Tak, czytanie Dzienników Parnickiego zdecydowanie jest bolesne. Nie dlatego, że Autor dokumentując czas tuż przed i po wprowadzeniu stanu wojennego mimowolnie tworzy raport z oblężonego miasta, skupiając uwagę na tak przyziemnych, a dziś niewyobrażalnych dla młodszego pokolenia, aspektach życia jak brak papierosów (Parnicki palił nałogowo!), paczki żywnościowe z zagranicy, cenzurowanie listów, wyłączone linie telefoniczne, ale przede wszystkim z tego powodu, że jest to dramatyczny zapis wyścigu z czasem, myślenia o tym, że ten czas może się skończyć w każdej chwili. Już w trakcie pisania Sekretu trzeciego Izajasza Parnicki skrupulatnie układa na półce kolejne części i poprawione wersje powieści, aby w razie, gdyby z nim coś się stało, każdy mógł z łatwością zorientować się w kolejności. Czytając Berenikę Racine`a wpada na pomysł, a właściwie znajduje temat: Bogowie Rzymu a Bóg Bereniki...Zalążek pomysłu na powieść, ale: Mógłby to być temat dla mnie...Nie, niestety, ... b y ł b y to m ó g ł być temat dla mnie... No właśnie, byłby mógł, ale nie będzie. Wyrażonemu przez Parnickiego wewnętrznemu odkryciu, i ż ż y c i e b e z p i s a n i a w ł a ś c i w i e j u ż ż a d n e g o s e n s u d l a m n i e n i e m a towarzyszy gorzka i szczera refleksja na marginesie innego pomysłu na powieść o zuchwałym i zawadiackim Żydzie z Portugalii: ... droga od wpadnięcia ziarna w ziemię do żniw zawrotnie aż daleka! N a j p r a w d o p o d o b n i e j (...) z i a r n o o b u m r z e w o w e j s w o j e j z a w r o t n i e d ł u g i e j d r o d z e, bo oto i czasu już mam przecież przed sobą mało!!! Zadziwiające, bo pisząc te słowa Parnicki ma przed sobą jeszcze prawie siedem lat życia!
Tymczasem jednak w intensywnej pracy w listopadzie 1981 roku zakończył pisanie Rozdwojonego w sobie, która to powieść do samego końca nie miała tytułu, dopiero pomysł Zygmunta Lichniaka okazał się tym ostatecznym. Mało tego, do nowej powieści Parnicki przystąpił po "bardzo niedobrym" Sekrecie trzeciego Izajasza, który nie podobał się ani jego żonie, ani wspomnianemu Lichniakowi. Pisarz przyjmuje te krytyczne uwagi i sam się zastanawia, czy przypadkiem nie jest to sygnał obniżenia jego mocy twórczych i staje przed dylematem: ... mam wybierać - położyć kres działaniu pod hasłem "Navigare necesse est" (czyli: zlikwidować własnowolnie własny warsztat - "zakryt ławoczku") - czy też przeciwnie: NAVIGARE tak długo aż "okręt utonie"... Przyznam, że te właśnie uwagi, te rozważania i dramatyczne wykrzyknienia wywołują we mnie podczas lektury Dzienników największe dreszcze.
No chyba jednak Parnicki przesadzał, gdy po lekturze we francuskim oryginale Cynny Corneille`a notuje rozstrzelonym pismem: t ę p i e j ę p r o g r e s y w n i e - c z y c o ??!! a to dlatego, że nie rozumie wszystkich słów i czytanie szło mu ciężko. A przecież ten człowiek czytał, jak wynika z zapisków, literaturę piękną i źródła historyczne do swoich powieści co najmniej w pięciu językach (no bo po co mu jeszcze na półce słownik portugalsko-angielski, gramatyka portugalska i angielski podręcznik języka portugalskiego)! Kiedy Janusz Rolicki postanawia napisać powieść o Antonim Perezie, postaci z XVI wieku, Parnicki od razu chętnie dzieli się z nim swoją bogatą biblioteczką źródłową i opracowaniami potrzebnymi do pisania, sarkastycznie przy tym komentując: Będę mógł mu dopomóc materiałami historycznymi i literackimi (mam ich sporo w związku z tym właśnie tematem) - niestety, tylko angielskimi, gdyż hiszpańskiego on nie zna... A może by się nauczył?!! Ale kiedy Parnicki dostał nowe notatki z hiszpańskich źródeł na temat Pereza, postanowił, że sam je dla Rolickiego przetłumaczy.
