niedziela, 28 września 2025

160 lat temu świat usłyszał najpiękniejszą polską arię

     Najpierw usłyszeli Polacy w Warszawie. I to tak usłyszeli, że po trzech przedstawieniach władze carskie zdjęły operę z afisza. 28 września 1865 roku miała miejsce premiera Strasznego dworu Stanisława Moniuszki. Stefan Kisielewski pisał w Gwiazdozbiorze muzycznym, że chociaż Halka zyskała większy rozgłos, jako całość ustępuje ona niewątpliwemu arcydziełu, którym okazał się Straszny dwór. Z błahego libretta Jana Chęcińskiego wyczarował tu Moniuszko istny kalejdoskop polskości: niczym snop światła w ciemności popowstaniowej błysnąc musiał ten muzyczny pas słucki, szereg nanizanych jak perły scen z "polskiego, arcypolskiego" dworu. 

      Do muzycznych pereł zalicza się Aria Stefana z III aktu, czyli Aria z kurantem. Jak wygląda ów kurant, możemy zobaczyć w partyturze.


       Czy trzeba przypominać, jak Polacy świeżo po upadku powstania styczniowego rozumieli motyw matki w tej arii? I dlaczego zegar wybija rytm poloneza? Po słowach śpiewaka "Matko moja miła" podczas premiery w 1865 roku zerwały się gwałtowne oklaski, część widowni wstała z miejsc, a po zakończeniu opery, ludzie manifestacyjnie wyszli na ulice. Były to entuzjastycznie przyjmowane czytelne aluzje patriotyczne. Symbole ze Strasznego dworu weszły do kanonu kultury polskiej, o czym świadczy chociażby pisany w czasie wojny, a wydany w 1945 roku w Nowym Jorku emigrancki tomik poetycki Jana Lechonia Aria z kurantem. Tytułowy wiersz był publikowany w emigracyjnej prasie polskiej jeszcze przed ukazaniem się całego tomiku. "Wieści Polskie" wydawane w Budapeszcie opublikowały utwór w listopadzie 1943 roku.




Smutek taki mnie chwycił, ze zda się, aż skomli,
Ani przed kim się żalić, kto wie, kiedy minie,
Gdybyż to było można usiąść przy kominie
I czytać sobie stare wiersze Syrokomli!

I marzyć, jakbyś pocztą wędrował podróżną,
O owych lasach, rzekach, tych dworach, tym zdroju,
I myśleć, że są wszyscy w przyległym pokoju,
Od których ciągle listów wyglądasz na próżno.

Cóż znajdę, jeśli wyjdę takiego wieczoru?
Tu wszyscy przecież obcy i każdy gdzieś spieszy,
Ach, żadna mnie muzyka dzisiaj nie pocieszy,
Chyba "Aria z kurantem" ze "Strasznego Dworu".

     Wypada więc na koniec posłuchać. Śpiewa największy i najlepszy aktualnie polski tenor liryczny o światowej sławie - Piotr Beczała.

środa, 24 września 2025

Piękna kobieta - Claudia Cardinale

W wieku 87 lat zmarła Claudia Cardinale. Ten film i ta muzyka... Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, reż. Sergio Leone, muzyka Ennio Morricone. Wszystko w tym filmie jest doskonałe. 




wtorek, 23 września 2025

Gdy Kasprowicz pisał "Jestem..."

Jestem!

Jestem i płaczę...

Biję skrzydłami,

jak ptak ten ranny,

jak ptak ten nocny, 

któremu okiem kazano skrwawionym

patrzeć w blask słońca...

A u mych stóp

samotny kopią grób...

a czarna wrona,

na Bożej męki usiadłszy ramiona,

bez końca 

kracze i kracze

i dziobem zmarłe rozsypuje próchno...

A ci się wloką,

świetlistych mgieł sierpniowych odziani powłoką,

jak cienie,

do wielkiej się wloką mogiły...

Za nimi dziewanny 

z piaszczystych wydm się ruszyły,

z miedz się ruszyły krwawniki,

spoza zapłoci bez się ruszył dziki,

tatarak zaszumiał w wądolcach

i, z mułu otrząsnąwszy korzenie,

idzie wraz z nimi...

Z mokradeł kępy rogoży,

z przydroży

osty o żółtych kolcach,

szerokolistne łopiany,

senne podbiały,

fioletowe szaleje,

cierniste głogi

wstały 

i idą...

