wtorek, 28 stycznia 2014

Sprzątanie

     Raz na jakiś czas postanawiam posprzątać na biurku, w tysiącach notatek, zapisków, w szufladach z dokumentami, fakturami, potwierdzeniami, ponagleniami, listami, na półkach z książkami niedoczytanymi,  rozpoczętymi, odstawionymi na potem, w zgromadzonych przez kilka lat kalendarzach, gdzie wciąż  na ważnych stronach tkwią ważne notatki, telefony, adresy i zapomniane sprawy, no i w komputerze w setkach plików. Jak można przewidzieć, efekt jest żaden. Najczęściej zapał i solenna praca kończy się w momencie, gdu znajdę COŚ. To coś mnie tak pochłonie, że reszta, czyli całe porządkowanie znowu sobie czeka do następnego razu. Przecież życie nie na tym polega, żeby go spędzać na wiecznym sprzątaniu! 
     Akcja jest w zasadzie tak prosta, że aż zdumiwewa schematycznością, jakimś takim brakiem konkretyzacji. Rozgrywa się zaledwie w dwa dni. Do pewnego średniowiecznego europejskiego miasta przybywają na odpustowe święto wędrowni joculatores: linochód, tancerka, treser z niedźwiedziem na łańcuchu, bajarze (zwani żonglerami), minstrele, grajkowie, kpiarze w błazeńskich czapkach oraz goliard, poeta. Rozbiega się to towarzystwo po mieście, szukając zarobku od wdzięcznych widzów i słuchaczy, którzy zapraszają ich do swoich domów. Tylko goliarda nikt nie zprosił i błąka się głodny i w coraz większej melancholii po mieście. Między gry, zabawy, parodie, przedrzeźniania igrców a stateczną powagę rajców miejskich, którzy nieprzychylnym okiem patrzą na wędrownych wesołków, bałamucących im żony, wkracza w pewnym momencie na centralny plac miasta królewski herold ogłaszający wyrok na byłego członka zamkowej gwardii, który zgwałcił dwórkę księżnej. Wyroku słuchają mieszczanie, przybysze, ogłuszony miejskim gwarem franciszkanin i sam zaintersowany, czyli oskarżony, który w tym momencie aż sinieje z wielkiej alteracji i gniewu, a to z powodu nie strachu, tylko wielkiego wstydu: Któż bo z rycerzy w pannie się kocha?! Najżałośniejszy tylko z rycerzy, którzy żadnej mężatce spodobać się nie ptorafi, przyłasza się na ten koniec do panien. On zaś, wedle prawideł sztuki romansowej, afekta swe skierował do pani, której służył, czyli samej księżnej. Nie bez wzajemności zresztą. Toteż rycerz, który wracać na służbę nie ma po co, po śmierć i hańbę tylko, postanawia zostać poszukiwaczem Graala. Najpierw namawia do wspólnej wędrówki goliarda, ale bez skutku. Po całodziennym i późnowieczornym obieganiu miasta cała ekipa joculatores zbiera się w karczmie, gdzie każdy opowiada, co zdziałał i zarobił. Tylko goliardus ponury apopleksji dostaje trawiony zazdrością i upokorzeniem, że jego ukochana z kimś dostojnym go zdradziła, prezentując teraz na sobie podarowaną strojną suknię. Lekarz puszcza mu krew i ratuje życie. Do karczmy wchodzą dwaj rycerze w zbroi, którzy nagle wszystkim zebranym a podchmielonym i zawojowanym baśniami o rycerzach jawią się niemal jako Parsifal i Lancelot. Tymczasem jednym z owych rycerzy jest poszukiwany królewskim listem gończym zbiegły zamkowy gwałciciel. Żeby ratować głowę przed wyrokiem, musi opuścić miasto, ale miasto - to średniowiecze! - ma zamknięte bramy. Rycerz tak przemawia do dumy, pychy, poczucia wartości wędrownych wyrzutków społeczeństwa, że wszyscy ruszają o świtaniu na rozróbę. W mieście trwają zamieszki joculatores, żaków, marzących o Paryżu, grajków wędrownych i wszelkiej maści wurzutków z miejską strażą chroniącą