poniedziałek, 27 stycznia 2020

Krakowska szopka na operowej scenie

     Polska premiera opery "Sigismondo" Gioacchino Rossiniego w Teatrze Słowackiego w Krakowie podporządkowana została koncepcji krakowskiej szopki. W grudniu rozstrzygniety został 77. konkurs szopek, które wciąż można oglądać w wielu miejscach wokół Rynku oraz na wystawie w Celestacie, toteż operowy spektakl w reżyserii Krystiana Lady wpisuje się w atmosferę i okoliczności. W scenografii, choreografii i całej wizualnej warstwie pojawiają się motywy znane z malarstwa Matejki przede wszystkim i Malczewskiego (śpiewacy i chór ustawiają się na kształt żywych obrazów), ale i Wyspiańskiego przefiltrowanego przez Wajdę (scena mycia krwawych rąk), stroje krakowskie, a wszystko na tle czytelnej krakowskiej architektury Sukiennic i Kościoła Mariackiego. Z tego punktu widzenia jest to więc realizacja bardzo krakowska, chociaż oryginalnie rzecz rozgrywa się w Gnieźnie. Gniezna tu jednak nie widać, jest za to Polska dla Polaków jako hasło dosyć absurdalnej zbieraniny wojaków Sigismunda zagrożonego przez żądnego zemsty za śmierć córki węgierskiego króla Ulderyka. "Armia" Sigismunda była  bowiem wcześniej i jego nadworną świtą i kolędniczą grupą z Turoniem, a w sumie przypomina - także za sprawą tanecznego kręgu - "Błędne koło" Malczewskiego. Na scenie postacią usadowioną na szczycie drabiniastej konstrukcji najpierw widzimy Sigismunda, a następnie jego dworzanina Radoskiego, który od początku występuje w błazeńskiej czapce Stańczyka i kurczakowym żółtym stroju. Radoski-Stańczyk zasiada na szczycie "drabiny" w Matejkowskiej pozie błazna zadumanego nad utratą Smoleńska.
      Wszystkie owe kulturowe tropy są czytelne dla polskiego widza, natomiast pytaniem jest czy są równie czytelne dla widza zagranicznego. Kiedy w jednej ze scen Sigismondo (Franco Fagioli) siada na posadzce swojego pałacu z podwiniętymi nogami opierając głowę na dłoni, rozpoznajemy w nim znowu Stańczyka z "Hołdu pruskiego" i tak dalej. Klisze, nawiązania, motywy, układy odsyłające do malarstwa, historii, kultury i współczesności. A już szczególnie dziwne było ubranie Ulderyka w kostium Lajkonika. Postacie biegają wkoło w rozpoznawalnych strojach i układach tak właśnie jak małe figurki w ruchomych krakowskich szopkach. Słowem "sami swoi, polska szopa".
    Strona wizualna i zabawa w rozpoznawanie tropów chyba niektórych rozpraszała, ponieważ w antrakcie podsłuchałam jak widzowie zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby słuchać z zamkniętymi oczami. Mnie się jednak wydaje, że istotną rolę odgrywało aktorstwo śpiewaków - poza oczywiście samą istotą opery, czyli muzyką i śpiewem. Franco Fagioli w partii Sigismonda pokazał istną gamę zachowań człowieka popadającego w obłęd z powodu wyrzutów sumienia. Każdy gest miał znaczenie, np. niecierpliwe trzepotanie palcami lewej dłoni, biegający wzrok podejrzliwości i lęku. Podobnie w przypadku Ladislao (Władysława, w tej partii Pablo Bemsch), postaci tragicznej, ponieważ okazuje się zdrajcą ukrywającym przez lata swoja zbrodnię, która ostatecznie zostaje ujawniona. Objawieniem była dla mnie Francesca Chiejina, nigeryjsko-amerykańska sopranistka o mocnym świetlistym głosie w parti Aldamiry.
       Opera Rossiniego skomponowana w stylu belcanto zawiera popisowe arie dla każdej postaci, toteż każdy śpiewak mógł pokazać swoje umiejętności. Tym bardziej w niecodzienny sposób, że w kilku momentach śpiewacy wyłaniali się z publiczności i stąd śpiewali, na przykład w scenie dialogu Aldamiry z Zenovito (znakomity Kenneth Kellogg, który w drugiej części śpiewał także partię Ulderyka). Także muzyczna warstwa została częściowo wyprowadzona z orkiestrowego kanału, ponieważ wyjazd na polowanie obwieściły trąbki z balkonu. W sumie Krystian Lada wprowadził na różne sposoby do XIX-wiecznej opery Rossiniego różne elementy ożywiające zamknięte ramy akcji, poszerzając fabułę o funkcjonujące dzisiaj sterotypy polskości. Koncepcja reżyserska wpisuje utwór w konwencję uniwersalizacji sterotypów na wzór słynnej ekranizacji "Wesela" Wajdy, co zostało zasugerowane zresztą niemą sceną umywania krwawych rąk przez jednego z bohaterów. Dla mnie była to czytelna aluzja do postaci Upiora-Jakuba Szeli z filmu Wajdy. No i przecież to Wajda dbając o stronę wizualną ekranizacji zbudował ją na kształt obrazów Wyspiańskiego. Tutaj mieliśmy coś podobnego, tylko w odniesieniu do malarstwa Matejki i Malczewskiego. Jest to więc realizacja współczesna, ale operująca tradycyjnymi chwytami, opartymi na głównym motywie teatru w teatrze i żywego obrazu.


Rossini, "Sigismondo" - Opera Rara 2020 - premiera

8 komentarzy:

  1. Poczytałam, obejrzałam, posłuchałam....
    Piękne to były przeżycia ...
    Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. winszuję przeżyć i refleksji! Zakładam, że widzowie teatru rozpoznają kulturowe historyczne motywy i ich metaforyczne znaczenie,niewprawiony widz też je odczyta?
    Chyba że przez szopkowy schemat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na opery nie chodzi widz niewprawiony;-) Koło mnie siedzieli Francuzi i reagowali prawidłowo :-)) Polacy nie mieli problemu, reakcje było słychać.

      Usuń
  3. Może to nie było tak skomplikowane w odczycie, jak się wydaje...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, sądzę, że nie, w sumie nie każdy musi wychwycić wszystkie szczegóły, aby zrozumieć ideę, i mnie pewnie jakieś umknęły

      Usuń
  4. Możliwe, możliwe, nikt nie jest doskonały ;-)

    OdpowiedzUsuń