Liśćmi miękkimi

wierzb zaszeleścił rząd

i w cichej, rozpaczliwej sunie się żałobie

śladem ich drogi...

Całe rżyskami zaścielone łany

oderwały się w tej dobie

od macierzystej ziemi

i, niby olbrzymie ściany,

wzniosły się w górę i płyną,

tą wielką żalu godziną...



1 sierpnia minęła setna rocznica śmierci Jana Kasprowicza; fragment pochodzi z hymnu Święty Boże, Święty Mocny  z tomu Ginącemu światu wydanego w 1901 roku; 


wtorek, 16 września 2025

Urodziny i śmierć

       Kilka dni temu (11 września) 90. urodziny obchodził Arvo Pärt, a dzisiaj  w wieku 89. lat zmarł Robert Redford. Obaj wielcy, obaj legendarni, obaj wyjątkowi. Jednak cóż może łączyć ascetycznego kompozytora z Estonii, tworzącego wyciszającą muzykę "dzwoneczków" (tintinnabuli), ze "złotym chłopcem Kalifornii", jak nazywano Redforda? Być może nic, być może niewiele poza bliskością daty urodzenia. A może właśnie bardzo wiele, gdy się popatrzy z perspektywy wieku, z perspektywy epok i pokoleń. 

         Niewątpliwie Redford to światowej klasy filmowa legenda. Zna go wielu, wielu oglądało filmy. Pärt takiej sławy nie ma, bo muzyka klasyczna wzbudza raczej niszowe zainteresowanie. Znamienne, że gdyby pokusić się o uogólnienie, można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że ci, którzy znają muzykę Pärta, znają też Redforda i jego filmy, natomiast ci, którzy znają Redforda niekoniecznie znają estońskiego kompozytora i jego muzykę. Czy o czymś to świadczy?

     W olbrzymim dorobku Redforda chyba nie ma słabych ról. Oczywiście każdy ma swoje ulubione, a filmoznawcy będą kruszyć kopie o niuanse pozwalające na układanie rankingów. W tym jednak przypadku wszelkie rankingi są zbyteczne. Filmografia Redforda jest tak bogata i tak za każdym razem doskonale wciągająca, że wyliczanki zostawmy czytelnikom Wikipedii. Jasne, że podziwiałam wiele jego ról; jasne, że niektóre filmy oglądałam po kilka razy. Na przekór czytanym dzisiaj na wielu portalach omówieniach chcę powiedzieć o filmie, który rzadko się wymienia. W zasadzie nigdzie dzisiaj nie zauważyłam, aby go wspomniano. Bo jest tyle bardziej znanych, bardziej nagradzanych, a to taka sobie prosta, zabawna, urocza historia z amerykańskiego Południa. W dodatku Redford w nim nie grał, bo był reżyserem. Fasolowa wojna z 1988 roku to film na podstawie powieści Johna Nicholsa. Powieści nie czytałam i nie wiem, czy chciałabym przeczytać. Film stwarza taką oryginalną aurę, że nie chcę jej konfrontować z literackim utworem i porównywać. Zauroczyła mnie w nim zwyczajność, codzienność bohaterów zmagających się z pewnymi trudnościami i przeszkodami życiowymi, o których tu pisać nie będę. Z drugiej strony jest to film niezwykle poetycki i jednocześnie humorystyczny. Można pokusić się o takie podsumowanie, że niby nic niezwykłego, a bardzo przyjemnie się ogląda. A ostatnia scena, ach ta ostatnia scena filmu! Czysta poezja. I słucha się świetnie. Bo muzyka jest cudowna. Zresztą, chociaż za reżyserię Redford tutaj Oscara nie dostał  (jak za Zwyczajnych ludzi), to został nagrodzony Dave Grusin za muzykę. No to posłuchajmy.


