(Kontynuacja lektury "Fasti" Owidiusza TUTAJ )
Trzy kobiety: babcia Zofia, córka Justyna i wnuczka Anna opowiadają swoje historie. A tak naprawdę jest to opowieść o jednym dniu, pewnej sobocie, która zmieniła bieg życia każdej z nich. Sobotnie wydarzenia stają się jednak przyczynkiem do szerszej opowieści o rodzinie, braku zrozumienia i miłości, wyobcowaniu, marzeniach i rozczarowaniach. Tak naprawdę każda z kobiet jest nieszczęśliwa, każda przeżywa swój osobisty dramat, o którym nie może nikomu opowiedzieć, ponieważ - i to jest diagnoza całego współczesnego społeczeństwa - nikt, absolutnie nikt nie chce słuchać.
Anna, siedemnastoletnia licealistka nie znajdująca oparcia w rodzicach, nie mająca tak naprawdę przyjaciół mimo licznych znajomych, przeżywająca typowe dla młodzieży rozterki. Zbuntowana na wszystko i przeciw wszystkim, szukająca ciepła i zrozumienia, którego nie dostaje od rodziców, uwikłana w poniżający seksualno-finansowy układ z byłym chłopakiem. Współczuję jej, ale tak naprawdę jest to postać psychologicznie najmniej dla mnie zrozumiała. Marzenie o spodniach w różowe cekiny (czy też miały to być różowe spodnie w zwykłe cekiny, już nie pamiętam dobrze) nie przemawia do moich emocji zupełnie.
Justyna, jej matka, to kobieta dojrzała, ale przecież jeszcze młoda, w sile wieku, nagle zwolniona z pracy nie potrafi odnaleźć się w nowej dla siebie sytuacji. To ona wykrzykuje najostrzejsze oskarżenie pod adresem naszej zakłamanej współczesności, hipokrycji układów decydujących o postrzeganiu drugiego człowieka, przeciw wszechobecnej niesprawiedliwej ekonomii wolnego rynku, wyrzucającego ludzi zdolnych do pracy na bruk bez środków do życia. Krzyk Justyny i jej sobotni wyczyn przemówił do mnie najbardziej. Wstrząsnął i poruszył wewnętrzne struny nie tylko współczucia. Także wstydu, że może i ja ulegam powszechnej znieczulicy i stereotypowemu ocenianiu innych.
Zofia sprawia wrażenie osoby najbardziej oderwanej od rzeczywistości. Wdowa marząca o postawieniu mężowi pomnika, tylko nie mając na to pieniędzy, gra w totolotka, jak na razie bezskutecznie, ale twierdzi, że odkryła system i teraz jej się uda. Na ludzi patrzy nieco idealistycznie, widząc w nich biedne istoty wymagające pomocy. I to ona zapłaci za swoją ufność najwyższą cenę.
Trzy kobiety z jednej rodziny, a przecież tak daleko od siebie. Nie rozmieieją się nawzajem, nie słuchają, nie rozmawają. Córka ma pretensje do matki, że nie pracuje całymi dniami gapiąc się w okno, nie przeczuwając, jak wielki dramat przeżywa ona w tym momencie. Przepaść międzypokoleniowa skutecznie unuemożliwia porozumenie. Matka martwi się o córkę, ale pogrążona w osamotneniu, czuje się wyrzucona nie tylko z pracy, ale i ze społeczeństwa, zepchnięta na margines przez najbliższych, którzy odsuwają się od niej jak od trędowatej. Nie potrafi już zauważyć, co przeżywa córka, zdaje sobie sprawę z romansu męża, martwi się na dodatek o matkę, którą tak łatwo oszukać w jej naiwnej ufności wobec ludzi. Babcia, stara kobieta, marząca o spełnieniu ostatniego swojego marzenia. A potem nawet życzyłaby sobie, aby jej ciało skremowano i prochy rozsypano, bo nie wierzy, by ktokolwiek z najbliższych, ani córka, ani wnuczka, miał czas zajmować się jej grobem.
