czwartek, 6 kwietnia 2017

Smutny film z muzyką






       Obrazy Zdzisława Beksińskiego - koszmarne sny czy apokaliptyczne wizje? Mroczne i fascynujące. Niepokojące. Raz obejrzane pozostają w pamięci. Tak samo jak pokraczne postacie Hieronima Boscha. Malarstwo nierzeczywiste, a przecież tak bardzo realne, że ciarki przechodzą. Bo to wszystko jest prawdą o nas: o naszej samotności, o zanurzaniu się w śmierć każdego dnia, o marności świata i naszego w nim uczestniczenia. Przypomniało mi się malarstwo Beksińskiego, ponieważ obejrzałam "Ostatnią rodzinę". Obrazy grają w filmie ważną rolę. Malarz maluje je słuchając głośno muzyki, syn ma w swoim mieszkaniu obrazy ojca, może te mniej mroczne, pejzażowe, ale jest w filmie scena, gdy Tomasz przychodzi do mieszkania rodziców i bez pytania zdejmuje ze sztalug najnowszy obraz ojca, żeby go zabrać do siebie. Kiedy marszand pyta, czy sprzedałby mu kilka obrazów ojca, nawet nie chce o tym słyszeć: "no chance" - ucina wszelkie pertraktacje. 
       O filmie przeczytałam co najmniej 10 recenzji i niewiele mogłabym do nich dodać. Ograniczenie planu filmowego do mieszkań w blokach na Służewcu, gdzie od 1977 roku mieszkali bohaterowie po przeprowadzeniu się z Sanoka do Warszawy, wielokrotne przejazdy windą, szpitalne korytarze wywierają klaustrofobiczne wrażenie. Kilka zaledwie scen rozgrywa się w miejskiej przestrzeni, ale  są to kilkakrotne przejścia bohaterów międzyblokowymi ścieżkami, co również nie daje możliwości większego, głębszego oddechu. Codzienne rytuały, wybuchy agresywnych reakcji Tomasza rozbijającego butelki i meble, powolne zamieranie rodzinnego życia: śmierć teściowej i matki Beksińskiego, śmierć jego żony, samobójstwo syna, wreszcie jego własna absurdalna śmierć od siedemnastu ciosów nożem zadanych przez zabójcę.  
       Odebrałam film jako przeraźliwie smutny. I nie bardzo wiadomo, co można by było w życiu bohaterów zmienić. Każdy ma swoje słabostki, natręctwa, każdy zmaga się z własnymi koszmarami. Może rodzina Beksińskich nie była typowa, bo przecież i Zdzisław (rewelacyjny Andrzej Seweryn) i Tomasz (Dawid Ogrodnik) to jednostki ponadprzeciętne, wybitny malarz, artysta i ponadprzeciętnie inteligentny tłumacz filmowych dialogów "Monty Pythona", znawca rocka, popularyzator muzyki, radiowiec. Niemniej zmagają się z problemami jak każdy z nas. Wbrew niektórym opiniom nie uważam, żeby relacje w rodzinie Beksińskich były patologiczne. Nie ma rodzin idealnych. Nie jest możliwe, aby panowało całkowite wzajemne zrozumienie, aby nie dochodziło do buntu, wzajemnego ranienia się. Była to wiec rodzina z tego punktu widzenia całkiem zwyczajna, a niezwyczajność wynika chyba z nagromadzenia jakiegoś fatalizmu w losach jej członków. Pomiędzy dwoma indywidualistami rodzinne więzi pielęgnuje i empatycznie spina żona i matka Zofia Beksińska (Aleksandra Konieczna). Ale i jej fatalny los nie oszczędza. I to jest smutne. 
        Uwagę zwraca rola muzyki w filmie. W przypadku Tomasza wynika to naturalnie z jego fascynacji i pracą w radiu jako prezentera i popularyzatora muzyki rockowej. Stąd kawałki znanych (dla mnie może nieco mniej) przebojów lat 80. i 90. Natomiast zainteresowania muzyczne Zdzisława Beksińskiego są odmienne. Maluje obrazy słuchając muzyki klasycznej, od późnego romantyzmu po współczesną. Muzyka integruje sceny filmowe i nadaje im określony wyraz, maluje atmosferę, potęguje emocje. Jak wielką odgrywa role, nie tylko ilustracyjna, stanowi fakt, że został wydany dwupłytowy album zawierający utwory pojawiające się filmie. na pierwszym krążku muzyka Tomasza Beksińskiego: piosenki Yazoo, Petera Gabriela, Marillion,  Roxy Music, Ultravox; na drugim jego ojca: muzyka Liszta, Schnittkego, Debussy`ego i przede wszystkim Mahlera. 



