niedziela, 12 stycznia 2014

"Ha! - mój Szatan się odzywa."

      Przypadkowe zestawienia nagle okazują się wcale nie tak do końca przypadkowe. Nacisk krótkiego czasu ograniczył mi pole manewru i właściwie nie do końca znając, nie spodziewając się, jakie tego będą konsekwencje, prosto z piekielnych otchłani Nie-Boskiej komedii Krasińskiego w reżyserii Zygmunta Hübnera przeniosłam się w otchłanie Hadesu Orfeusza i Eurydyki Christopha Willibalda Glucka.
      Dzisiaj, 12 stycznia mija 25. rocznica śmierci Zygmunta Hübnera. Na co dzień człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, ile zna jego filmów i ile spektakli oglądał w dawnym poniedziałkowym paśmie Teatru Telewizji. Przegląd twórczości telewizyjnej, teatralnej i filmowej Artysta musi być prawdziwy, odbywający się w dniach 4-6 i 11-12 stycznia stwarzał możliwość przekrojowego przypomnienia. Pamiętam Poskromienie złośnicy z Magdaleną Zawadzką, pamiętam Spiskowców i pamiętam Abelarda i Heloizę. Pamiętam też Nie-Boską komedię z klasyczną już dzisiaj obsadą: Jerzy Zelnik jako Mąż-Hrabia Henryk,  Anna Dymna - Maria, Żona,  Marek Walczewski - Pankracy, Jerzy Radziwiłowicz -Leonard, Jerzy Trela - Szatan. Mój Boże! jak ci aktorzy grali, jak oni MÓWILI. Tego już nie ma w dzisiejszym teatrze. Na próżno szukać, słuchać, oglądać. Człowiek ma ochotę wyjść albo wyłączyć telewizor. 
      W Instytucie Teatralnym (ul. Jazdów 1, Warszawa) sobota i niedziela stała pod znakiem mistrzowskich realizacji Teatru Telewizji w reżyserii Hübnera - na projekcje wstęp wolny. Musiałam wybrać - obejrzałam Nie-Boską. I chociaż znam tekst prawie na pamięć - nie mogłam oderwać oczu, nie mogłam przestać słuchać i raz po raz przemykała tylko jedna zdumiewająca myśl: jak to możliwe, że autor sztuki miał tylko 21 lat, gdy ją napisał? Do tego zalety genialnej reżyserii, mistrzowska interpetacja aktorów... Przed projekcją zaproszona Barbara Borys-Damięcka przypomniała, że spektakl nagrywano w naturalnych pomieszczeniach i plenerach, większą część w ruinach zamku w Ogrodzieńcu, który "grał" okopy Świętej Trójcy a całość kręcono tylko (!) pięć dni (a było to w 1981r.), co - zważywaszy na długość tekstu i trudność sceniczną - w dzisiejszych czasach byłoby niemożliwe. Szkoda, że czas nie pozwolił na zdradzenie innych jeszcze zakulisowych ciekawostek związanych z realizacją. 
       Obsada aktorska, prawda, o niej miałam pisać. Tylko co? Truizmy same? Że kiedy Zelnik-Hrabia Henryk mówi: Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu, widzimy w jego oczach rozpacz, determinację i obłęd, a kiedy odpiera atak Pankracego-Marka Walczewskiego w centralnym dialogu dramatu, jest to starcie nie tylko dwóch orłów myśli, ale też dwóch gigantów aktorskiej sztuki. 
     Szczerze? A więc szczerze... Postać Żony zawsze była dla mnie jakaś nijaka, za mało wyrazista. I nadal taka jest, ale teraz przynajmniej wiem, że nie jest to wynik niedostatków sztuki Zygmunta Krasińskiego, jego nieumiejętności pisania, tylko mankament mojej wyobraźni, głuchoty na poetycki tekst. Anna Dymna jako Żona pokazała mi tę bohaterkę w pełnym świetle. Nie jest wcale głupia, pusta i powierzchowna. Jest tragiczna. 
      Genialny pomysł Hübnera obsadzenia Jerzego Treli w podwójnej roli: Szatana, ale i jednocześnie Przechrzty oprowadzającego Henryka po obozie rewolucjonistów. W zasadzie zaś ów Przechrzta okazuje się niepotrzebny, bo Szatan doskonale pełni swoją rolę. Inna rzecz, że cały wątek Przechrztów i ich walki z Krzyżem został usunięty. Szatan Treli jest piekielnie inteligentny i doskonale profesjonalny. Mistrzowska jego stychomytia zachwyca i przeraża.

Mefisto:
- Niech będzie pochwalon.
Mąż:
- Na wieki wieków - amen.
Mefisto:
- Ty i głupstwo twoje.