Trzy kobiety żyjące obok siebie. Każda ma swoją historię, rozterki, problemy i nadzieje. Ale największym dramatem jest to, że nikt nie chce słuchać. Stanęły więc na środku Placu Konstytucji i tam, pod gołym niebem wykrzyczały swoje żale, opowiedziały swoje historie. Kto chciał, mógł się zatrzymać, posłuchać. I tak też się działo. Ludzie wysiadali z autobusów i tramwajów, niektórzy zaintrygowani niewielką podwyższoną sceną zatrzymywali się na chwilę, inni na dłużej. Najwytrwalsi przyszli wcześniej, mieli szansę usiąść na ustawionych przed sceną ławkach i przez 75 minut usłyszeć trzy traumatyczne historie. W każdej z tych historii kryje się prawda o nas samych, o naszym życiu, o naszym społeczeństwie. I nie jest to wcale prawda miła ani przyjemna.
Lament na Placu Konstytucji, (autor Krzysztof Bizio) - spektakl plenerowy na tytułowym Placu Konstytucji, realizowany przez aktorki Teatru Polonia i Och-teatru. Oglądałam spektakl 9 lipca z Barbarą Wrzesińską w roli Zofii i Marią Seweryn w roli Justyny. Niestety nie znam aktorki grającej najmłodszą bohaterkę, Annę. Byłam pod ogromnym wrażeniem aktorskiej sztuki Marii Seweryn. Dotąd znałam ją tylko z ról filmowych. Podczas monologu Barbary Wrzesińskiej w roli Zofii nadciągnęła burza, zaczęło nieźle lać i grzmiało. Niezrażona aktorka poprosiła tylko o parasolkę i kontynuowała występ. Wtrąciła nawet do swojego monologu uwagę na temat pogody. Większość publiczności, ta zaopatrzona w parasolki, wytrwała do końca. Niektórzy umknęli tylko pod pobliskie arkady i stamtąd słuchali, co przy nagłośnieniu nie było wcale trudne. Burza skończyła się na moment przed końcem spektaklu. Ostatecznie w niedzielny poranek trzy kobiety żyjące dotąd obok siebie, spotykają się w mieszkaniu Zofii, ale w jakże dramatycznych okolicznościach. Nie zdradzę, co się stało. Może jeszcze będą grali. W programie mam zapisane, że w sierpniu Lament będzie również w plenerze prezentowany przy ul. Grójeckiej. Polecam! Doskonała okazja na kontakt z teatrem w plenerowych letnich warunkach, kiedy nespodziewana aura, kontakt z przygodną publicznością mogą wprowadzić dodatkowy element zaskoczenia i improwizacji.
Takie plenerowe spektakle robią na mnie jeszcze większe wrażenie niż te w budynku teatru. Są jakby bardziej osadzone w rzeczywistości. Ja byłam kiedyś na takim plenerowym spektaklu - monodramie w wykonaniu Krystyny Jandy pt. " Biała bluzka". Był piękny letni wieczór, ludzie siedzieli na kocach, matach itp. w parku Królikarnia, na trawniku przed ustawioną naprzeciwko pałacyku sceną. Porywający tekst Agnieszki Osieckiej i brawurowe , pełne temperamentu wykonanie aktorki sprawiły, że zupełnie "odleciałam".
OdpowiedzUsuńOczywiście, także i te trzy "monologi" jakby bardziej bezpośrednio odnoszą się do otaczającej nas rzeczywistości. Można mieć wrażenie, że to ktokolwiek z przechodzących obok ludzi wszedł na scenę i opowiada o sobie i swoich rozterkach.
UsuńNotario, ja Ci zazdroszczę! Burzy, parasolki, wrażeń. Obsada, terar na ulicy, to wszystko na pweno tworzyło aurę współczesności. Zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńNie wierzę! Burze masz i u siebie, czyż nie? ;-) Jak opisujesz swoje obcowanie z teatrem, też mam Ci czego zazdrościć. Dobrze, że jest co oglądać w różnych miejscach.