Zamierzałam opisać, jak Parnicki pracował nad "powieścią bez tytułu", czyli Rozdwojonym w sobie, ale temat mnie zawiódł w inne rejony ;-) W porównaniu z Sekretem trzeciego Izajasza praca nad Rozdwojonym w sobie była bardziej intensywna i trwała niespełna cztery miesiące. Czasami sam siebie podziwiał za koncentrację i liczbę napisanych stron, a innym razem krytycznie oceniając to, co wyszło mu spod pióra kilkakrotnie określa powieść jako paranoickoidalną (zdaje się, że to jedno z ulubionych określeń Parnickiego na zawiłości własnych dzieł). Żona pisarza, Eleonora, przepisując rękopis na maszynie oceniła, że jest jeszcze gorsza już nie tylko od Darów z Kordoby, ale i od drugiej części Sekretu trzeciego Izajasza. W związku z tym autor zastanawia się: Czy mogę wierzyć, że stać by mnie było jeszcze na napisanie jednak czegoś lepszego? (bo pisać coś jeszcze gorszego stanowczo nie ma sensu!).
Dylemat niebawem się rozstrzygnie, a tymczasem Parnicki cieszy się, że oto właśnie ma okazję wypróbować pisanie brązowym atramentem ofiarowanym mu w prezencie przez dawnego kolegę z Charbina, obecnie mieszkającego w USA. A z godnych uwagi eksperymentów nałogowego palacza można wspomnieć czytanie Historii filozofii Tatarkiewicza jako środek wspomagający rzucanie palenia. Ciekawe czy warto wypróbować także przy innych nałogach, bo w rzuceniu palenia pisarzowi nie pomogło ;-)
Teodor Parnicki: Dzienniki z lat osiemdziesiątych. 1981, 1982 (początek).
Widzę, że wsiąkłaś na dłużej :-)w te Dzienniki....
OdpowiedzUsuńPo prostu czytam po kolei, mam zamiar doczytać do końca, a w święta miałam przerwę :-)
UsuńA już miałam sięgnąć po Historię filozofii...;o)
OdpowiedzUsuńCiekawe, jakiż to nałóg chciałabyś rzucić?...
UsuńNie pozostaje mi nic innego, jak znowu podążyć Twoim śladem i wziąć się za Dzienniki Parnickiego.
OdpowiedzUsuńMogę tylko potwierdzić, że warto. Przy okazji można podpatrzeć, jak pisarz pracował nad swoimi utworami, jak szukał tematów, z jakich rezygnował, jakie wybierał; jak oceniał swoją twórczość... To wszystko szalenie intrygujące, gdy coś z jego twórczości się zna. A teraz nabieram jeszcze większej ochoty czytać kolejne, których dotąd nie miałam okazji poznać.
UsuńKurcze, ja mam jednak lekką niestrawność na opisywane przez pisarzy twórcze męki. I to nawet u tych, których lubię.
OdpowiedzUsuńA co do Tatarkiewicza, to cóż... No ja poradziłam sobie bez niego. Przynajmniej zawsze tak myślałam, ale jako że "Historię filozofii" siłą rzeczy nie tylko czytałam, ale i konsekwentnie i wbrew hurrralnym atakom na Tatarkiewicza polecam, to teraz nie wiem, może to dzięki niemu pozbyłam się nałogu?
No widzisz, ja się nie uprzedzam, dopóki sama nie sprawdzę. U Parnickiego, mimo że pisze cały czas ile kiedy napisał i po jakim i jakiej ilości alkoholu, nie ma nic z "twórczych mąk" w sensie jakiegoś rozczulania się nad sobą, rozpamiętywania szczegółowego pomysłów, w zasadzie jest bardzo oszczędny. Czyta się niemal jak powieść sensacyjną - zamiast pogoni za mordercą jest gonienie za końcem powieści, który czasami odwleka się w sposób zupełnie przez autora niezamierzony ;-) Fascynujące!
UsuńJuz drugi dzień usiłuję się wpisać na Twoim drugim blogu, ale nie mogę, chociaż zmieniłam przeglądarkę a nawet komputer.
OdpowiedzUsuńA chciałam Ci napisać, że miałaś piękne przeżycie z tym śpiewaniem kolęd po łacinie. No ale przecież wiesz, że je miałaś.
Serdeczności i słowa uznania.:-)
Nie wiem, co się dzieje i dlaczego nie możesz tam pisać komentarzy :-( A cała historia ze śpiewaniem jest wielce tajemnicza ;-)
Usuńnotaria
Szkoda, że tak dużo palił, szkoda też, że czytanie Historii Filozofii Tatarkiewicza nie pomogło Mu go rzucić. Pozdrawiam Notario. :) .
OdpowiedzUsuńPalił do samego końca, nigdy nie udało mu się rzucić.
Usuń