       Piekło Orfeusza natomiast nie istnieje w żadnych zaświatach, tylko w nim samym, w jego wspomnienaich, w niemożności powrotu do przeszłości. Orefusz i Eurydyka w bieżącycm repertuarze TWON to jakś wersja innej wersji na podstawie jeszcze innej wersji. Bowiem jest oczywiście podstawa, czyli mit, ale opera Glucka (1762) nie jest mu wierna, ponieważ ma szczęśliwe zakończenie, z kolei reżyseria Trelińskiego idzie nie tylko w kierunku zniwelowania warstwy pocieszajacej i optymistycznej,  ale na dodatek dzieje się w świecie współczesnym, ewidentnie po Freudzie. Eurydyka (Aurelia Florian, sopran) umiera śmiercią samobójczą i to tak nachalną, że przykro patrzeć. Daremnie czekając w domu na przyjście Orfeusza zaczyna w szale demolować mieszkanie, tłucze szkło, podcina sobie żyły i na dokładkę połyka tabletki w masowych ilościach. Orfeusz (przetransponowany z oryginalnego altu na bas-baryton Roberta Gierlacha) ma poczucie winy, bo któż by nie miał, gdy ktoś z bliskich postanawia ni z tego, ni z owego popełnić samobójstwo. Rozpacza więc, szuka ekspiacji, penetruje podświadomość, czego efektem są sceny rodem z horroru: jakieś zaświaty, a może tylko własne podświadome udręki bohatera sprawiają, że zmultiplikowana Eurdyka powraca i raz po raz powtarza w konwulsyjnym szale scenę samobójstwa. Na scenie TWON wrotami do "piekieł" jest łazienka - tam za szklanymi jej ścianami pojawiają się Eurydyki, wszystkie w takiej samej czerwonej sukience, stamtąd wbiegają do pokoju Orfeusza, powtarzając swój upiorny taniec śmierci (gwałtowna scena baletowa).
       Chyba nie będę za bardzo się pastwić nad scenografią i reżyserią, bo umknie mi sedno sprawy. Otóż przykra niezgodność między charakterem muzyki - łagodnej,  dostojnej,  pięknej - a gwałtownością scen i choreografii prowadziła do niejakiego dysonansu w odbiorze. Zaraz na samym początku walenie Eurydyki w blat stołu nijak nie wynikało z charakteru Uwertury. I dalej też zdarzały się takie rozbieżności. Jak w tym dowcipie: 
- Panie, co to za utwór? 
- Który? Ten, którym dyryguje dyrygent czy ten, który gra orkiestra? 
       Tu akurat dyrygent (Łukasz Borowicz) orkiestra, soliści i chór wykonywali to samo, natomiast oglądaliśmy coś zgoła innego. Właściwie nie wiadomo, dlaczego Eurydyka popełnia samobójstwo. Szykuje kolację dla dwojga i nagle ogarnia ją szaleństwo. Orfeusz rozpacza i przyzywa ukochaną, ale jak przystało na przedstawiciela współczesnego pokolenia, nie podąża do mrocznego Hadesu zmarłych, tylko przywołuje Eurydykę, a może utrwala pamięć o niej, pisząc wiersze. Na komputerze, żeby było jasne. Nie może jej spotkać naprawdę, jak to było dane mitycznemu śpiewakowi, ponieważ jej ciało zostało skremowane, a listonosz przynosi mu paczkę z urną. Znajdujemy się w świecie całkowcie zeświecczonym, w którym śmierć jest ostateczna. Bogów nie ma, więc nie ma z kim pertraktować o życie. Orefusz może tylko podążać w otchłań swojej psychiki, wyrzutów sumienia, podążać w labirynt podświadmości. Piekło noszę w sobie, w samym środku serca (Orfeusz). Za Hrabią Henrykiem może powtórzyć: Ha! - mój Szatan się odzywa, mając na myśli samego siebie.
       No i miałam nie pisać o reżyserii. A więc o muzyce. Przecież to z opery Glucka pochodzi ta przepiękna aria Orfeusza Che faro senza Euridice. I nie tylko ta. Chciałam jeszcze znaleźć inne, z II aktu, ale nie udało mi się. Dzisiaj komputer zbyt wolno mi chodzi, a wyszukiwarka opacznie rozumie polecenia. Brzmienie orkiestry pod Łukaszem Borowiczem momentami było tak liryczne, delikatne, że można by się było zastanowić nad zasadnością rozpaczy po zmarłych, a tym bardziej przyzywania ich z powrotem. Kto raz umarł, nawet, gdyby ożył, nie zazna już szczęścia: Jaka straszna chwila, jak okrutne przeznaczenie, przeżyć śmierć, by tak cierpieć (Eurydyka).






