poniedziałek, 6 lutego 2017

Kiedy w 1765 r. Casanova był w Warszawie...

... Stanisław August Poniatowski właśnie kompletował swój królewski teatr. Wśród zaangażowanych do baletu tancerek nasz bohater spotkał dawną znajomą, przyjaciółkę nawet, Annę Binetti. Był świadkiem jak król oczarowany tańcem Binetti i Charlesa Le Picqa z miejsca zapewnił im roczny kontrakt. Nie spotkało się to z zachwytem dotychczasowej primabaleriny Cateriny Gattai, toteż intrygom nie było końca. Niepoprawny uwodziciel znalazł się w samym ich środku, co skończyło się głośnym pojedynkiem z hrabią Franciszkiem Ksawerym Branickim. Niestety, okazało się to początkiem końca pięknej przygody Giacomo Casanovy z warszawskim królewskim dworem, polskim teatrem i Warszawą.
      Epizod ten znany z pamiętników samego Casanovy stał się podstawą libretta Pawła Chynowskiego do baletu Krzysztofa Pastora Casanova w Warszawie. Od czasu premiery (28 maja 2015 r.) minęło trochę czasu, w głównych tanecznych rolach nie zobaczyłam więc z obsady premierowej Vladimira Yaroshenki jako Casanovy w pojedynku z Maksimem Woitiulem jako hrabią Branickim. I chyba tego choreograficznego pojedynku dwóch najlepszych solistów trochę mi szkoda. Niemniej w nagrodę zobaczyłam nowego tancerza solistę występującego w Polskim Balecie Narodowym, Dawida Trzensimiecha (ależ ma trudne nazwisko) i on właśnie wystąpił w roli tytułowej. Jako hrabia Branicki rywalizował z nim Paweł Koncewoj. Obaj doskonale widoczni i skontrastowani na scenie poprzez od początku do końca jednakowe kostiumy: biały Casanovy i czarny Branickiego. Z bielą postaci Casanovy związany jest jeszcze inny aspekt, można powiedzieć, dramaturgiczny. Król Stanisław August również występuje całkowicie w bieli. Dodatkowo wyróżniają go jednak błyszczący ozdobny haft fraka i niebieska szarfa. Gianni Quaranta, autor scenografii i kostiumów, przyznaje, że chodziło mu w ten sposób o zasygnalizowanie, że Casanova jako genialny oszust nawet strojem naśladującym króla próbował zyskać przychylność i względy królewskiego dworu. Podstawowym zaś chwytem scenicznej przestrzeni zastosowanym przez włoskiego scenografa było wprowadzenie teatru w teatrze: my, współcześni widzowie, oglądamy zakulisowe intrygi powstającego pierwszego w Polsce królewskiego baletu, obserwujemy próby i rywalizację między primabalerinami, a w kulminacyjnym momencie mamy przedstawienie baletowe realizowane dla warszawskiej publiczności i w obecności królewskiego dworu. Tancerze mają z jednej strony widzów ówczesnych siedzących w głębi sceny, a po przeciwnej stronie nas, widzów współczesnych. To też pomysł Quaranty, który zamierzał w ten sposób pokazać, jak w XVIII wieku odbywały się operowe i baletowe spektakle. 
        Tutaj też mieliśmy elementy operowe, ponieważ balet w całości opiera się na muzyce Mozarta, w tym kilku arii śpiewanych (Katarzyna Trylnik, sopran) na żywo na scenie. Muzyka w sumie dobrana bardzo pomysłowo, różnorodna, z młodzieńczych oper Mozarta: Mitrydates, Idomeneo, Lucio Silla, kilka utworów innego rodzaju, mniej znanych też. Spektakularna scena przyjęcia Casanovy do loży masońskiej została zbudowana do masońskiej muzyki Mozarta: Adagio i Fuga c-moll. O ile w całości balet ma wiele elementów tańca klasycznego, to w tej scenie Krzysztof Pastor nadał mu wiele cech współczesnych, zachwycających skomplikowanym układem i symboliką. Baaardzo mi się podobało :-) Kristóf Szabó, również nowy tancerz w PBN, jako hrabia Moszyński, Wielki Mistrz Loży był świetny. Uwagę zwracał od początku do końca także Patryk Walczak, we wszystkich scenach, kiedy Casanova pojawia się ze swoim przyjacielem Campionim. Rewelacyjne zgranie tanecznego duetu, świetne układy. 
       Jeśli chodzi o tancerki i te wszystkie XVIII-wieczne baletnice: Mlle  Gattai, Mme Binetti, Mlle Casacci... miałam trudności, żeby je rozróżnić ;-) Domyślam się tylko, że skoro tańczono scenę sądu Parysa, jedna była Herą, druga Ateną, a trzecia Afrodytą :-) Pierwszy raz oglądałam Chinarę Alizade, Dagmarę Dryl czy Maię Kageyamę, więc jeszcze mi ich twarze się nie opatrzyły. Może następnym razem, jak będę miała nowe okulary. 
        Balet Casanova w Warszawie jest ciekawy ze względu na historyczne tło autentycznych przygód bohatera w Polsce, możliwość podpatrzenia jak to z tym pierwszym teatrem polskim było, zasmakowania atmosfery dworskiego życia na początku ery stanisławowskiej, no i oczywiście pomysłowość naszego najlepszego choreografa, który stworzył kolejne autorskie dzieło ku uciesze wielbicieli baletu. To balet rozrywkowy, bez ukrytych podtekstów do wielkiej historii, pełni funkcje taką, jaką pełniły występy tancerzy w XVIII wieku. Do tego przyjemna muzyka, zakończona w scenie ostatniej Koncertem fortepianowym C-dur, przepiękną częścią 2. Andante, do której już nieraz układano choreografię, jak choćby słynny Petite Mort Kyliana. Nic nie poradzę, że kiedy usłyszałam pierwsze takty, skojarzył mi się tamten balet i podświadomie porównywałam, ile z "Kyliana" pojawi się w choreografii Pastora. Mimo różnic nie udało się uciec od skojarzeń: taniec podzielony został na odrębne duety Casanovy z kolejnymi tancerkami przewijającymi się w jego sennym widzeniu. Oniryczna, wizyjna scena zamyka balet, nie ujawniając dalszych losów bohatera. Ale cóż, dalsze losy nie rozgrywały się już w Warszawie. 
      A tak w ogóle balet jest komiczny. Kiedy Casanova przynosi Annie Binetti królewski kontrakt na występy, przy okazji odnawiając znajomość z tancerką, wkrótce pojawia się też Branicki z wielkim bukietem róż. Nie mając drogi ucieczki Casanova, ostrzeżony przez Campioniego o nadchodzącym rywalu, chowa się z nim do łóżka. Branicki oczywiście wywęszył obecność obcego mężczyzny w buduarze Binetti i mimo jej rozpaczliwych protestów przeszukuje pokój, odkrywając na koniec ukrytą pod narzutą parę amantów :-) Z kolei podczas ostatecznej konfrontacji w teatrze Branicki trzasnął Casanovę w twarz, ale ponieważ na prawdziwy pojedynek wyzywa się tylko rękawicą, przyjaciel (nie wiem, któryś z hrabiów) podaje mu ją i dopiero tą rękawicą uderzył rywala po raz drugi. Na to Casanova prosi Campioniego o pożyczenie rękawicy i z kolei on oddaje policzek Branickiemu. No i tak to sobie po męsku nawymyślali ;-) Potem był bardzo malowniczy pojedynek i tu chwała Pastorowi i tancerzom, bo pomiędzy typowe szybkie sztychy zostały wstawione sceny jak w zwolnionym tempie na filmie. Świetnie wyszło!

