Gdy się wspomina o kobietach biorących udział w powstaniu listopadowym, na myśl przychodzi Emilia Plater utrwalona przez Adama Mickiewicza w wierszu Śmierć pułkownika. Co prawda bohaterka nie miała stopnia pułkownika, niemniej powstała legenda i wzór kobiecej odwagi, poświęcenia życia w walce o wolność. Emilia Plater nie przeżyła powstania, tym bardziej jej postać nadawała się na legendę. Były jednak inne kobiety również walczące z bronią w ręce, na koniu, na polach bitew. W 1906 roku zostały one przedstawione w serii portretów Kajetana Saryusza-Wolskiego na pocztówkach nieznanego wydawcy.
Na początek oczywiście Emilia Plater (1806 - 1831), której postać utrwaliła się w historii i literaturze, więc nie będę tu jej biografii prezentować.
Emilia Plater była wzorem i inspiracją dla Antoniny Tomaszewskiej (1814 - 1883), która do walki o wolność przystąpiła mając 16 lat. Walczyła na Żmudzi. Szybko nauczyła się jazdy konnej i władania bronią. Brała udział w bitwie pod Mankuniami, a bohaterstwo wykazane w bitwie pod Szawlami przyniósł jej stopień podporucznika. Po upadku powstania udała się na emigrację, mieszkała najpierw Prusach, później w Belgii, a od 1837 roku we Francji. Powróciła do kraju w 1857 roku i zamieszkała z rodziną (na emigracji wyszła za mąż) pod Płockiem.
Emilia Szczaniecka (1804 - 1896) pochodził z Wielkopolski. Na wieść o wybuchu powstania najpierw zaangażowała się materialnie, wspierając finansowo ochotników, którzy z Wielkopolski wyruszyli do Warszawy. Następnie sama tez udała się do Warszawy i podjęła służbę w szpitalu w pałacu Łubieńskich. Pracowała jako pielęgniarka w lazarecie, a potem w Szpitalu Wolskim. Podjęła też działalność organizacyjną i zaopatrzeniową. Po upadku powstania zaczęła nosić czarną suknię, stąd nazywano ją "czarną panią". Popowstaniowe represje dosięgły także jej majątek, a ona sama otrzymała zakaz opuszczani Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Mimo to utrzymywała kontakt ze środowiskami emigracyjnymi, kolportowała nielegalne druki, organizowała pomoc materialna dla żołnierzy internowanych na terenie Prus. W czasie powstania styczniowego organizowała lazarety i szpitale dla rannych powstańców, ponownie przyjmując na siebie ciężar zaopatrzeniowca. Organizowała ochronę dla rannych przed aresztowaniem.
Maria Raszanowicz (1809-?)była adiutantką Emilii Plater. Dała się poznać jako dziewczyna energiczna z poczuciem humoru. Doskonale jeździła konno i władała bronią. Przed powstaniem pracowała jako nauczycielka. Pisała też wiersze. Mianowana na porucznika próbowała przedostać się przez rosyjski kordon do warszawy. Nie znalazłam informacji o dalszych jej losach i dacie śmierci.
Oczywiście to nie wszystkie kobiety bohaterki powstania listopadowego. Przy okazji dzisiejszej 195. rocznicy wybuchu powstania listopadowego warto poczytać o dzielnych kobietach. A ponieważ na tym blogu króluje w zasadzie muzyka, pocztówka z 1905 roku z nutami powstańczej pieśni Walecznych tysiąc.
Słowa pieśni napisał niemiecki poeta Julius Mosen na cześć 4. Pułku Piechoty Królestwa Polskiego, tzw. czwartaków, którzy wsławili się między innymi w walkach o Arsenał i bitwie pod Olszynką Grochowską. Autorem melodii jest według jednych badaczy Joseph Denis Doche, a według innych - Gustaw Albert Lortzing. Tekst pieśni odwołuje się do wydarzenia z 5 września 1831 roku, gdy zdziesiątkowany i wykrwawiony w wyniku walk pułk przekroczył pruską granicę. Przekładu tekstu z języka niemieckiego dokonał Jan Nepomucen Kamiński.