      O muzyce filmowej powstawały też audycje. Myślę nawet, że jej wysłuchanie powinno być naturalnym dopełnieniem obejrzenia filmu. Jeśli ktoś wychodzi z kina, nie dosłuchawszy do końca ostatnich tonów z napisów końcowych, to nic z tego filmu nie wyniósł ani nie zrozumiał. 





16 komentarzy:

  1. Całkowicie się z Tobą Notario zgadzam, że nie ma rodzin idealnych, a chyba najgorszym jest brak zrozumienia, nie mówienia do końca wszystkiego..... i tworzy się fałszywy obraz.....
    Filmu nie widziałam. Chociaż mnie kusi, aby go obejrzeć, ale nie wiem, czy z moją wrażliwością i empatią ponad miarę, powinnam to zrobić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tego to ja nie wiem, czy powinnaś obejrzeć. Też w zasadzie się zastanawiałam i specjalnie an film nie poszłam,a le nadarzyła się przypadkiem okazja, więc obejrzałam i nie żałuję.

      Usuń
  2. Ciekawie Pan Tomasz opowiada o fascynacji muzyką tego wielkiego artysty.
    Obrazy mroczne, ale chce się je oglądać, przyciągają.
    Piękny śpiew Ewy Podleś i pięknie to wszystko pokazane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeszcze za mało powiedziane, muzyka odgrywała wielka rolę w procesie tworzenia obrazów przez Beksińskiego.

      Usuń
  3. Beksiński... Tak zwane "mięszane" uczucia... Niepokojąco pociąga, ale - będąc z natury optymistą - skłamałbym, gdybym powiedział, że rozumiem jego ciągoty turpistyczne potrzebę epatowania grozą, beznadzieją i pesymizmem.
    Może powinien był słuchać innej muzyki?
    Woytek Siudmak tworzy w podobnej manierze graficznej i plastycznej, a przecież dzięki doborowi innej kolorystyki "brzmi" optymistycznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba nie tylko kwestia kolorystyki.Siudmak maluje piękno innych światów, piękno innych wymiarów, Beksiński ukazuje tragizm ludzkiego losu. To różnica tematyki, kolorystyka jest tego pochodną.

      Usuń
    2. Siudmak i "inne światy"... Zgoda. Nie zawsze jednak jest tam [czyli u niego] piękno... Kolorystyka też nie wydaje się pochodną lecz raczej świadomym środkiem wyrazu - wręcz językiem.

      Usuń
    3. Zgadza się,kolorystyka jest świadomym językiem do wyrażenia określonego tematu. Może wypadałoby zapytać malarzy o wzajemne przenikanie się i wpływ tematu i używanej przez nich kolorystyki: najpierw jest temat czy najpierw paleta? Czy malarz "lubi"określoną kolorystykę i pod nią dobiera tematy, czy odwrotnie? Prymat tematu wydaje mi się bardziej logiczny.

      Usuń
  4. Bardzo się staram ale mi nie wychodzi.
    Zarówno malarstwo Beksińskiego jak i muzyka, której słuchał wzbudzają we mnie strach.
    Chociaż i jedno i drugie jest wybitne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy nie za bardzo ulegasz sugestii? Przecież pieśń, którą śpiewa Ewa Podleś w zasadzie jest o zmartwychwstaniu. Zresztą cała ta symfonia Mahlera nosi taki tytuł: "Resurrection Symphony". Muzyka jest bardzo uspokajająca. O malarstwie powiem, że jest niepokojące, ale żeby aż strach?...

      Praświatło

      O Różo czerwona!
      Człowiek jest w największej opresji!
      Człowiek jest w największej udręce!
      Jak chętnie chciałbym być w niebie.
      Wyszedłem na szeroką drogę:
      I wtedy przyszedł anioł i chciał mnie odprawić.
      Ach nie! Nie pozwoliłem się odprawić.
      Jestem z Boga i do Boga chcę iść z powrotem.
      Ukochany Bóg da mi światło,
      Będzie mi przyświecał w wiecznym błogim życiu.