Casanova w Warszawie
Choreografia - Krzysztof Pastor
Koncepcja muzyczna i dyrygent - Jakub Chrenowicz
Libretto - Paweł Chynowski
Scenografia i kostiumy - Gianni Quaranta

Oglądałam 27 stycznia 2017 r.




Adagio i Fuga  do sceny w loży masońskiej


12 komentarzy:

  1. Muzyka,od wieków tak samo zachwyca, chociaż pewnie interpretacja jest inna. Natomiast dawne ślicznotki współczesnych by nie zachwyciły:)) Swoją drogą jestem ciekawa czym Casanowa uwodził. Podobno "był filozofem, matematykiem, alchemikiem, poetą, tłumaczem, pisarzem, przemysłowcem. Zorganizował loterię państwową. Ponoć peszył go jedynie Voltaire. Bardzo dużo po podróżował. Podejrzewano, że był szpiegiem.
    - Chłop na schwał, miał ponad 1,80 wzrostu, był przystojny. Znał kilka języków, w tym grekę i łacinę."
    cz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urokiem osobistym :-) I całą resztą :-)) Greka? Łacina? Matematyka? Filozofia? Nie przesadzałabym ;-) Gdyby znał się na matematyce, nie zbankrutowałby na loterii państwowej ;-)

      Usuń
    2. loteria to szczęście, nic wspólnego z matematyką. Nie wiem w jakim zaawansowaniu był wówczas rachunek prawdopodobieństwa:))

      Usuń
    3. Szczęście w loterii to matematyka ;-) A zaczęło się w XVII wieku - "Matematyczna teoria prawdopodobieństwa sięga swoimi korzeniami do analizy gier losowych podjętej w siedemnastym wieku przez Pierre de Fermata oraz Blaise Pascala[1]." (za Wikipedią), powinien był wiedzieć, jeśli był wykształcony ;-) Portal matematyczny podaje jeszcze wcześniejsze dokonania: "Rachunek prawdopodobieństwa zaczął się kształtować w XVI wieku gdy zaczęto zauważać pewne prawidłowości w grach hazardowych. Pierwszy dostrzegł je i próbował opisać matematyk włoski Geronimo Cardano (1501-1576)." (matematyka.net)

      Usuń
  2. Mam mieszane uczucia - bo czytam, sobie, i wzdycham, ach, chcę, chcę, zobaczyć, dawno nie byłam na żadnym balecie, może by się jednak wybrać. I dochodzę do trailera... w tym momencie oświeciło mnie ( bo to chyba idealne słowo w odniesieniu do epoki), że to kostiumowe przedstawienie - tak, pisałaś o tym, ale jakoś oczami wyobraźni widziałam facetów w rajtuzach. Bo ja lubię, jak tańczą faceci w rajtuzach. Ba, wolę...I już nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozstrzygnę Twojego dylematu, ja nie mam preferencji, w czym tańczą, byle tańczyli dobrze :-)

      Usuń
  3. Ależ miałaś smaczną ucztę intelektualną...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod każdym względem smaczną: wizualną, muzyczną też. Nawet humorystyczną :-) W balecie dla mnie najważniejsze jest PIĘKNO :-)

      Usuń
  4. Urwipołeć i Hulaka, ale za to sympatyczny...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na scenie na dodatek był przystojny i porywający ;-)

      Usuń
  5. Balet zachwyca mnie od lat, gdyż piękno jest dla mnie kojarzone z wielkim wysiłkiem fizycznym i latami ćwiczeń. Urywki baletu obejrzałam, przemawia do mnie i scenografia i kostiumy, cieszę się, że napisałaś tę recenzje, pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jeszcze będą grali, może się wybierzesz :-)

      Usuń