      A teraz Arvo Pärt - największy mistyk wśród kompozytorów i największy kompozytor wśród mistyków. Słucham jego muzyki od dawna, ale właśnie uświadomiłam sobie od jak dawna, gdy spojrzałam na ścieżkę filmową starego filmu, jeszcze z czasów ZSRR. Otóż właśnie, to film, a właściwie muzyka filmowa połączyła mi pamięć o Redfordzie z Pärtem. W 1978 roku powstała polsko-radziecka (dziś powiedzielibyśmy: polsko-estońska) ekranizacja opowiadania Stanisława Lema Rozprawa pod filmowym tytułem Test pilota Pirxa. Nowoczesną, dynamiczną muzykę skomponował Arvo Pärt we współpracy z polskim twórcą muzyki elektronicznej Eugeniuszem Rudnikiem. Powstała ścieżka dźwiękowa wyprzedzająca tamte czasy, a w symbiozie z fabułą przypomina późniejszy o kilka lat znany filmowy przebój Ridleya Scotta Łowca androidów. W obu filmach chodzi o metodę identyfikacji androidów do złudzenia przypominających ludzi - bo taki też w istocie jest główny motyw opowiadania Lema (w tym przypadku tekst literacki jest mi dobrze znany). Ścieżka dźwiękowa Testu pilota Pirxa pochodzi z czasów, gdy Pärt tworzył jeszcze muzykę awangardową, choć stworzył swój rozpoznawalny styl tintinnabuli. Może być więc szokiem słuchanie jej dziś, gdy od całych dekad kompozytor przyzwyczaił nas do czegoś zupełnie innego. 
      Wkrótce po skomponowaniu tej muzyki, w 1980 roku, Pärt wraz z rodziną wyemigrował ze Związku Radzieckiego, mieszkając najpierw w Wiedniu a później w Berlinie. Do Estonii wrócił na przełomie XX i XXI wieku. Ponieważ film powstał w czasach Związku Radzieckiego, istnieją trudności ze zdobyciem ścieżki dźwiękowej. Wiele nagrań zostało usuniętych z Internetu. Niemniej można ją zdobyć, to znaczy zakupić. Poniższy klip zawiera oprócz samej muzyki elementy dialogu bohaterów filmu w języku rosyjskim. 

poniedziałek, 15 września 2025

Muzyczne efekty poszukiwań i niespodzianka

       Jak większość świąt, także i Podwyższenie Krzyża Świętego ma swoją muzyczna oprawę, a w zasadzie oprawy skomponowane przez różnych kompozytorów. Pierwsze teksty o relikwii Krzyża Świętego powstały wkrótce po jego odnalezieniu przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna (272 - 337), która podobno podzieliła relikwie na trzy części dla trzech stolic ówczesnego chrześcijaństwa: Jerozolimy, Konstantynopola i Rzymu. Konstantyn wznosi w Jerozolimie Bazylikę Krzyża, której poświęcenia dokonano 14 września 335 roku. Dla przechowywania relikwii Krzyża w Konstantynopolu wybudowana została Hagia Sophia, a w Rzymie powstaje Bazylika Krzyża Świętego Jerozolimskiego. W Polsce również znajdują się relikwie Krzyża, najsłynniejszym miejscem jest Sanktuarium Relikwii Krzyża Świętego w Górach Świętokrzyskich. Jeden z najsłynniejszych kawałków Świętego Krzyża znajdował się w bazylice OO. Dominikanów w Lublinie, ale w nocy z 9 na 10 lutego 1991 roku został skradziony i do dzisiaj go nie odnaleziono. (Inna rzecz, że jak mówił pewien mądry zakonnik, na świecie tyle się "odnalazło" kawałków krzyża z Golgoty, że gdyby je poskładać do kupy, powstałby nie jeden krzyż, a cały las.)

      W każdym razie 14 września jest wielkim świętem, a Święty Krzyż inspirował kompozytorów, poetów i malarzy. Historyczne postacie św. Heleny i Konstantyna (oboje w koronach, stoją po prawej stronie) odnajdujemy na dziewiętnastowiecznej ikonie anonimowego autora z Podlasia.


        Na święto komponowano też muzykę, a zwłaszcza msze. Autorem pięciogłosowej mszy ku czci Świętego Krzyża ze specjalnym uwzględnieniem święta Podwyższenia  (In Exaltatione Crucis) jest renesansowy francusko-flamandzki kompozytor Pierre de la Rue (data urodzenia nieznana, zmarł w 1518 r.).  Z kolei ośmiogłosową Mszę Odnalezienia Świętego Krzyża (Missa Inventionis Sacrae  Crucis) skomponował barokowy niemiecki kompozytor Johann Caspar Ferdinand Fischer (1656 - 1746). Być może najbardziej znana jest natomiast kompozycja Haydna. Uwaga! Chodzi o Johanna Michaela, młodszego brata słynnego kompozytora Josepha Haydna. Johann Michael Haydn (1737 - 1806) skomponował 40 mszy, w tym Missa Sanctae Crucis (1762 r.) Ponad sto lat później, we wrześniu 1882 roku Mszę G-dur "Santa Crucis" skomponował Josef Gabriel Rheinberger (1839 - 1901), kompozytor niemiecki pochodzący z Liechtensteinu. Muzyki zaczął się uczyć w wieku 5 lat, a mając lat 7 występował już publicznie grając na organach i fortepianie. W tym czasie zaczął też samodzielnie komponować. Pierwsze kroki zawodowe stawiał jako organista, ale zasłynął jako pedagog: był profesorem fortepianu i organów oraz inspektorem klasy instrumentalnej i teorii w Königliche Musikschule w Monachium. 
         Tyle klasyki, natomiast dzisiaj zamieszczę rzecz współczesną. Współczesna kompozycja współczesnego autora. Alfredo Luigi Cornacchia komponuje, dyryguje, aranżuje. Ukończył studia muzyczne w zakresie fortepianu, kompozycji i dyrygentury chóralnej. Zdarza mu się nawet komponowanie muzyki filmowej. Ale dzisiaj Hymnus Sanctae Crucis.