      Usuń
  5. nie myśl, że mam interes:)), ale powiem, że bardzo ujęła mnie Twoja recenzja. Szczera,bez zadęcia, rozumiejąca. Nie widziałam filmu, czego żałuję, ale mam nadzieję odrobić lekcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będziesz miała okazję, możesz obejrzeć, ale przyznam, ze raczej nie chciałabym oglądać po raz drugi. Wolę pooglądać obrazy Beksińskiego :-) Nie wiem, co to znaczy "bez zadęcia", ale dziękuję :-)))

      Usuń
  6. Społeczeństwo zawsze chce jakąś "łatkę" przykleić...Patologia ?? Obszerne pojęcie...Ciekawe czy za życia ktoś by Mu w twarz tą patologią rzucił...;o)

    OdpowiedzUsuń
  7. No proszę, jaka z Ciebie odważna dziewczyna. Chodzisz do filharmonii,oglądasz filmy i zapewne nie podniecasz się ciążą Ani Lewandowskiej Jesteś wielkim pozytywem, Notario. Co do filmu jest niezły, choć ja osobiście i za młodym i za starym Beksińskim nie przepadałem.Malarstwo Beksińskiego wydaje mi się po prostu efekciarskie i w sumie kiczowate tak samo jak muzyka Mahlera.Osobiście wolę obrazy Andrzeja Fogtta. Ale z filmu o muzycznych fascynacjach Z. Beksińskiego dowiedziałem się, że chciał zając się komponowaniem muzyki elektroakustycznej, a po przeprowadzce do Warszawy pomysł ten porzucił. Szkoda bo w Warszawie działało wówczas Studio eksperymentalne Polskiego Radia i tworzący tam tak genialni kompozytorzy jak zmarły w październiku zeszłego roku Eugeniusz Rudnik, Włodzimierz Kotoński czy żyjący obecnie najwybitniejszy polski kompozytor Bogusław Schaeffer.Poniżej kilka linków do muzyki tworzonej w S.E.P.R.
    https://youtu.be/NQpYroB53wg
    https://youtu.be/A88qOh5nuRU
    https://youtu.be/g7EynTTog_k

    I jeszcze jedna uwaga co do III symfonii Lutosławskiego.Zasugerowałaś tam pewne konotacje z muzyką Szostakowicza.No tu muszę zaprotestować, bo ci dwaj kompozytorzy stali na dwóch, zupełnie odrębnych estetycznie biegunach. Lutosławski był wielkim eksperymentatorem i nowatorem, zaś Szostakowicz był postromantycznym epigonem. Zresztą Lutos chorobliwie nie znosił muzyki Rosjanina nazywając ją dźwiękową pustką więc nie mogła ona być dla niego inspiracją. Ale wielkie brawa, że wysłuchałaś tego genialnego utworu, choć rozumiem, że ciężko było...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś mnie tu komplementuje, a nie wiem, kto...

      Podane linki są z błędem, nie otwierają się. Trudno... Jeśli mamy się "licytować" na kiczowatość, to obrazy Fogtta nadają się na wzory do tkanin ;-) Czego nie można powiedzieć np. o Dudzie-Graczu... Kwestia wyboru i osobistych zainteresowań, estetycznych preferencji...
      Ja się nie muszę interesować aż tak bardzo muzyką eksperymentalną, żeby uważać Schaeffera z najwybitniejszego współczesnego kompozytora. W porównaniu z nim Lutosławski jest bardzo przyjemny ;-) Mój wpis o III Symfonii z kolei miał charakter żartobliwy i nie oznaczał, że słuchanie sprawiało mi jakąś wielką trudność, choć wolę klasykę nieco dawniejszą, barokową na przykład. Niemniej słucham bardzo różnych rzeczy :-)
      I jeszcze jedno, moja wzmianka o Szostakowiczu nie oznaczała, że ja twierdzę, że w tym utworze były takie nawiązania, nigdzie nie napisałam, że to była jego inspiracja. Lutosławski mógł sobie Szostakowicza nie cierpieć, co nie wyklucza, że słuchając jego symfonii mam takie czy inne skojarzenia.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam

      Usuń