Pocztówka z 1903 roku przedstawiająca dom w Konstantynopolu, w którym 26 listopada 1855 roku zmarł Adam Mickiewicz
Pocztówka z 1906 roku - Mickiewicz w panteonie pisarzy polskich - idąc od góry i potem w prawo: Zygmunt Krasiński (1812 - 1859), Juliusz Słowacki (1809 - 1849), Joachim Lelewel (1786 - 1861), Eliza Orzeszkowa (1841 - 1910), Klementyna Hoffmanowa (1798 - 1845), Deotyma (1834 - 1908), Stanisław Staszic (1755 - 1826), Wincenty Pol (1807 - 1872)
Pocztówka z 1920 roku - Piotr Stachiewicz: hasło wieszcza "Spólna moc tylko zdoła nas ocalić"
Zakończyły się koncerty finalistów i jury ogłosiło werdykt. Pierwsze miejsce przyznano pianistce z Korei Południowej - Roh Hyunjin, miejsce drugie zajął Włoch Cecino Elia - który grał jako ostatni i w trzeciej części Koncertu nr 1 - Rondo: Allegro non troppo Brahmsa zagrał tak, że prawie odleciał w kosmos a słuchacze razem z nim. Trzecie - Lin Pin-Hong z Tajwanu. Miejsce czwarte - Kim Jiyoung oraz miejsce piąte - Aoshima Shuhei.
Biorąc pod uwagę kreację artystyczną, interpretację w koncertach finałowych - werdykt jest adekwatny. Rzeczywiście przyznane miejsca oddają siłę przekazu artystycznego poszczególnych finalistów. Ja przynajmniej nie widzę tutaj powodów do polemizowania z werdyktem jury.
Może w późniejszym czasie załączę klipy. Jutro koncert laureatów.
Dodatek - nagrania
Fragment recitalu w półfinale - Elia Cecino gra Sonatę nr 1 fis-moll Robera Schumanna, część środkowa
Hyunjin Roh - finał Koncertu nr 5 Es-dur Beethovena
W 13. Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. I. J. Paderewskiego w Bydgoszczy pozostały już tylko występy finałowe. Wczoraj Jury pod przewodnictwem Piotra Palecznego ogłosiło finalistów, którzy wykonają wielkie koncerty:
Aoshima Shuhei z Japonii - I koncert fortepianowy Es-dur Ferenca Liszta
Kim Jiyoung z Korei Południowej - Koncert fortepianowy nr 3 c-moll Beethovena
Roh Hyunjin z Korei Południowej - również Beethovena Koncert fortepianowy nr 5 Es-dur
oraz dwaj ostatni uczestnicy wykonają ten sam Koncert fortepianowy nr 1 d-moll Johannesa Brahmsa:
Lin Pin-Hong z Tajwanu
Cecino Elia z Włoch
W półfinałach wystąpiło dziesięcioro pianistów, w tym Polak Michał Oleszak. Niestety, nie wszedł do ścisłego finału, podobnie jak ulubieńcy publiczności Takuma Onodera (przyznaję, także mój faworyt) z Japonii i Ivan Szemczuk z Ukrainy. Wielu słuchaczy kibicowało także Michelle Candotti, która nie weszła nawet do półfinału. Widać tutaj, jak rozmijają się sympatie słuchaczy i decyzje jury. Rozbieżność raczej nie do pogodzenia. Publiczność oczekuje od artystów - bo chyba nie dotyczy to tylko muzyków - czegoś innego niż profesjonalni jurorzy. Mniej mnie fascynuje ścisłe wykonanie właściwych ćwierćnutek, ósemek i szesnastek, a bardziej obserwuję całość prezentacji, osobowość, emanowanie muzyką w całej postawie. Takim właśnie wykonawcą jest moim zdaniem Onodera i liczyłam, że wejdzie do finału. Jednak jurorzy ocenili, że jest mniej fascynujący niż inni. Moje nieprofesjonalne oceny pozostają dla mnie, one zdecydują, czyje płyty chciałabym mieć do słuchania w przyszłości.