      Jako się rzekło w tytule tego wpisu - czas na niespodziankę. BARDZO WIELKĄ NIESPODZIANKĘ. Przyznaję, że zapewne nie dla wszystkich, a tylko dla niektórych będzie to gratka nie lada. Odnalezienie drzewa Krzyża stanowiło inspirację także, a właściwie najpierw - dla poetów. Jednym z utworów jest średniowieczny anglosaski poemat mniej więcej z VIII - IX wieku The Dream of the Rood (Sen Krzyża). Znalazłam ten utwór w TAKIM wykonaniu: Uwaga, uwaga! David Suchet!

środa, 10 września 2025

Legendarny i niezapomniany duet

        Marek i Vacek - fortepianowy duet - Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski. Kochałam ich. Nadal słucham stare winylowe krążki. Grali klasykę i własne utwory. Teraz nagrania można znaleźć w Internecie. Mam je wszystkie na czarnych płytach... Kisielewski zmarł 12 lipca 1986 roku na skutek obrażeń w wypadku samochodowym. Duet przestał istnieć. A ja nadal ich kocham. 






I nadszedł Ten Czas...


I ten sam utwór z oryginalnym teledyskiem... Tańcząca na końcu teledysku Zuzia to córka Wacława Kisielewskiego.

niedziela, 7 września 2025

Muzyka, śpiew i modlitwa - na Siewną

         

Piotr Stachiewicz, Matka Boża Siewna, pocztówka z 1933 r.

         Czy w tej akurat kolejności? Niekoniecznie, aczkolwiek nie wymieniłam wszystkiego. Był orkiestra dęta, był zespół śpiewający, były występy pań z koła gospodyń wiejskich, była msza w parafialnym kościele, były ciasta, słomiane "rzeźby" i artystyczne ekspozycje plonów i oczywiście dożynkowy wieniec. Kultywowanie tradycji dożynek należy do kultury lokalnej, mimo że obchodzone właściwie w całej Polsce wiejsko-sołeckiej, mające swoje ponadlokalne wydania w postaci dożynek wojewódzkich i ogólnopolskich na Jasnej Górze. Swego czasu w okresie PRL-u nagłaśniane ogólnopolskie dożynki z udziałem najwyższych przedstawicieli partyjnych były transmitowane w telewizji, służąc jako propagandowa narracja władzy komunistycznej kształtująca świeckie państwo.  Propagandowe funkcje  ogólnokrajowych dożynek w okresie PRL omawia Monika Milewska (Ukradzione święto. Dożynki w PRL, "Zeszyty Wiejskie", 2020). Ich organizacja corocznie odbywała się w innym mieście wojewódzkim, co podyktowane było względami ideologicznymi, np. w 1954 roku ogólnokrajowe dożynki odbyły się w Lublinie jako uczczenie 10. rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN. Przygotowywane z wielką pompą obchody gromadziły do 200 tysięcy uczestników z całej Polski (przodowników pracy i działaczy), a tylko niewielka część dożynkowego pochodu wywodziła się z ludowej tradycji (wieniec dożynkowy, tradycyjne stroje ludowe|). Bezpośrednią bowiem funkcję propagandową pełniły niesione w długim pochodzie portrety przywódców politycznych (np. Bieruta, Stalina, Mao-Tse-tunga, Kim Ir Sena...), Ludwika Waryńskiego, sztandary PZPR, ZSL, ZMP, transparenty ("Cześć chłopom, przewodnikom polskiej wsi...", "Niech żyje Związek Radziecki..." itp.). Wzory wieńców dożynkowych poszczególnych województw były z góry określone przez Zarząd Główny ZSCh.  Obchodom towarzyszyła idea mechanizacji wsi, stąd prezentacje traktorów, kombajnów, maszyn rolniczych. Paradoks komunistycznych dożynek polegał na tym, że miały służyć wychwalaniu klasy robotniczej, stąd uczestniczyły w nich delegacje z fabryk, kombinatów chemicznych, stoczni, hut, stalowni, kopalni, a w efekcie chodziło o marginalizowanie znaczenia obszarów wiejskich na rzecz wzmocnienia rozwoju przemysłu i nadrzędnej roli robotników (szczególną rolę odegrała tutaj historia powstania Nowej Huty). Włączanie do dożynkowego święta rzesz robotników z fabryk i organizowanie dożynek w największych miastach mimowolnie nabierało aspektu humorystycznego, gdy z ludowego, wiejskiego obrzędu plonów powstawała wielkomiejska manifestacja pod hasłem "Tradycyjne, Ogólnomiejskie Dożynki Wsi". Jednocześnie chodziło o pozbawienie dożynek akcentów religijnych, co - nota bene - było trudne, ponieważ tradycyjne pieśni dożynkowe są wyrazem wiary w Boską opiekę nad urodzajem.

