niedziela, 2 lutego 2014

Patrzeć, patrzeć, wchłaniać, zapamiętać


     Jedynym uczuciem we mnie jest teraz ciekawość, intensywna, gęsta, zbierająca się wprost w ustach, jak ślina. Patrzeć, patrzeć, wchłaniać, zapamiętać - pisał w Szkicach piórkiem.
     Do Anny Seifert zaś w innym miejscu: Ja idę teraz do Biblioteki Amerykańskiej. Przerzucić coś trochę - poza tym trochę notuję, myśli, które przyjdą mi do głowy. Taki dzienniczek.
      Ale w kilka lat później zwierzał się w liście do Aleksandra Janty-Połczyńskiego: Dla mnie pisać, to męczarnia, ciężka, kamieniarska robota. Czuję, że coś bym potrafił wydusić, ale nie ma jak. I tak łażę z miną typa, co siedzi na klozecie zaszpuntowany kompletnie. I wzdycha, sięga co chwilę po papier, ale przypomina sobie, że przecież nie ma po co go użyć.

       Czytając nie tak dawno Bobkowskiego nie przypuszczałam, że zdążę jeszcze dosłownie na ostatni dzień wystawy Bobkowski. Życie zapisane w Muzeum Literatury. W jednej piwnicznej sali, obchodząc wkoło, można (właściwie można było, wystawa trwała do wczoraj) prześledzić drogę twórczą, w której najciekawsze bodaj dla współczesnego elektronicznego czytacza są pisane drobnym maczkiem listy i ściśle zapisane kartki pocztowe wysyłane z różnych miejsc i do różnych adresatów. Obie formy twórczości dziś zdecydowanie w odwrocie, zapomniane, lekceważone. Powiedzieć by można: takie niedzisiejsze.

       Formom pisarstwa towarzyszy dokumentacja fotograficzna, od pierwszego dziecięcego albumu Jędruś po jedno z ostatnich zdjęć z 1961 r.  Jeśli życie jest tylko przypadkowym bytem, jak wytłumaczyć to moje spotkanie z Bobkowskim, gdy jeszcze kilka dni temu tylko go czytałam, a tu nieoczekiwanie zobaczyłam kształt jego pisma, odręczne rysunki, pierwszy dziennik pisany ładnym pismem ucznia i późniejsze ciasno zapisane, bez marginesów, kartki listów? Spoza tego wszystkiego objawia się zmienne, a przecież wciąż to samo, oblicze inteligentnego, refleksyjnego, wnikliwego, ale i mistycznego obserwatora życia rzuconego w wir świata. Codzienność przeplata się z perspektywą europejską, a nawet ogólnoświatową. I można przy tym zachować właściwą dozę humoru, ironii, będących jedynym ratunkiem dla rozsądku w absurdalnym świecie.
       A o rozsądek trudno, gdy się na trzynastostopniowym mrozie łazi od muzeum do muzeum, do wystawy do wystawy, od przystanku do przystanku, wpadając to na kawę, to na spektakl, to na spotkanie z Januszem Gajosem (dziękuję, Stokrotko, za cynk i zaproszenie), jeżdżąc od Targówka na Pradze, przez Śródmieście, Wolę, po Włochy na koncert w sali, która się nazywa Okęcka (?!) Z zegarkiem w ręce: w czwartek spędziłam na wędrówkach 10 (dziesięć !) godzin. W piątek od rana 6 (sześć), półtorej godziny w cieple mieszkania i kolejny wypad na wieczorny koncert właśnie. Za Gajosem mogę powtórzyć, że uprawiałam sport ekstremalny: spacery, tylko że rano na termometrze było -15 stopni. Ale cóż to znaczy wobec mrozów syberyjskich, podczas których piechotą miesiącami wędrowali zesłańcy postyczniowi z łańcuchami na nogach. Na tle starych rycin aż nieprzyzwoite, choć nadal surowe w wymowie, są współczesne kolorowe fotografie Grzegorza Lityńskiego na wystawie Śladami polskich badaczy Syberii z XIX wieku w Kordegardzie. I znów czy tylko przypadek, że niedawno czytałam u Książka odkrywanie śladów Sieroszewskiego, a tu wędruje się za Benedyktem Dybowskim, Janem Czerskim i Aleksandrem Czekanowskim? Ich ślady prowadzą do Irkucka, gdzie Dybowski i Czerski mają swoje ulice. Prowadzą nas też nad Bajkał, którego mapę geologiczną sporządził Czerski, a Dybowski z pomocą Wiktora Godlewskiego badał i opisywał faunę. Inny zesłaniec o znanym nazwisku - Bronisław Piłsudski - jako pierwszy nie tylko opisał język i kulturę Ajnów, ale przy pomocy ówczesnego wynalazku, fonografu Edisona, nagrał śpiewy, modlitwy, muzykę. Zostały one odtworzone przy pomocy współczesnej laserowej techniki dopiero w latach 80-tych ubiegłego wieku, wywołując sensację wśród etnografów.
       Fotografia przybliża dalekie krainy, skraca dystans przestrzenny, ale czasami malarstwo, paradoksalnie, daje wrażenie bardziej namacalnej, materialnej realności, doświadczenia wprost na poziomie sensualistycznej percepcji. Dziś, przy tej niezwykłej zimowej pogodzie, bierzemy aparat i pstrykamy do woli. Leon Wyczółkowski malował, np. Kościół w zamieci. I jest ta zamieć przez całą architektoniczną bryłę pociągnięta od dołu po sam dach. A zamiast Dachów Starego Miasta czytam duchy. Jakie duchy? Gdzie? Myślę sobie, jak duchy można namalować? Ale duchy są niewidzialne, więc na czerwonych dachówkach pewnie zjeżdżają jak dzieci na sankach. Obrazy w Rektoracie ASP wypożyczone z Muzeum w Bydgoszczy są jak te moje, czy na pewno z przypadkowego przejęzyczenia, duchy: ulotne poprzez szkicowość, nieoczekiwane zatrzymanie kredki, pędzla, puste miejsca na kartkach papieru i kartonach, prześwitującą siatką proporcji z czerwonymi liniami wyznaczającymi kwadraty.
       Nie, nie robiłam zdjęć. Po co? Lepiej się dokładnie przyjrzeć prześwitującej spod pasteli fakturze szarego papieru, płótna; zastanowić się nad intrygującą białą plamą udającą obrus na ołtarzu; spróbować dociec, co takiego ciekawego jest w starych drzewach, że ich uschnięte konary są zawsze na pierwszym planie. Czy prosto na zwiedzających patrzące z Autoportretu oczy odkryją przed nami tajemnice malarza?
        Ale Martina Imricha sfotografowałam! On się bawi konwencją, używa klisz, przetwarza symbole. Znacie to? Jasne, wszyscy znają: Józef Simmler, Śmierć Barbary Radziwiłłówny
Simmler Death of Barbara Radziwiłł