Spośród finalistów chętnie posłucham Włocha, jedynego Europejczyka w finale. Bo i w tym konkursie, podobnie jak w Chopinowskim, Azjaci są w większości. W finale tegorocznego Konkursu Chopinowskiego jedynym Europejczykiem był polski pianista Piotr Alexewicz. Pozostali to Azjaci, a jeśli Amerykanie, to przecież jeden nazywa się Lu, drugi Yang, a Kanadyjczyk to Chen - wszyscy z azjatyckimi korzeniami. Czy to właściwe zwracać uwagę na narodowość i pochodzenie, gdy ocenia się kunszt artystyczny? Być może nie, ale to przyjemny oddech, gdy nieraz po akrobatycznych wręcz popisach technicznej biegłości pianistów z Chin czy Japonii posłucha się "europejskiego" wykonania. Coś w tym jest, że nawet w porównaniu z wykonaniem Onodery, (który jest według mnie fenomenem), Mozart pod palcami pianisty Ukraińskiego zabrzmiał bardziej "mozartowsko", tworząc atmosferę XVIII-wiecznej europejskiej muzyki salonowej.
Ekwilibrystyką pianiści mogli się też popisać w utworze skomponowanym przez Krzysztofa Herdzina na specjalne zamówienie Konkursu. W zakończonym wczoraj półfinale każdy uczestnik obowiązkowo wykonywał zamówiony utwór:Arrectis auribus. Co, ciekawe, ten jeden utwór wykonywali z partyturą na fortepianie, tylko zdaje się dwóch uczestników grało go z pamięci, a byli to Onodera i Szemczuk. Jak widać, nie miało to wpływu na ocenę jury. Kompozycja Herdzina wydaje mi się trudna technicznie, niemniej im więcej razy jej słucham, tym bardziej mi się podoba, zwłaszcza pierwsza część, dosyć dynamiczna, z mocnym wejściem. Nie mam pojęcia, co to takiego, o czym i jak powinno być zagrane, bo nikt wcześniej, przed konkursem tego nie grał. Które więc wykonanie będzie można uznać za wzorcowe? Może powinien zadecydować kompozytor? A może bawił się po prostu słuchając różnych interpretacji?
Posłuchajmy tej kompozycji w wykonaniu finalisty. Nie ma fragmentów nagrań pojedynczych wykonawców, wiec załączam transmisję z wczoraj od środka, pierwszy utwór, na którym się otwiera klip, to właśnie kompozycja Herdzina. Cecino Elia gra z partytury na tablecie.
Wypominki to - według najnowszego Uniwersalnego słownika języka polskiego pod red. Stanisława Dubisza - modlitwy za duszę zmarłych, których wymienia się z imienia lub z imienia i nazwiska. Zwyczaj praktykowany w wielu parafiach w listopadzie. Czasem w pierwszej oktawie od 1 do 8 listopada, czasami przez cały miesiąc odmawia się różaniec za zmarłych z wyczytywaniem ich imion. A ponieważ listopad to także miesiąc ważnych rocznic w historii Polski, wypominki nabierają charakteru patriotycznego. A forma modlitwy? Cóż, może być różna, o czym poniżej.
11 listopada rano w mojej miejscowości w kościele parafialnym po mszy za ojczyznę zespół śpiewających pań wystąpił z koncertem pieśni patriotycznych. Zespół, o którym pisałam wcześniej (TUTAJ), powiększył się o dwie panie. Obecnie jest ich dziewięć. Jest też pan akompaniujący na gitarze do niektórych pieśni. Frekwencja nad podziw dopisała. Pełny kościół ludzi. Aż księdzu komunikantów zabrakło i musiał wyjmować drugi kielich.
Były sztandary z orłem w koronie, wójt zawitał we własnej osobie, wielu ludzi z biało-czerwonymi kotylionami, jak pewien kombatant, były górnik, który po pacyfikacji protestu w kopalni "Wujek" był internowany. Zespół śpiewający również z patriotycznymi kotylionami. Zabrzmiały pieśni aż zadrżały mury świątyni. Zresztą od samego początku mszy ludzie mocno śpiewali, bo przyszli zapewne tylko ci, którzy faktycznie niepodległość chcą celebrować, świętować i się nią cieszyć. Później koncert chóru rozczulił wielu, aż się popłakali niektórzy. Pieśni rzewne, nostalgiczne, w hołdzie walczącym, poległym i zwycięskim.
