piątek, 6 listopada 2020

Wycieczka

     Nie wiem, co tego  dnia mnie podkusiło obejrzeć ten program. Mignął intrygujący tytuł? Z nudów szukałam czegoś ciekawego? Nie miałam pomysłu na zapełnienie czasu? W każdym razie okazało się, że rzecz jest nie tylko ciekawa, ale i na wyciągnięcie ręki. 

     Niemal w szczerym polu, na obrzeżach typowej niezbyt poukładanej wsi, odkopano skarb. Właściwie nie ze złota, ale tym cenniejszy: malowane toporki, co ciekawe, część drewnianych, gliniane naczynia, fragmenty ceramiki, dziecięce zabawki, coś plecione, coś wypolerowane, coś tkane. Słowem, skarb archeologiczny. Od fragmentu do fragmentu odtworzone zostały realia życia zapomnianej kultury, niezwykłej, bo jedynej w swoim rodzaju. 

    Mieszkali w olbrzymich namiotach. Coś na kształt indiańskiego tipi, ale  bardziej wielkości stożkowatych, krytych skórami reniferów namiotów koczowniczych ludów Syberii. Mieściło się tam całe życie: kuchnia, sypialnia, salon wypoczynkowy i  miejsce na zabawy dla dzieci. Czym się trudnili? Nie bardzo wiadomo. Na pewno polowaniem, na pewno zbieractwem, musieli z czegoś żyć. Odkryte z wielowiekowego zapomnienia  naczynia i narzędzia są pięknie zdobione, niemal jak drogocenne precjoza  a nie narzędzia pracy. Z zachowanych ułamków zrekonstruowano wygląd całości wielu z nich i utworzono muzeum etnograficzne. Żeby było autentyczniej, zgromadzono je w odtworzonym olbrzymim namiocie na niewielkim wzgórzu poza obecnie zamieszkaną miejscowością.

     Droga nie była daleka. W sam raz na rowerową wycieczkę. Kapelusz, szal, butelka wody, kanapka i jadę. Wcześniej zapoznałam się z mapką wiejskich i leśnych dróg, żeby tam dotrzeć bez błądzenia. Trzy km w lewo, na wschód, potem trzy km prosto, następnie bardziej na południe ok. sześciu km, jeszcze przez niewielki lasek kawałek, tam przez wieś i gdzieś w połowie ma być przejazd na namiotowe wzgórze. Zwykła wiejska droga między polami, na szczęście po ostatnim okresie bezdeszczowym na tyle twarda i ubita, że rower tylko śmigał. Dookoła pola obsiane zbożami, rzepakiem i gryką, pod niebem skowronki. Czym zajmowali się tutejsi mieszkańcy przed tysiącami lat? Czy podczas męczącego szukania jadalnych roślin spoglądali w górę i nasłuchiwali śpiewu ptaków? A jeśli wracali z polowania, witała ich rozbawiona dzieciarnia wysypująca się z letnich namiotów? Czy psy ujadały za każdym przesuwającym się nocnym cieniem? Zapewne gwiazdy świeciły im jaśniej niż dzisiaj, bo mniej było światła z ludzkich domostw i żadne okna nie emitowały niebieskiej poświaty telewizyjnych ekranów. 

      Pierwszy odcinek przejechałam szybko. Całe szczęście, bo słońce prażyło i z ulgą wjechałam w cień drzew. Niepokojąca siność na dalekim horyzoncie zachwiała moją pewnością, że zdążę obrócić bezpiecznie tam i z powrotem. Zawrócić? Odłożyć na inny czas? Nawet grubszego swetra nie wzięłam na ewentualne pogorszenie pogody. Nie, nie byłam wyposażona zbyt przewidująco. Ale nie, jadę dalej, przecież w razie czego gdzieś się schronię. Łyk wody i w drogę.