A Imrich maluje tak:

I podpisuje: Śmierć Barbary Radziwiłłówny

 Inne symboliczne kategorie, obrazy odwołujące się do wytrychów zbiorowej wyobraźni: Adam to mężczyzna w nieokreślonym wieku siedzący na krześle z opuszczonymi spodniami; martwe natury składają się tylko dwóch przedmiotów. Ten drugi to może buteleczka terpentyny, co by pasowało do pędzla, ale na innych widać wyraźnie, że to zawsze jakieś tabletki. Zamiast utartych motywów czaszki, lustra, klepsydry, dzisiaj pigułka na uspokojenie staje się symbolem wanitatywnym, przypominając o nietrwałej miłości rzeczy świata tego?

         Zbyt przygnębiające te marności. Czas wrócić do  pomników trwalszych niż ze spiżu.William Buttler Yeats nie jest jakimś szczególnie przez mnie ulubionym poetą, ale na dobrą literaturę zawsze warto poświęcić czas. Zwłaszcza gdy przy stoliku wyłożonym książkami ustawiono fotel z zaproszeniem do lektury. Cóż, więc siadłam, otworzyłam antologię, obejrzałam, poczytałam, zadumałam się nad dziwnymi drogami pierwszego irlandzkiego laureata Literackiej Nagrody Nobla. Jak zwykle trudna i nieodwzajemniona miłość stanowiła impuls do twórczości. Maud Gonne była albo zbyt mądra, żeby odwzajemnić uczucie poety, albo wolała się z nim spierać jak równy z równym na tematy polityczne niż wieść życie u jego boku. Uhonorowany przede wszystkim jako poeta, pisał też dramaty i prozę. No i miał szalone pomysły, np. o utworzeniu Celtyckiego Zakonu Mistycznego. Ale pisał dobrze. 
         Zadziwiające! Wiersz Wędrując do Bizancjum zaczyna się od słów: 

To nie jest kraj dla starych ludzi. Młodzi
Objęci ramionami, ptaki w gałęziach drzew -
Ginące pokolenia - nucące swój śpiew...
                       (przeł. L. Marjańska)

Czyż to czegoś nie przypomina? I dlaczego przypomina? Nie ma przypadków.  Gdzieś w chaosie zdarzeń jest ukryty sens. Nawet w tym jednym groszu znalezionym na Placu Teatralnym połyskuje znak niosący jeszcze nieodkrytą treść. 