Jednym z ojców polskiej niepodległości był Ignacy Paderewski, o czym szeroko piszą różne źródła historyczne, których tutaj nie będę przytaczać. Tak się jednak w tym roku złożyło, że w Bydgoszczy odbywa się właśnie 13 Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Ignacego Paderewskiego. Od wczoraj trwa II etap, w którym uczestnicy mają między innymi obowiązkowo wykonać dwa krótkie utwory patrona konkursu. Toteż listopad stoi pod znakiem muzyki Paderewskiego. Jego zasługi w popularyzowaniu idei wolnej Polski i zabiegi o zwrócenie uwagi światowych gremiów politycznych na polskie dążenia do wolności są nie do przecenienia. A było to możliwe dzięki renomie i uznaniu jakie zdobył jako światowej sławy pianista i wirtuoz.
W II etapie Konkursu występują dwaj Polacy: Michał Oleszak i Mikołaj Sikała. Wczoraj bardzo dobrze, z wielką kulturą, wirtuozerią i muzykalnością zaprezentował się pierwszy z nich, wykonując Ignacego Paderewskiego z Humeresques de concert utwór nr 2 Sarabande, z Miscellanea też fragment nr 2 Melody oraz cykl 10 Pieces from Romeo and Juliet Prokofiewa.
Tu fragment występu Michała Oleszaka
A skoro mają być wypominki, to chociaż nie wymienię nazwiska, dodam, że podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku mój dziadek służył w wojskowej intendenturze. Ponieważ biegle znał nie tylko rosyjski (chodził przecież jeszcze za caratu do rosyjskiej szkoły), ale także jidysz i niemiecki, otrzymał funkcję zaopatrzeniowca. W czasie II wojny światowej przeprawiał się konnym wozem przez bagienne lasy, gdzie ukrywali się partyzanci. Co tam woził pod sianem, można się domyślać. Za bardzo się tym nie chwalił. Mówił tylko o zmęczeniu: jest taka granica wytrwałości, gdy żołnierz potrafi ze zmęczenia zasnąć maszerując. Szli więc dniem i nocą, najczęściej nocą, a jednocześnie zasypiali, nie wiedząc kiedy, nie wybijając się z marszowego rytmu.
W ostatnim dziesięcioleciu przed II wojną światową, - w 1931 roku w Rakówce koło Biłgoraja urodziła się Urszula Kozioł, wybitna poetka, która zmarła 20 lipca tego roku we Wrocławiu. Pochodziła z rodziny nauczycielskiej, sama też po studiach polonistycznych pracowała przez pewien czas jako nauczycielka. Zasłynęła w poezji jako odnowicielka kulturowych mitów, w których człowiek staje się uczestnikiem i kontynuatorem dialogu z tradycją. Wzbogaciła język polskiej poezji o niezwykłe i pojemne znaczeniowo neologizmy: nadnagość, przedpowitanie, przedpamieć, śpiewozieleń i inne. Wczoraj, 14 listopada uczestniczyłam w poetycko-muzycznym spotkaniu upamiętniającym jej osobowość i twórczy dorobek. Zupełnie jak w tradycyjnych modlitewnych wypominkach wspominaliśmy Wielką Damę Polskiej Poezji z imienia i nazwiska, zanurzając się w jej poetyckie słowo opiewające Biłgorajszczyznę, Zamojszczyznę, "sito sosny rozstrzelanej" i głoszące uniwersalne humanistyczne wartości.
Czy wspomnienie wymarłych gatunków można zaliczy do wypominków? Może nawet nie całkiem wymarłych, bo to dopiero wykażą szczegółowe badania genetyczne. Prawie rok temu, w grudniu 2024 r. media donosiły o sensacyjnym odkryciu w pniu starego drzewa. W tartaku pod Leżajskiem odkryto bowiem prawdopodobnie najstarszą barć na świecie. W bartniczej dziupli znaleziono doskonale zakonserwowane plastry z resztkami miodu oraz truchła pszczół, dzięki czemu będzie można przeprowadzić badania nad gatunkiem i dietą pszczół sprzed stuleci. Pierwsze wyniki badań wskazują, że drzewo przestało rosnąc ok. 680 roku naszej ery, co oznacza, że barć pochodzi z VII w. ma więc ponad 1300 lat. Materiał biologiczny został pobrany do dalszych badań. Obecnie fragment pnia z zakonserwowaną barcią można oglądać w Muzeum Kultury Bartniczej w Augustowie.