A poniżej reportaż o samym spektaklu, kilka głosów, opinii i fragmenty. Warto wyrobić sobie własną opinię.





24 komentarze:

  1. O masz!!! To nie dość, że byłaś w mojej wsi, nie dość ,że do mnie nie zadzwoniłaś aby mnie przynajmniej na kawę wyciągnąć /że nie wspomnę o tym Instytucie Teatralnym/... to jeszcze o Zygmuncie Huebnerze wspominasz, którego zawsze ceniłam i wiele jego sztuk oglądałam. A mieszkam całkiem blisko Teatru Powszechnego Jego imienia.
    Wpadnę wieczorem żeby dokładnie przeczytać!!!
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, byłam w biegu, dobę zaledwie, i deszcz padał, i buty mi przemokły, i NIGDZIE na kawę nie wstępowałam :-( Nosiłam ja ze sobą w termosie. Następnym razem będę miała więcej czasu :-)

      notaria

      Usuń
  2. Szkoda, że Warszawa tak daleko... Kocham teatr miłością wielką, więc naturalnie w Instytucie Teatralnym bym zasiadła:) Dziękuję za fascynującą relację z weekendowego wypadu:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś jeszcze nadejdzie czas, że zasiądziesz :-)

      notaria

      Usuń
  3. Notario dziękuję za te minuty piękna. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bramy piekielne budujemy, często o tym nie wiedząc, sami sobie. z Nie-boskiej jedna kwestia wędruje ze mna do bram i wraca: Przez ciebie płynie strumień piekności, ale ty pięknościa nie jesteś. Ciągle sztuka i ludzie Kultury są gdzies między ideałem etycznym i estetycznym.( My ze swoimi pragnieniami takoż)
    Magdalena Grochowska w Wytrąconych z milczenia w reportażu o Bogdanie Korzeniewskin i w ogóle o teatrze pisze: Rok po śmierci Stalina, wiosna 1954 roku zażadano od Teatru Narodowego uczczenia rocznicy rewolucji pazdziernikowej.Jesienia Korzeniewskiwystawia Czlowieka z karabinem Pogodina (...)Rolę Stalina chciał powierzyc Gustawowi Holoubkowi(...)ale aktor w kurtuazyjnym liście odmówił.Stalina zagra Zygmunt Hubner."

    Podziwiam Twoją pasję, własciwie determinację.Przemoczone buty, to znak prawdziwy oddania Sztuce! Może zamiast termosu, zapasowe buty! Notario, dziękuję, że nie pozwalasz mi oddać sie blogiemu nicnierobieniu, denerwujesz, zmuszasz, prowokujesz i chwała Ci za to!
    wlaściwie, mimo braku kompetencji, pogadałabym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co też mówisz?! Jesteś cholernie komptenetna, rozmowa z Tobą nie byłaby łatwa. Ale pogadać zawsze można :-)))

      Usuń
  5. Zelnik, Walczewski, Dymna, Trela - giganci naszego aktorstwa. Dla młodych, to już historia, dla nas (dla mnie) moje dojrzałe młode lata:) , wspominam z sentymentem. Wiem, że Hubner był świetnym reżyserem, ale dla mnie pozostanie w pamięci majorem Sucharskim (przynajmniej pamiętam jego twarz, co w przypadku reżyserów wcale nie jest oczywiste).
    A TĄ arią w TYM cudownym wykonaniu zrobiłaś mi dużą przyjemność (pamiętam, że od tej arii zaczęła się nasza ściślejsza wymiana komentarzy:)). Jestem okropnie zachowawcza i nie lubię udziwnień, cieszą mnie, jak dziecko, kostiumy historyczne, nich by to były nawet kostiumy z epoki Glucka, a nie antyczne, byłoby lepiej niż te fanaberie, które odstawiają natchnieni 'tfurcy". Nie lubię i nie polubię udziwnień, ale to moje zdanie osobne.
    P.s. Wstawiłam link do YouTube :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też pamietam ;-) Nagranie obejrzałam, wysłuchałam, chętnie bym poszła na koncert na żywo, ale dobrze, że filmik jest. Gdzie Cię szukać?