UsuńKażdy mówi, a nikt nie słucha. To takie typowe. Przecież to nic nie kosztuje - zatrzymać się na chwilę i wysłuchać drugiego człowieka. Przypuszczam, że w realnym świecie takich rodzin jest mnóstwo. Smutny wniosek, ale chyba prawdziwy. Aromatka.
OdpowiedzUsuńObraz rzeczywistości jak najbardziej prawdziwy, nie trzeba daleko szukać.
UsuńBrzmi naprawdę dobrze. Rzadko lubię czytać szczerze mówiąc opisy fabuł, nawet filmy wolę mieć zarysowane tematycznie z minimalną ilością szczegółów. A tu już wystarczyło poczytanie, żeby zrobiło mi się żal. Środkowa faktycznie interesująca z założenia - bo młoda jeszcze za młoda na dobry bunt. Musisz przyjść za cztery lata i sprawdzić, czy zmądrzała. Tylko jak??
OdpowiedzUsuńPowstanie nowa sztuka i wtedy zobaczymy ;-)
UsuńWbrew pozorom, bardzo dużo z treści opuściłam, nie chciałam streszczać. jest tam dramatyczny motyw płaszcza. Rozwój tego wątku jest chyba w całości najważniejszy, ale specjalnie go opuściłam, żeby można było obejrzeć bez wiedzy o zakończeniu. Możesz się jeszcze wybrać :-)
Ty zawsze wyszukasz perełki dla siebie i trochę dla nas.
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam na plenerowym spektaklu. U nas takich nie uświadczysz, trzeba by do stolicy, a to dość daleka i kosztowna wyprawa.
Czytam Twoją recenzję i wydaje mi się, że skądś znam takie sytuacje, nawet bardzo dobrze. Rodziny żyją na jednym kawałku podłogi, a dzielą ich lata świetlne w odbieraniu tego co się dzieje, wrażeń, uczuć, itp. To smutne, ale bardzo prawdziwe. Samotność w tłumie jest bardzo bolesna, tym boleśniejsza, gdy nie ma nadziei na naprawienie relacji i komunikacji między bliskimi.
Pozdrawiam
Ps.
U mnie potworna burza z piorunami, aż chałupa moja drży.
Mokro chyba w całym kraju, u mnie też. O ile nie zaczniemy rozmawiać, nic się nie poprawi.
UsuńNoti, dziękuję, w Warszawie burza z błyskami i grzmotami i leje
OdpowiedzUsuńj
Oj, niedobrze, ale już przeszło?
UsuńNiesamowite to musiało być!!!! Dziwiłabym się gdybys tego nie oglądała i nie zrecenzowała nam w tak mistrzowski sposób.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Marię Seweryn - to jest według mnie wspaniałą aktorką - w końcu geny ma nie byle jakie.
Bardzo Ci dziękuję :-)
Owszem, było niezwykłe. A trafiłam na spektakl trochę przypadkiem, szukając czegoś interesującego w Internecie.
UsuńWiesz, że nigdy na ten Lament nie dotarłam:( Wstyd mi okropnie, ale jakoś ciągle się nie składa. Marysię Seweryn już od dawna obserwuję, jej początki były straszne. Okropna była. Ale bardzo się wyrobiła, chociaż jej podobieństwo do matki jest porażające. Na szczęście lubię Jandę.:))
OdpowiedzUsuńChyba o grę aktorską ci chodzi? Bo pod względem urody przypomina bardziej ojca. A na "Lament" jeszcze zdążysz, będzie okazja. Chodzisz na inne premiery teatralne, nie można być wszędzie. To ja się cieszę, że byłam na czymś, czego nie znasz, bo trudno cię zaskoczyć akurat teatrem ;-)
UsuńMasz rację, z twarzy cały Seweryn (niestety, jak na kobietę), ale w każdym geście, sposobie mówienia i pokazywaniu emocji, wykapana matka. Postaram się pójść, ale chwilowo wykańczają mnie upały:(
Usuń