       W latach 90. XX wieku i na początku wieku XXI rozwój idei "małych ojczyzn" przywrócił dożynkowej tradycji wymiar lokalny, skupiając wokół obrzędu lokalną społeczność, aktywizując najczęściej działania tradycyjnych kół gospodyń wiejskich i ochotniczych straży pożarnych. Samoorganizacja środowisk wiejskich wokół tradycyjnych form świętowania, odnoszących się do specyfiki pracy na roli, jest jednym z elementów zasobów kulturowych wsi. Obyczaj dożynkowy powstał około XVI wieku, ewoluując przez kolejne wieki aż do wieku XIX i początku XX, gdy utrwaliła się forma dziękczynienia za plony i święcenia wieńca dożynkowego w święto Narodzenia Matki Bożej, czyli 8 września. Jeszcze w latach międzywojennych dożynki urządzano właśnie podczas tego święta. Dziś jest inaczej, ponieważ parafie, gminy i powiaty urządzają święto plonów w różnych terminach, od połowy sierpnia aż do września. W wielu miejscowościach zachowuje się nadal tradycyjny termin Matki Bożej Siewnej, jak tradycyjnie nazywa się święto Narodzenia NMP. Dożynki bowiem oznaczają zakończenie zbierania plonów i przygotowanie ziemi pod nowy zasiew. W wiejskiej społeczności lokalnej tradycyjne dożynki zachowały sakralny charakter, a centralnym wydarzeniem jest poświęcenie wieńca dożynkowego przez kapłana w kościele. Stałym punktem jest tradycyjna pieśń dożynkowa "Plon, niesiemy plon" (zapisana przez Oskara Kolberga), niemniej ma ona liczne warianty i każdy region ma swoje własne wersje. 

       Uroczystości towarzyszą temu liczne atrakcje przygotowane przez lokalne grupy, jak wspomniane koła gospodyń wiejskich i ochotnicza straż pożarna oraz zaangażowani mieszkańcy. Uwidacznia się w tym jeszcze inna rola dożynek - poza sakralną funkcją dziękczynienia za plony - mianowicie integracja społeczności wokół wspólnych wartości: pracy, gościnności, tradycji, pobożności, zabawy, kształtowania specyficznej ludowej estetyki. Wszystko to obserwowałam właśnie dzisiaj, w dniu święta Matki Bożej Siewnej. W uroczystym korowodzie z udziałem pań z koła gospodyń wiejskich oraz orkiestry dętej do kościoła został zaniesiony wspaniały wieniec. Bezpośrednio do świątyni korowód z wieńcem został wprowadzony przez kapłana. W trakcie nabożeństwa wieniec został poświęcony, orkiestra grała (jak orkiestra huknęła na Podniesienie, to aż posadzka zadrżała), a panie z zespołu (o zespole pisałam TUTAJ) śpiewały specjalnie przygotowane pieśni. I to na dwa głosy. Przepięknie! Słowa pieśni dożynkowych wysławiają ciężką pracę na roli i zarazem sławią Boga za "dobrodziejstwa, którym nie masz miary", jak wspomniał kapłan w homilii. 