Znów chudy Cieniu miasto zwiedzić ci się zdarzy...
I tylko mewy piskiem cię owiną
I chude domy staną w majestacie, 
Te rzeczy cieszą, bo były i miną
I znów, i znów nas zwodzą

                              ( W. B. Yeats, Do Cienia)




18 komentarzy:

  1. Wiedziałam, że jak tylko odtajesz to zaraz wszystko opiszesz. Już wiele razy Ci pisałam, że jestem pełna podziwu dla Ciebie. - za ten ciągły głód wiedzy i silną wolę, aby pomimo odległości, trudności z transportem, mrozu, wiatru i innych kataklizmów warszawskich dojechać, na własne oczy zobaczyć, przeżyć, przemyśleć, wzruszyć się i na koniec o tym wszystkim opisać. Tak intensywne 2 dni to przecież dla Ciebie rzecz całkiem normalna. Bo Ty tym wszystkim żyjesz.
    To ja Ci dziękuję za to, że razem z Tobą mogłam przeżyć dwa z tych wydarzeń. I dołączyć do Janusza Gajosa w tym uprawianiu sportów ekstremalnych. No i dziękuję za 2 wspaniałe prezenty - tak wspaniałe, że boję się je wziąć do ręki.
    A od wczoraj myślę intensywnie nad 13 lutego!!!! Co to wtedy ma być:-)))
    Podaj mi proszę dokładnie mailem miejsce, bo mi mróz wymroził część danych na ten temat!!!!
    Przypomniałam sobie - mówiłaś mi o tym groszu znalezionym na Placu Teatralnym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotko, dopóki mogę ;-) Przecież przewiduję, że nie zawsze będzie mi się chciało biegać po mieście w taki mróz! Żałuję, że nie udało nam się nigdzie pójść na kawę i pogadać trochę dłużej. Może następnym razem.

      Usuń
  2. Notario piękny sport ekstremalny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie też przechadzki na mrozie niestraszne, Pejo :-)

      Usuń
  3. przebiec drogę z Warszwy do Irkucka i Irlandii, od Radziwiłłówny do Sybiraków - a wszędzie jeden motyw - mróz i smierć.
    Notario, nie będe powtarzała, podpisuję przy Stokrotce, ale zazdroszczę jej opowieści o grosiku na Placu Teatralnym.
    Zgubiłabym sie w wędrówce po Warszawie. byłam w katedrze...lasu.Tam mroźny wiatr był mniej dokuczliwy.
    Bobkowski, hmmm, wezmę sie za siebie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj nie wspomniałam, ale byłam jeszcze w Troi ;-) Nie zazdrość, dla Ciebie zachowam inne opowieści :-)

      Usuń
  4. Krótko mówiąc Noti Stolicę zdobyła...:o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro Mount Everest jest poza moim zasięgiem, to zadowalam się tym, co możliwe ;-)

      Usuń
  5. Wystawy, koncerty, spektakle...to jest to co rodorki lubią najbardziej. I nawet mróz trzaskający nie przeszkadza:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, że gdybyś tam była, biegałybyśmy razem nie zważając na mróz :-)

      Usuń
  6. Nowy klik! Bardzo lubię wykonania Beczały. Zajrzałam do Strasznego Dworu, posłuchałabym, chętnie, na żywo. Chyba nie jestem wyrafinowaną melomanką. Ale w wersji Beczały Moniuszko jest piękny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie tak, Moniuszkę przyswajam tylko w wykonaniu Beczały (z małymi wyjątkami), jak dotąd nikt nie zaśpiewał mi go lepiej. Pisałam kiedyś, że mam pewien problem z Moniuszką właśnie, bo nikt nie potrafi mi go ładnie zaśpiewać, a Beczała potrafi. Tylko że nie ma całego w jego wykonaniu :-(

      Usuń
  7. Aż się prosi, żeby tę twoją aktywność ruchową spożytkować w jakimś innym celu - konspira, kluczenie, ruch konika szachowego, zacieranie śladów..:)) Powinnaś malować swoje trasy po Warszawie, wyszedłby z tego niezły szlaczek:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy pomysł. Obawiam się tylko, że nie ptorafiłabym go wykonać. Czasy konspiracji niestety się skończyły, chyba marnuję talent ;-)

      Usuń
  8. Notario, jak to dobrze, że ktoś gania na mrozie, zwiedza, szpera, wyszukuje smaczki, a potem niemal fotograficznie podaje na tacy, żeby takie leniwce jak ja mogły coś liznąć i posmakować. Dzięki Ci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, ja Ci dziękuję, że po tych robótkach i całodobowym zajmowaniu się domem w zimie, chce Ci się jeszcze mnie odwiedzać i czytać.

      Usuń
  9. Podziwiam hart ducha, by po takim mrozie latać od Bobkowskiego, do Gajosa.Od malarstwa po fotografię. Post bardzo ciekawy, ale swobodnie można byłoby zrobić z tego dwa oddzielne, krótsze i łatwiejsze do zapamiętania dla czytającego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale wtedy byłoby mniej czasowników w tytule...

    OdpowiedzUsuń