bramy miasta. Bramy zostają zdobyte, cała hałastra opuszcza miasto zostawiając za sobą pobojowisko i paru niestety poległych towarzyszy. Nawet otumaniony franciszkanin, który zresztą zdążył pozbyć się zakonnej torby kwestarza wraz z zawartością, porwany entuzjazmem wyrusza na wędrówkę. Za miastem na rozstajach u figury Dobrego Pasterza ważą się losy bohaterów: jedni wędrują do innego miasta na kolejny odpust, żacy do Paryża studiować, dwaj rycerze zniknęli, skruszony franciszkanin wraca i choć nie ma odwagi zastukać do furty klasztoru, sam przeor wyrusza na poszukiwania i znajdując go w zaułku sprowadza grzesznego brata i przywiązuje sznurem do pulpitu z księgą, którą brat Łukasz ozdabia iluminacjami. Za karę ma dzieło swe skończyć. Wraca też goliard i prosi o spotkanie z przeorem franciszkanów. Okazuje się, że obaj są wielbicielami nowej powstającej w Europie literatury. Przeor wyciąga ze skrzyni nową rzecz wielkiego poety zza gór - jest to "Komedia" Dantego. Czytają zafascynowani. Ostatecznie jednak goliard  opuszcza klasztor, zostawając swoje gęśle, znak poetyckiego kunsztu. Za murami klasztoru na wysypisku roztrzaskanych marmurowych posągów i płaskorzeźb spotyka swoją kochankę - skoczkę. Też wróciła, zauważywszy, że zniknął. Jest na nią wściekły zazdrością urażonego kochanka, ale ona umie rozbroić jego złość i na utrąconej płycie z wizerunkiem Wenery kochają się jak nigdy przedtem. Do leżącej jeszcze nagiej skoczki podpełza wąż, goliard zabija go grubym kijem, ale jest za późno, skoczka została śmiertelnie ukąszona. Tymczasem w klasztorze franciszkanów brat Łukasz przeżywa kryzys twórczy i nie zamierza dalej ozdabiać księgi. Do bram dobija się gromada igrców niosąc ze sobą ciało zmarłego goliarda, prosząc opata o pogrzeb ich kamrata. Furtian przybiega z tą wiadomością do opata, dopowiadając, że goliard był ze skoczką na sabacie czarownic i oboje zostali znalezieni nadzy poza murami klasztoru. Opat w furii wrzeszczy na furtiana, że sabatów nie ma i z takimi bajkami to nich leci do dominikanów, każe wpuścić wszystkich, ciało goliarda zostaje godnie i z wszelkimi honorami umieszczone na katafalku w kościele. W mistycznym natchnieniu opat przemawia do wędrowców, żaków, joculatorów ogłaszając, że oto teraz tutaj, czuwając przy zmarłym goliardzie, który będzie zawsze żył w ich pamięci, w ich sercach, oni wszyscy są na Monsalwacie, i błogosławiąc ogłasza ich tercjarzmi Zakonu Ducha. Ciało zaś skoczki  odnalazł i pochował niedźwiednik, który skrycie ją kochał. 
       Taką opowieść na 330. stronach rozpisał Wacław Berent. Pomiędzy proste zdarzenia wprzędł średniowieczne legendy, marzenia i obyczaje epoki. Na osobną kartę zasługuje najbardziej niesamowity zgoła opis spotkania kacerskiego kowala ze śmiercią. Streszczanie go byłoby profanacją. Jest to jeden z nielicznych fragmentów powieści, w których autor nie poczynił żadnych poprawek w kolejnych wydaniach. Jest bowiem doskonały. Wystarczy za wszystkie inne prace badawcze o  wizerunku i funkcji motywu śmierci w kulturze średniowiecznej. Idzie śmierć przez miasto nocą w poburzowy czas; zbiry grodzkie za nią w trop a chyłkiem...i dalej przez dziewięć kartek aż do: Wówczas śmierć - widzieli stróże i zbiry - opuściła chyłkiem dom jego. Warto, warto przeczytać.
      A wrcając do sprzątania, wiedziałam, że coś mi zginęło z poprzedniego wpisu o malarzu Kułakowskim. Zginął mi jeden obraz. Teraz odnalazłam i jest: Mazury