Zakończył się drugi dzień przesłuchań I etapu. Pojutrze ten etap się zakończy i jury ogłosi, kto przejdzie do etapu II. Tak samo jak w Konkursie Chopinowskim, cieszę się, że nie jestem w jury. Delektuję się muzyką. Grają świetnie. W I etapie uczestnicy nie mają narzuconego repertuaru, mogą wybrać dowolny utwór fortepianowy. Stąd ogromna różnorodność wykonywanych kompozycji. Co prawda niektóre powtarzają się, jak Sonata D-dur op. 56 Haydna. Pianiści sięgają też po niektóre części suity Miroirs Ravela, na przykład już dwa razy słyszałam część IV Alborada del gracioso (Poranna pieśń błazna). I tylko raz chyba dotąd (nie mogłam wysłuchać wszystkich dotąd występujących osób) zabrzmiał mój ulubiony kawałek: Oiseaux tristes (Smutne ptaki) - grała to Kim Jiyoung z Korei Południowej.
Prawdziwą niespodzianką są natomiast utwory, których nie znam, jak dzisiaj Sonata trojańska op. 78 tureckiego kompozytora Fazila Saya. Po pierwsze, nie znam kompletnie tego kompozytora, po drugie, nie słyszałam nigdy tego utworu. Pianista z Chin, Chen Tianrui zagrał część IV Sparta. Najciekawsze jednak było to, że po raz pierwszy widziałam, żeby w konkursie pianistycznym uczestnik grał na fortepianie preparowanym. Polegało to na tym , że kładł chusteczkę na strunach, aby zmienić dźwięk. W sumie intrygujące bardzo, gdyż powstawało wrażenie jakby stukano w drewnianą kołatkę.
Powoli ujawniają się faworyci. Oczywiście faworyci słuchaczy mogą być inni niż faworyci jurorów, zwłaszcza, że oni słuchają na żywo. Dźwięk inaczej się rozchodzi... czasem to nawet kwestia doboru fortepianu. W transmisji internetowej jak dotąd bardzo ładnie brzmi Fazioli. Mam swoje osobiste zauroczenia, zdziwienia, zasłuchania... Po nowoczesnej muzyce XXI wieku z przyjemnością zanurzyłam się choćby w Mozarta zagranego na koniec dzisiejszych przesłuchań. Przy tej muzyce człowiek odpoczywa! Ale i inne kompozycje, trudne, rzadkie bądź takie, których nie słucha się na co dzień, mogą urzekać. Byłam zachwycona brawurowym wykonaniem Ognistego ptaka Strawińskiego przez Roh Hyunjin z Korei Południowej.
Wiele było ciekawych interpretacji, nie sposób wymienić wszystkich, zwłaszcza że rozrzut utworów również ogromny. Ciekawe osobne światy muzyczne i osobowości pokazali Onodera Takuma z Japonii oraz Candotti Michelle z Włoch. Pianista japoński z niesamowitą ekspresją mimiczną, za kórą idzie także wirtuozeria i przemyślana interpretacja. Natomiast Candotti to już ukształtowana kompletna pianistka z wysublimowanym, absolutnie zjawiskowym językiem muzycznym. To raczej pewna kandydatura do kolejnego etapu, a może nawet finału. Ale to okaże się w kolejnych dniach.
Przyjechali ze Szkocji. Specjalizują się w tańcu nowoczesnym. Scottish Dance Theatre powstał w 1986 roku w Dundee, a obecnie na jego czele stoi Joan Cleville. Zespół zdobywał liczne prestiżowe nagrody w dziedzinie tańca nowoczesnego. 8 listopada (wczoraj) wystąpił w Lublinie w ramach 29. Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca prezentując dwie choreografie: The Flock i Moving Cloud.
