Tamerlano Georga Friedricha Händla po niezbyt spektakularnym skucesie w sezonie 1724/25 na dwa wieki został właściwie zapomniany. To Juliusz Cezar w Egipcie zrealizowany na początku 1724 roku i Rodelinda z roku następnego staną się oklaskiwanymi i podziwianymi dziełami kompozytora. Tak naprawdę renesans Tamerlana można dostrzec gdzieś od ostatniego ćwierćwiecza XX wieku, ale i tak bez wielkiego szału. Jest bowiem obiektywna trudność w znalezieniu odpowiedniego śpiewaka do głównej postaci, a wcale nie chodzi o Tamerlana, tylko tenorowego Bajazeta. Postać mocna, sześć różnych bardzo arii, od filozoficznego pożegnania z życiem, przez dumne Ciel a terra po mściwą zapowiedź zemsty w Empio, per farti guerra. Zadanie niełatwe. A to nie jedyna trudność. W zasadzie potrzebujemy aż pięciu mocnych głosowo i aktorsko postaci. I wszyscy wchodzą w akcję od razu w pierwszym akcie.
Kiedy Händel komponował dzieło do libretta Niccolo Hayma, szczęśliwie miał do dyspozycji świetne głosy: słynnego kastrata Senesina do obsadzenia partii Andronika, Francescę Cuzzoni do sopranowej Asterii, Andreę Paciniego, kastrata, dla altowego Tamerlana, Annę Dotti (alt) dla Ireny i - po raz pierwszy - rewelacyjnego tenora Francesco Borosiniego do partii Bajazeta. Potrzebny był jeszcze bas, Giuseppe Boschi w partii Leone. I mamy komplet.
W sobotniej retransmsji z koncertowego wykonania opery w Poznaniu w obsadzie zupełnie nieznani mi wykonawcy. Poza dyrygentem - Alexisem Kossenko (którego solowe popisy na flecie traverso oglądałam kiedyś na żywo w Krakowie) i jego orkiestrą Les Ambassadeurs - nie kojarzę nikogo. Obawiam się, że nawet po wysłuchaniu całego Tamerlana, mimo naszpikowania ariami, nadal nie zapamiętam, bo jakieś takie trudne te nazwiska. Jeszcze żeby chociaż tenor udźwignął partię! Ale nie udźwignął, szkoda. Nie było tragicznie, ale najbardziej wpadła w ucho i zapadła w pamięć Asteria - Emöke Baráth, węgierski sopran. Wzruszające Padre, amante było w jej wykonaniu naprawdę przejmujące. Marion Tassou (alt), śpiewaczka francuska w partii Ireny niespodziewanie wybijała się interpretacją ponad inne, główniejsze postacie. Chociaż i do dwóch kontratenorów w partiach Tamerlana (Carlo Vistoli z Włoch) i Andronika (Gabriel Diaz z Hiszpanii) - nie można mieć dużych zastrzeżeń. To naprawdę nie są łatwe partie. Vistoli mocno zaśpiewał okrutne A dispetto, a Diaz w Bella Asteria był wzruszający. Ciekawie prezentował się duński bas Steffen Bruun w partii Leone. Aż się zdziwiłam, że to taka widoczna rola w całości, choć raczej drugoplanowa. No i Francisco Fernandez-Rueda, drugi Hiszpan w obsadzie - tenor w partii głównej - Bajazeta. Chyba lepszy byłby ktoś z mocniejszym głosem. W każdym razie, biorąc pod uwagę, że Tamerlano nie jest grywany w Polsce za często (;-)) i tak świetnie, że wreszcie doczekaliśmy się choćby koncertowej realizacji. Mimo wszystko z przyjemnością słuchało się tych 30. arii oraz zapierającego dech w piersiach tercetu na zakończenie II aktu i końcowego chóru D`atra notte.
Nie dam rady zamieścić tutaj wszystkich wartych uwagi arii, a szkoda ;-) Byłoby to jednak ponad wytrzymałość jednego wpisu ;-) Jakiś okrojony wybór tylko.
Aha, kto umiera w całej intrydze? Bajazet. To z nim związana jest słynna scena w klatce. Andrea Celesti, włoski malarz XVI/XVII wieku jako pierwszy przedstawił uwięzienie Bajazeta w taki sposób. Zapewne stąd czerpią inspirację niektórzy reżyserzy umieszczając klatkę na scenie.
A jednak to nie on widnieje w tytule opery, lecz Tamerlano, despotyczny zwycięski władca, bezlitosny dla pokonanego wroga. Ale jak to w barokowej operze bywa, wszystko kończy się dobrze i okrutnik doświadcza łaski nawrócenia ;-) Spokojnie możemy iść spać, dobro raz jeszcze zatriumfowało :-)
Bella Asteria (aria Andronika) - śliczne :-) śpiewa Max Emanuel Cencic
A dispetto - aria Tamerlana, Nicholas Spanos
Jedna z arii Asterii - Cor di padre, cor d`amante, Sandrine Piau
I na koniec potrzebny Bajazet, tylko który? Jaki? Trudność mam - i to nie z nadmiaru ;-) Jednego już tu kiedyś zamieszczałam (Villazon), toteż chcę jakieś inne wykonanie. Może z filmikiem : Ciel e terra w wykonaniu Thomasa Randlego
tak naprawdę nie o zapamiętanie nazwisk chodzi:)), chociaż jestem pewna, że wszystko skrzętnie masz zanotowane, i przy następnych okazjach nazwiska i głosy się ładnie poukładają. Najważniejsze wzruszenia, wrażenia muzyczne, myśli, które niesie muzyka:)) Napisz o tym:))
OdpowiedzUsuńNastąpiło zmęczenie materiału. Duchowego ;-)
UsuńW głowie mi się zakręciło z tego nadmiaru.
OdpowiedzUsuńPrzyjdę jutro rano ze świeżym umysłem :-)
Przyyszłam dopiero pod wieczór:-)
OdpowiedzUsuńI zastanawiam się czy ci soliści to się przypadkiem nie pogniewali że ich słuchałam prasując olbrzymią stertę różnych ciuchów???
Może oni prasują też przy tej samej muzyce? Sami sobie śpiewają ;-)
UsuńMuzyczna kanonada...:o)
OdpowiedzUsuńOj, tak :-)
UsuńCzyli, jak to mówią, nigdy nie jest za późno na sukces...?
OdpowiedzUsuńTylko czy o takim sukcesie marzą artyści?...
UsuńNo właśnie śmiem wątpić.
UsuńNotario przyznaję że tekst nie jest w moim klimacie ale wedle zasady oczywista oczywistość przeczytałam ,
OdpowiedzUsuńmacham wieczorowo - Dośka
Toż się nikt katować nie każe tutaj ;-) Może zmiana klimatu na teatralny będzie wskazana i bardziej strawna? Tam też wpis popełniłam, ale inny.
Usuńhttp://czytacnieczytac.bloog.pl/