      Usuń
  6. Ty wynajmij sobie w Wawce jakąś szafę albo garderobę...;o)

    OdpowiedzUsuń
  7. obejrzałam reportaż, dziękuję,doryczy spraw technicznych, ale fragmenty przrdstawienia dają obraz tego, co działo się na scenie.Zastanawia mnie tylko, że wszyscy rozmawiają o operze, jakby to było przedtawienie teatralne, umknęły mi kwestie muzyki, odtwórców?
    Zapomnaiłam, obejrzałam wczoraj od dawna nie widzianego Amadeusza Formana. To prawdziwa opowieść o piekle!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czesiu, przyczyn jest kilka wzajemnie powiązanych. Obecnie panuje moda na reżyserowanie oper przez reżyserów teatralnych. Siłą rzeczy widzą scenę inaczej, do muzyki mają specyficzne podejście. Jeśli trafią na silnego dyrygenta, który im się oprze, czasem jeszcze coś ciekawego wyjdzie. Ale trzeba mieć szacunek do muzyki. W teatrze współczesnym zaś nie ma szacunku do pierwowzoru sztuki! Zauważ, spotykamy tak dziwnie poszatkowanego Szekspira, że on już oryginału nie przypomina, bo reżyser przedstawia swoją wizję Szekspira, a nie jego sztukę. Z tekstu się wycina, przestawia, dopisuje. To samo dzieje się w operze: usuwa się całe fragmenty, arie, dopisuje (!) coś, czego nie ma w partyturze, w libretcie. Problem ten nieraz porusza Beczała, który wprost krytykuje takie poczynania reżyserskie, które nie są uzasadnione partyturą ci mówi, ze on w czyms tkaim występować nie będzie. Treliński jest reżyserem filmowym w zasadzie, i bardziej teatralnym niż operowym, ale pełni stanowisko, więc reżyseruje opery ;-) Poza tym ma silne grono wielbicieli. Ma swoich apologetów. No, ma. Ale ma też krytyków, ale oni nie nagrali oficjalnego reportażu o jego nowej produkcji!
      Reportaż jest stronniczy, wycinkowy, wybiórczy, dlatego napisałam, że każdy powinien wyrobić sobie własną opinię.

      Amadeusz Formana jest mistrzowski. Ale też nie należy tak do końca mu wierzyć ;-)

      Usuń
  8. Wiesz, że nie widziałam tej Nie-boskiej...? Po latach tłumaczenia licealistom, ło co tam chodzi.... A bardzo lubię, więc poszperam trochę, tylko nie skarż jakby co, że używam opcji download. Sztuka jest za droga na luksusy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja opcji nie używam, bo nie umiem :-( Toteż nawet nie wiem, na czym polega. Marny byłby ze mnie donosiciel ;-) Jak powstała ta realizacja, chyba Cię jeszcze nie było na świecie. Masz prawo nie znać. A obejrzeć warto.

      notaria

      Usuń
    2. A faktycznie, `82... Ale za to rok później już wymachiwałam nóżkami ;)

      Usuń
    3. Spektakl nagrywano w `81 - przesunięcie daty na `82 zostało specjalnie wprowadzone ze względu na uniknięcie podejrzenia, że jest "niepolityczny", bo zrobiony przed wprowadzeniem stanu wojennego, co by wstrzymało emisję.

      notaria

      Usuń
  9. Z dużym opóżnieniem, ale jestem.
    Przede wszystkim trzebaby Cię "po ręcach" całować za tak wspaniały opis czy też recenzję. Czy jest umieszczona gdzieś wyżej???? /wiem, wiem że skromna z Ciebie dziewczyna/
    Nie zgadzam się w pełni ze stwierdzeniem, że teraz nie uświadczy się dobrych teatralnych ról aktorskich. Są takie, jest ich mniej, ale są takie w wykonaniu młodych aktorów w teatrach. Czasy się jednak tak zmieniają paskudnie, że aktor może zaitnieć tylko w serialu czy filmie, a teatr stanowi dla niego tylko dodatek.
    Przypomniałam sobie, że kiedyś w czasie podróży po Ukrainie byłam także w Okopach św. Trójcy. Uświadomiłaś mi, że powinnam o tym napisać parę słów.
    Raz jeszcze wielki szacunek dla Ciebie ode mnie za ten tekst.!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zawsze mnie przeceniasz. Jak na razie pisanie na blogu to szczyt moich ambicji ;-)
      Czekam na relację z podróży!

      notaria

      Usuń
  10. Zmartwiłaś mnie, że Trelińskiemu też zdarzają się wpadki. Miałam go za absolutny autorytet, który nigdy się nie myli w swoich koncepcjach... To wszystko przez Herbuś, mówię ci... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Helen, ale z tym autorytetem to żartujesz, prawda?... czy tak serio?

      Usuń
  11. Dziękuję bardzo za A.Bobkowskiego. Nie znałem. Genialny Gość. Nikt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, genialny, muszę jeszcze go poczytać, bo czuję niedosyt.

      Usuń