The Flock w choreografii Roser Lopez Espinosy to stosunkowo świeża realizacja, ponieważ brytyjska premiera miała miejsce w 2023 roku, choć już wcześniej, w 2017 roku postała wersja dla National Dance Production of Catalonia. Nawiązuje do idei ptasiej migracji i jedności ptaków w wędrującej pod niebem chmarze. Ptasi taniec szkockiego zespołu miał - według mnie - fantastyczne fragmenty obrazujące wzbijanie się w powietrze oraz synchronizację. Podobała mi się szczególnie część pierwsza, którą odebrałam jako przygotowanie do dalekiego lotu. Jednak chwilami miało się wrażenie, że można było urozmaicić te fragmenty, gdy tancerze po prostu biegają w kółko. Owszem, robią to razem, stadem, jak ptaki, ale samo bieganie mało ma z ptakami wspólnego. Brakowało pomysłu na więcej ptasich zachowań. W części drugiej na przykład tancerze pokazali niesamowitą giętkość ciała, elastyczność, jakby płynne przelewanie się - samo w sobie budzące podziw, ale - znowu - jaki to ma związek z ptakami? Przypominało to raczej jakieś podwodne stworzenia lub karkołomne zwisanie leniwca. Niemniej same akrobatyczne pozycje do podziwiania jak najbardziej.
Druga część występu w zupełnie innym klimacie. Do tradycyjnych szkockich melodii tanecznych nowoczesna choreografia, momentami komiczna. Trochę pastiszu, parodii, błazenady. Mimo wyrazistych solówek duży nacisk położony na zbiorowość, na taniec grupowy. Moving Cloud to pomysł i realizacja włoskiej choreografki Sofii Nappi. Taneczny spektakl ludzkiej chmury wydał mi się całościowo bardziej spójny niż poprzednie Stado, ale trzeba przyznać, że i muzyka była bardziej jednorodna, a całość krótsza. Widzowie byli zachwyceni żywiołowością, dynamizmem, energią. Mimo wszystko, porównując wrażenia z obu tańców, więcej nowatorskich pomysłów widziałam w pierwszym, w The Flock. Więcej zaskoczeń, wzruszeń, niezwykłych rozwiązań. Taniec drugi, Moving Cloud bardziej ludyczny, jak występ igrców ku uciesze ulicznej gawiedzi.
Nic nie poradzę na to, że ten facet mnie urzekł. Czasami myślę, że gdyby nie miał tej czupryny, nie byłby aż tak dobry. To od niego zaczęłam doceniać wiolonczelę jako instrument solowy.
Były i są różne listopady. Lubię wyszukiwać stare pocztówki. Listopad malarski i listopad historyczny. W kilku datach, w rocznicach, które co roku powracają.
Listopad w pejzażu bywa już przedsionkiem zimy. Ale na obrazie Rapackiego jeszcze złocą się na drzewach liście.
Józef Rapacki, Listopad - pocztówka przedwojenna
Na samym początku miesiąca - 5 listopada 1916 roku - podpisano akt proklamujący powstanie Królestwa Polskiego. Oczywiście droga do faktycznej niepodległości była jeszcze daleka. Tak samo jak ów akt dokładnie nie precyzował, kiedy Królestwo Polskie powstanie, jakie będą granice i w jakim zakresie otrzyma wolność. Niemniej data znalazła odzwierciedlenie w wydawnictwach rocznicowych jak dwie poniższe pocztówki.
Pocztówka z 1917 roku z Zamościa
Pocztówka rocznicowa z 1918 roku, autorem obrazu prezentowanego na pocztówce jest Władysław Barwicki (1865 - 1933)
Smutne wydarzenie miało miejsce 15 listopada 1916 roku - zmarł Henryk Sienkiewicz, co w symbolicznej pocztówce ukazał lubelski wydawca Adam Jarzyński, którego zakład mieścił się przy ul. Bernardyńskiej. Pocztówka nie ma daty wydania, w latach przedwojennych Jarzyński wydał kilka serii pocztówek.
Na koniec pocztówka sprzed I wojny światowej z rocznicową datą 29 listopada 1830. Anioł wskazuje napis w chmurze "Kiedyś!", co ma być obietnicą spełnienia snu czy marzenia siedzącego rannego żołnierza.