Trochę krzywo mi się zrobiło. 

     

24 komentarze:

  1. pofrunę z ptakami na Mazury, ucieknę przed zawiłą fabułą, schowam się, smierć mnie nie znajdzie. niczego sprzatać nie bedę, świat jest Wielkim Chaosem, wciąż szuka matematycznej formuly, lecz ona ma postać liczby, o nie ma na klawiaturze, oczywiście liczby "PI".
    Kos i wróble dzielą sie zawartością karmnika, sikorki uwijają się przy slonince.zima. żur z tartymi kluchami na obiad.jutro pogrzeb W, tak, to jest życie.
    Nie da się tego bałaganu uprzątnąć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się i nie trzeba nawet. Porządek jest sztucznym wymysłem wbrew naturze ;-) Nawet powtarzalne przecież pory roku nigdy nie są takie same, nie są pod sznurek. Kosmos się roszerza, więc i entropia wzrasta. Nasze ściezki też muszą się zmieniać.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Cokolwiek gdziekolwiek, życzę powodzenia i trzymam kciuki. A co? I gdzie?

      Usuń
    2. zginął komentarz:), ale wyslałam też, to co skończylam:) Jak się wydrukuje, napiszę:). Schowam się jednak, za maleńkimi literkami:))

      Usuń
    3. Czekam na dobre wieści! :-)

      Usuń
  3. Wiem coś o takim zatrzymywaniu w trakcie. Podkładając gazety na podłodze, żeby sie nie pobrudziła, zaczynam je czytać. Doskonale cię rozumiem. Ale tej księgi chyba nie czytałaś teraz, tylko sobie przypominałaś? A swoją drogą nic tego autora nie znam:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haniu, czytałam teraz, po trzydziestu latach ponownie :-) Zajrzyj dwa wpisy wcześniej, pisałam o tym.

      notaria

      Usuń
  4. Notario Berent nie dla mnie a i obraz mi się nie podoba.
    A co do porządków, to ja tez tak mam i co jakiś czas sprzątam, układam, wyrzucam i chyba tym sposobem wyrzuciłam kilka zdjęć. Płakać mi się chciało, bo z moich występów, no powiedzmy estradowych, zachowało się jedne jedyne zdjęcie i go nie mam. Notario to był dla mnie dramat, mało nie płakałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obraz o wiele ciekawiej wygląda oryginalnie, na żywo oglądany. Zdjęcie przekłamuje trochę. Zdjęcia Twojego szkoda.

      notaria

      Usuń
  5. klik na jeden kęs za obszerny, ale do herbatki w sam raz:))
    Peja, pejzaż śliczny, i technika ciekawa:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę długi, ale warto :-)
      Obrazy są bardzo optymistyczne, radosne. Tylko trzeba mieć lepszy aparat i umiejętności, żeby umieć to pokazać na zdjęciu

      notaria

      Usuń
  6. Przeczytałam z ciekawością, ale podtrzymuję, że Berent nie dla mnie. Natomiast "Mazury" śliczne:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodorku, a na żywo obraz jeszcze bardziej przykuwa wzrok.
      A Berent? Cóż, jest tyle książek, że każdy znajdzie coś dla siebie.

      notaria

      Usuń
  7. Nie przesadzaj z tymi porządkami...;o) Mazury bardzo "geometryczne"...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzam, dlatego nigdy nie skończę ;--)

      Usuń
  8. Notario, ja mam podobnie z tym porządkowaniem. Więcej czasu spędzam nad znalezionymi szpargałami w szufladach, kartonach, niż na prawdziwym porząkowaniu. Odkładam na później i tak już od lat, a to póżniej nie nadchodzi.
    Obraz jest niby prosty, jakby malowało dziecko, albo nieprofesjonalny artysta, ale przyciąga widza, budzi bliżej nieokreślone tęsknoty, może marzenia za czymś czego już nie ma, pokazuje prawdę. Jest szczery. Tak ja odbieram. Nie wiem kim jest Kołakowski. Muszę zapytać wujka googla. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Azalio, o Alfonsie Kułakowskim pisałam dwa posty wcześniej, możesz zajrzeć i zobaczysz więcej obrazów i parę informacji życiorysowych. Widzisz, za rzadko do mnie zaglądasz ;-)))

      Usuń
  9. I znowu nic nie zrozumiałam, ale chyba się już do tego przyzwyczaiłaś.
    A jeśli chodzi o sprzątanie, to wcale tego nie robię od lat i już mnie nie widać z tej sterty gazet, programów teatralnych, różnych wycinków. zaproszeń, książek. Bo wszystkiego szkoda mi wyrzucić.
    A wiesz że byłam na spotkaniu z Januszem Gajosem???Dzisiaj!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specjalnie tak napisałam, żeby mieć spokój na wyjeździe ;-)
      Kochana, i popatrz, że też tam byłam i jak to się stało?1 Nie spotkałysmy się?!!!

      A poważnie, dzięki, że mnie wyciągnęłaś!! :-))

      Usuń
  10. No, tej historii by najlepszy raper nie wyrapował... Prawie jak Biblia, tam też dzieje się wszystko ;)
    Ale obraz bardzo ładny.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z "Żywymi kamieniami", jak z każdym wybitnym dziełem sztuki. Nie trzeba wszystkiego rozumieć, piękno odczuwa się instynktownie. Przy kolejnym czytaniu, pogłębionym podziw się tylko zwiększa. Miałem tak z Berentem, miałem i z Parnickim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie trzeba, a i zapewne nie da się tak do końca wszystkiego zrozumieć. Odpowiednia doza tajemnicy i niedopowiedzenia jest cechą dzieła wybitnego. Dlatego nie rozczarowują, gdy czyta się ponownie, choćby po wielu latach.

      Usuń