niedziela, 29 maja 2016

Puccini, Włosi i ... Niemiec

   ( TUTAJ Kalendarz Muzyczny na lato)

       Słuchając retransmisji Turandot z Wiednia właściwie czekałam tylko na Nessun dorma. Oj, tam, ładnie było, ale jak się człowiek do czegoś przyzwyczai, ciągle chce wracać do znanych i lubianych arii. Taki sprawdzian; kompozytorzy też piętrzyli te trudności przed śpiewakami, żeby mogli się popisywać na scenie. Puccini nie był wyjątkiem. Nie on pierwszy, nie ostatni. Kiedy pisał Turandot, nie wiadomo właściwie, kto z trojga głównych bohaterów miał zostać obdarzony popisowymi ariami. Puccini nie dokończył swojego dzieła, aczkolwiek pracę doprowadził poza połowę trzeciego aktu. Kto wie, co jeszcze mogło się zdarzyć. Pozostawił tytułową Turandot z jedną arią, Kalaf otrzymał dwie, a udręczona i zarazem pozostawiona samej sobie Liu aż trzy, chociaż to ona zapłaci najwyższą cenę - cenę śmierci. Zakończenie dopisane przez Franco Alfano na podstawie zapisków kompozytora grane jest do dzisiaj i chwilami rozczarowuje. Niemniej zostało ono zagrane i zaśpiewane nazajutrz po prapremierze tych części, które jeszcze Puccini zdołał dokończyć. Dyrygujący wówczas (26 kwietnia 1926) Arturo Toscanini po prostu przerwał i po odłożeniu batuty ogłosił zebranej publiczności, że kompozytor w tym miejscu zakończył pracę, gdyż śmierć okazała się tym razem silniejsza od sztuki. Wielcy śpiewacy, chcąc wykazać się maestrią, mają na szczęście wybór spośród oryginalnych kompozycji Giacomo Pucciniego. Jedną z nich jest tenorowa Nessun dorma, aria Kalafa. Więc sobie słuchałam jednym uchem, a potem urządziłam własny koncert. Sami Włosi, bo kto mógłby zaśpiewać to lepiej? 
        Mario Del Monaco (1915 - 1982) wywiera wrażenie, uuu! Potężny głos. Jaki dramatyzm. No i jak pięknie się nazywa! Dlatego zaczęłam od niego:




        Ze względu na starszeństwo też mu się miejsce pierwsze na liście należy. Kolejny, Franco Corelii (1921 - 2003) natomiast jako żywo przypomina sceniczny image typowych barokowych śpiewaków zekranizowanych przez Gerarda Corbiau w Farinellim. Ten gest, to spojrzenie, ba! strój i makijaż - typowe zagrywki gwiazdorów operowej sceny barokowej ;-) Co nie umniejsza sztuki wokalnej, ale jednak dzisiaj wzbudza uśmiech:




     Giuseppe di Stefano (1921 - 2008), rówieśnik Corellego, miał przepiękną barwę głosu, co doskonale podkreśla perfekcyjną dykcją. Słucha się z przyjemnością, tylko czemu się tak nagle urywa? Można znaleźć nagranie głośniejsze i wyraźniejsze, ale chciałam, żeby było z obrazem jego występu, jak poprzednich. We wszystkich propozycjach kostiumowych widać, jak różnie wyobrażano sobie tak zwaną chińszczyznę. Akcja opery dzieje się bowiem w Pekinie na cesarskim dworze, choć imię głównej bohaterki raczej chińskie nie jest. Turandot jest księżniczką zadającą nierozwiązywalne zagadki kandydatom do swojej ręki. Stolica kraju spływa krwią pechowych pretendentów. Nieznany nikomu książę jednak odgaduje trzy zagadki, ale nie żąda od razu jej ręki, lecz sam zadaje zagadkę: jeśli do świtu odgadnie jego imię, będzie mogła go zabić; jeśli nie - zostanie jego żoną. W nocnej scenerii słyszymy wtedy arię Kalafa: Nessun dorma, kończącą się zuchwałym przekonaniem, że ranek przyniesie mu zwycięstwo nad zimną i bezwzględną księżniczką. Co prawda, jakże się myli, myśląc, że nikt go tutaj nie zna, ale to już opowieść na inną okazję. Dzisiaj słuchamy nocnej arii:


     
       Wiem, że macie dość, ale to jeszcze nie koniec ;-) W dodatku w kółko to samo! Ileż można?! A można :-) Żeby wybrać tych kilku, przesłuchałam kilkunastu. No wiadomo, Placido Domingo też był, ale tutaj go nie będzie. Nie jest Włochem ;-) Za to TEGO Włocha przedstawiać nie trzeba:




     I było jeszcze kilku innych: Andrea Boccelli, a jakże, Mario Lanza, nawet Al Bano ;-) W końcu Puccini okazuje się wdzięcznym do  śpiewania kompozytorem. Obiecałam sobie, że skoro jednak Włoch, to sami Włosi będą śpiewać i nie dotrzymałam słowa. Bo jak się pojawia Kaufmann, to cóż, trudno się oprzeć ;-) Wersji jest wiele, a wybrałam tę z BBC Proms ze względu na... no popatrzcie na minę końcową. To się nazywa "Vincero!" :-)




     Ciąg dalszy koncertu należał tylko do niego. Niestety. Koniec z Włochami. Chociaż nie, nie całkiem, nadal przecież Puccini. A że śpiewa Niemiec? Cóż, czyż on nie jest cudowny? I tak go lubię :-) Oto Jonas Kaufmann i jego uśmiech:



(Wiem, to już było kiedyś, ale uwielbiam go w tym kawałku)

12 komentarzy:

  1. tez opowiadam się za Kaufmannem, jego głos jet "ludzki":)). Pavarotti ma mocniejszy głos, sceniczny:))
    I nie dziwię się, że się skupiłaś na tej właśnie arii. Przejmująca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nich ma swoje zalety, i w każdym podoba mi się co innego, a Kaufmanna kocham za głos i uśmiech :-)

      Usuń
  2. Wysłuchałam dwa pierwsze głosy. Mario del Monako bardziej mnie się podoba. :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, mnie chyba też bardziej odpowiada ;-)

      Usuń
  3. Prawdziwe, muzyczne trzęsienie ziemi...;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zwykle dziękuję. Świetnie to spreparowałaś.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na koncert przyjdę jak zwykle bladym świtem.
    Teraz się tylko melduję.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tylko wstaniesz o odpowiedniej porze, bo ja dzisiaj zaspałam i prawie spóźniłam się do pracy. Miałam wczoraj długi i ciężki dzień.

      Usuń
    2. Jestem ale dopiero dzisiaj.
      A Ty pewnie odsypiasz. Albo od samego rana słuchasz muzyki pól i ogrodów i .... pszczół.

      Usuń
    3. Na odsypianie teraz nawet nie mam czasu ;-)

      Usuń