......................................................
Od czego zacząć?.................... Jestem absolutnie..... napisać, że pod wrażeniem, to o wiele za mało.
Jaką muzykę może stworzyć kompozytor, który przez całe życie trzymał koło łóżka spakowaną walizkę, w każdej chwili spodziewając się nieproszonych gości, którzy bez ceregieli, na rozkaz, zabiorą go z domu? Jaką muzykę napisze ktoś, kto całe życie oglądał się za siebie? Co komponuje człowiek, o którego muzyce krytyka pod wpływem niechętnego grymasu Stalina napisała, że to chaos, w którym nie ma ładu i porządku, a autorowi zwyczajnie brakuje talentu? Napisano tak o twórcy, którego jeszcze niedawno ogłoszono geniuszem, a na zachodzie Europy uznawany był za objawienie awangardy. O tę awangardowość właśnie chodziło. Dla radzieckiego reżimowego establishmentu okazała się za trudna, zwyczajnie niestrawna, zbyt "imperialistyczna".
Od tego czasu w biografii Dymitra Szostakowicza zaczyna się schizofreniczne rozdarcie: nie może komponować tak, jakby chciał, nie chce zaś tworzyć tak, jak mu każą. I może dlatego właśnie powstają dzieła genialne. Wiem, to zbyt trywialne wytłumaczenie. Ale faktem jest, że Szostakowicz nie zarzucił komponowania nawet wtedy, gdy w kulturze radzieckiej stał się persona non grata, kiedy na jego koncert nie przyszedł absolutnie nikt i grał w pustej sali, kiedy nie mając pieniędzy na chleb sprzedawał za bezcen swoje partytury.
Jest prawdą, że po śmierci Stalina stał się honorowanym i hołubionym artystą, którym władze chwaliły się przed Zachodem, a osobistym dramatem Szostakowicza był fakt zapisania go - wbrew jego woli - do Partii, co przyprawiło go o depresję. I do końca życia oglądał się za siebie.
Ta muzyka jest cudownie piękna, a jednak początkowy powtarzający się akord ma coś z wewnętrznego krzyku bezsilnej rozpaczy. Moderato V Symfonii Szostakowicza porównać można do słynnej Piątej Beethovena z równie słynnym akordem Losu. Mocne wejście wiolonczel w forte a zaraz potem kontrabasy ścinają krew w żyłach. Szarpią wnętrzności. Siedzą gdzieś w splocie słonecznym i bolą. Dławią w gardle. A potem ciche delikatne smyczki jak jesienna mgła snują nici żalu i ogromnego smutku. Porażające.
Szybkie drobne takty drugiego tematu jak dysonans wkraczają radosnym rytmem burząc harmonię. Blachy, fortepian, dęte na przemian w marszowym rytmie. To nie może dziać się naprawdę, Jakieś szaleństwo rytmu wiruje w powietrzu, mąci umysł, ogłusza kotłami. Do czasu, bo oto znowu wraca pierwszy motyw, mocniej i dobitniej. A zaraz, skąd te sielankowe tony fletu, smyczków, celesty? O, nie dajcie się nabrać, tam w tle czai się mroczna nuta kontrabasu. Ta nić czarna się przędzie: ona za mną, przede mną i przy mnie. Ona w każdym oddechu. Ona w każdym uśmiechu. Ona we łzie, modlitwie i w hymnie...
Dziś wieczorem w nowej siedzibie NOSPR Stanisław Skrowaczewski poprowadził wykonanie V Symfonii Dymitra Szostakowicza - wykonanie absolutnie mistrzowskie. Nawet w transmisji radiowej, przy całej niedoskonałości dźwięku, muzyka krwawiła z otwartej rany przejmującą intensywnością. Owacja na stojąco całkowicie zasłużona.
Jak opisać mistrzostwo muzyki? Nie da się. Są tylko próby, przykłady, przymierzalnie... Cała V Symfonia trwa ok. 45-47 minut, w tym czasie umiera się co najmniej pięć razy.
Dymitr Szostakowicz: V Symfonia d-moll. Część I Moderato. (1937r.)
no bo muzykę nosił w sobie:)
OdpowiedzUsuńAleż Ty piszesz o muzyce, jakbyś grała na wszystkich naraz instrumentach. Sama!
Nie umiem grać na żadnym :-( To tylko słowa, słowa, słowa, słowa...
UsuńTo dopiszę jeszcze pod komentarzem Czesi, że Ty masz niesamowitą wyobrażnię!!!!!
OdpowiedzUsuńBo ja to tylko jak leci "Bolero" Ravela to widzę tę karawanę jak idzie do oazy najpierw sama, a potem inne się do niej dołączają...
A ten utwór wysłuchałam dwa razy - i nadal nic nie widzę:-)))
Ale faktycznie Szostakowicz to miał pod górkę tę drogę swoją...
A mam wrażenie, że cierpię na jej niedostatek. Też nic nie widzę, raczej ciemność ;-)
UsuńJa w tej konkurencji odpadam...Ilekroć Go słucham to wpadam w totalną depresję i ciągle widzę Jego oczy...Niby miał wadę wzorku, a jakby widział w człowieku duszę...
OdpowiedzUsuńMoże i widział, kto wie. A może wystarczy widzieć tylko głębię duszy własnej.
UsuńBardzo dziękuję za wpis. Ta muzyka "chodziła" za mną od dawna i zapomniałem, kto ją napisał.
OdpowiedzUsuńPodobnie, jak kiedyś "Romeo i Julia" Prokofiewa
Pozdrawiam
Rbit
Czasem tak za nami chodzi. Potrzebujemy przypomnień o "rzeczach pierwszych" :-) Również pozdrawiam.
UsuńPróbowałem przesłuchać podobnych wrażeń oczekując, aliści to chyba konieczna jednak na to koncertowa sala i aura stosowna, bom jeno smutek odczuwał bezbrzeżny...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Ależ bo tam tego smutku najwięcej jest! A całość to ogromny dramat osobisty kompozytora, ale odczuwanie słuchacza to wypadkowa wielu okoliczności zewnętrznych i wewnętrznych, rzecz bardzo indywidualna. Doskonałe wykonanie w sali koncertowej niewątpliwie pomaga :-)
UsuńJak pięknie muzyka przemawia do Ciebie... Żałuję, ale nie potrafię w taki sposób odbierać wielkich dzieł. Myślę, żeTwoje wpisy przybliżają mnie do tego. Zachęcają do poznawania dzieł i artystów. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńWszystko wskazuje na to, że jestem po prostu zbyt egzaltowana. A mnie nie chodzi o to, żeby zachwycać się moim pisaniem, tylko samą muzyką. Widocznie muszę coś zmienić...
UsuńPrzeczytałam, posłuchałam. No i zabrakło mi słów... Mogę tylko powiedzieć - dziękuję. Bo nie znałam tego wcześniej. Dziwne, że piękno czasem tak boli...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No właśnie, czasem boli. I tylko słuchać można w milczeniu. Witaj i pozdrawiam.
UsuńLudzie wrażliwi swoją wrażliwość uzewnętrzniają tworząc bo im w duszach gra nie tylko muzyka ale również literatura poezja, wiesz o czym napisałam, dlatego u Szostakowicza drga powietrze a krew wylewa się z muzyki, pięknej i przejmującej
OdpowiedzUsuńdziękuję
j
Cóż dodać? Dlatego nie każdy jest Artystą, tylko niektórzy.
Usuń