     Wieś pojawiła się cicho i spokojnie, najpierw płotem, później coraz gęściejszymi domami, bardziej utwardzoną drogą, w pewnym momencie nawet asfalt się pojawił. Tylko gdzie mam skręcić? Podobno tu gdzieś ma być przejazd na to archeologiczne wzgórze. Jadę powoli. Jak to dawniej mówiono, trzeba złapać języka. Jest ktoś tutejszy na drodze, pytam o skręt do namiotu. "A jest, zaraz za tą żółtą chałupą." Śmigam i skręcam. Miedzy zagrodami wąska ubita droga, po prawej drewniany płot, po lewej groch na tyczkach. Tu mam jechać? Droga wyraźnie skręca między tyczki. Gdzieś spomiędzy nich wychyla się głowa w kapeluszu. - "Tak, tak, to tędy, proszę jechać ścieżką do końca pola i pod górkę" - odpowiada. Prowadzę rower na razie nie wsiadając, bo skoro pod górkę, to i tak już nie dam rady kręcić. Za plecami słyszę jeszcze mamrotanie głowy w kapeluszu: "No i nie przyjechał... Miał przyjechać pomóc, ale go nie ma. Myśli, że mu samo urośnie!" Nagle z górki z końca tyczkowego pola zjeżdża w tumanie na rowerze młody człowiek i skręca w gęstwinę zielonego grochu. Z daleka słychać już tylko niewyraźne dwa głosy na przemian. Acha, to ten, co to myśli, że mu samo urośnie, pojawił się jednak. 

     Wspinam się prowadząc rower. Zaczyna się ścieżka wyłożona starymi płytami chodnika. Dawno temu, zanim zaczęto chodniki układać z kostek, były takie duże kwadratowe płyty i właśnie takie, pamiętające zapewne czasy Gierka, leżą tutaj popękane w ziemi. Widać  olbrzymi namiot ze sterczącymi u samego czubka żerdziami, u których zbiegu przytwierdzone olbrzymie płachty grubego szarego materiału tworzą namiotową ścianę. Nawet kilka osób się kręci, kolorowa zasłona u wejścia uchylona, ale przed nim stolik z folderkami i pan z biletami. Biorę jeden i wchodzę. 

     Ciemność wąskiego przejścia. A dalej w środku całkiem nowoczesne jednak stoiska z eksponatami. Są, są owe słynne drewniane toporki malowane kolorowo w geometryczne wzory. Są małe, gładko polerowane - czym? Przecież nie mieli papieru ściernego, szlifierek, hebli? Do czego służyły?  Nie da się nimi rozłupać kości ani tym bardziej kamienia. Zagadka. Rozmiary różne, ale poręczne, całe z jednego kawałka drewna. Obok dłubana drewniana chochla. To przynajmniej wiadomo, że pożyteczne narzędzie. O, szmatki? To znowu szmaciane gałgankowe laleczki. Do zabawy czy jako magiczne akcesoria obrzędowe? Też nie do końca wiadomo. 

     I tak idę, przechodzę, oglądam, podziwiam, bezskutecznie dociekając co, dla kogo i po co. Jedno robi wrażenie: kolorowość. Wszystkie rzeczy są różnokolorowo malowane, barwione, ozdobione. Czy świat był wówczas tak ponury, że ludzie potrzebowali piękna na co dzień w najbliższym obszarze życia? Wyszłam z namiotu z oczami napełnionymi barwami. Nie było sinego koloru na horyzoncie, więc podróż powrotna minęła spokojnie. Na tyczkowym polu nie było już nikogo. Na pewno tam wrócę jeszcze. 

     

11 komentarzy:

  1. Ha, zagadka! Na razie tajemnica, chwilowo ukryłam współrzędne geograficzne ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróż była pasjonująca !! ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i Stokrotka mnie zdemaskowała! Ale sen był nie tylko kolorowy, naprawdę zmęczyła mnie ta jazda rowerem ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak długa jazda na rowerze nawet w czasie snu jest bardzo męcząca :-))

      Usuń
    2. Oj tak, niektórzy nawet twierdzą, że wystarczy sobie wyobrazić np. ćwiczenia gimnastyczne i na leżąco się wtedy chudnie! ;-)

      Usuń
    3. Po takim śnie, to konieczna jest drzemka...;o)
      (Że o maści na zakwasy nie wspomnę)...;o)

      Usuń
    4. O to, to, to!... Muszę doposażyć apteczkę

      Usuń
  4. romantycznie: kapelusz, szal na rower! A kask?
    ale sen proroczy, więcej ruchu na świeżym powietrzu:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie jeżdżę w kasku nawet w świecie rzeczywistym, tym bardziej we śnie, toteż sen jest tu bardzo wierny realności

    OdpowiedzUsuń