        W tradycji dożynkowej od dawnych czasów wykształcił się też element satyryczny. Także do tego było nawiązanie w postaci żartobliwego skeczu, na którego odegranie w kościele ksiądz się zgodził. Nawet zachęcał, żeby zostać i obejrzeć. Gestem gościnności było zaproszenie wszystkich obecnych  na poczęstunek. I nie chodziło tylko o to, że  można było wziąć kawałek dożynkowego chleba, lecz o całkiem przyjemne delektowanie się słodkimi wypiekami. Co najmniej kilkanaście pań piekło ciasta, aby dla nikogo nie zabrakło.  

        Muszę wspomnieć jeszcze o orkiestrze. Była to orkiestra dęta z Zaburza - powiat zamojski. Orkiestra oczywiście Ochotniczej Straży Pożarnej - wszyscy w strażackich galowych mundurach. . Dlaczego to ważne? Ponieważ jest to orkiestra ze stuletnią tradycją, powstała w 1926 roku, jedna z najstarszych orkiestr na Roztoczu. Występuje w całej Polsce na przeglądach i festiwalach. Jeszcze dekadę temu była to jedna z największych orkiestr dętych na Zamojszczyźnie. Grają w niej muzykanci z Zaburza i okolicznych miejscowości: Chłopkowa, Latyczyna, Gorajca, Radecznicy, Mokregolipia. 

Znalazłam nawet kilka nagrań, chociaż niewielki to przedsmak tego, co orkiestra potrafi.


Powinnam na koniec napisać: "I ja tam byłam, miód i wino piłam", albo co najmniej "ciastka jadłam". Otóż nie, byłam, ale nie jadłam, nie piłam, tylko podziwiałam. 

czwartek, 4 września 2025

Urodził się 4 września

         Tak rocznicowo dzisiaj, choć to ani okrągła, ani specjalna jakaś rocznica. 4 września 1809 roku w Krzemieńcu urodził się Juliusz Słowacki. Nie doczekawszy 40. urodzin, zmarł w kwietniu 1849 roku w Paryżu. Ile trzeba mieć talentu, żeby w tak krótkim czasie napisać kilkanaście dramatów (które zresztą zrewolucjonizowały polską literaturę), kilkanaście poematów, powieści poetyckich i mnóstwo wierszy, a przy tym stworzyć nową oryginalną filozofię genezyjską. Jak na romantyka przystało, wyruszył też w podróż do źródeł europejskiej kultury: do Grecji i na Bliski Wschód. Świetnie też malował, w osobistym notatniku utrwalał podczas podróży oglądane pejzaże. Dandys i natchniony wieszcz, a zarazem twardy gracz, jeden z pierwszych, który umiejętnie i z sukcesami inwestował na giełdzie. Poeta, a jednak umysł precyzyjny i prawniczy: studia prawnicze  ukończył w wieku 20 lat. Poliglota znający dziewięć języków, w tym francuski, niemiecki, rosyjski, łacinę i grekę (tłumaczył m.in. Homera), przy czym francuskim posługiwał się tak samo biegle jak polskim.

        Wszyscy miłośnicy poezji, a nawet czytelnicy sporadyczni, mają swój ulubiony wiersz Słowackiego. Wybór jest ogromny. Najczęściej powtarzane są... przypominane... wiersze te najbardziej znane, rzekłabym nawet: dostojnie-posągowo-łzawe (Smutno mi, Boże itp.) Tymczasem pamiętać warto, bo i znać warto utwory o niesłychanym finezyjnym dowcipie. Słowacki był bowiem człowiekiem, poetą piekielnie inteligentnym. On pierwszy potrafił (no, może drugi, bo szlaki przetarł Ignacy Krasicki w Monachomachii) pisać dowcipnie o samym swoim pisaniu, przełamując granicę między światem wewnętrznym utworu a światem rzeczywistym, zacierając różnice między narratorem a autorem. I jeśli pewne raperskie poradniki językowe służą pomocą w poszukiwaniu oryginalnych rymów, jak te na żyrafę, to Słowackiego można uznać za prekursora raperów. 

       Dzisiaj przypada 216. rocznica jego urodzin - Juliusz Słowacki: prekursor raperów:

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę

Wlazła przed okrutnych wrogów pogonią,

Jakie tam miało być z niej auto-da-fe,

Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. - 

( O! horror! trzeci rym jest na żyrafę!

Muzy żałośne łzy nade mną ronią,

Bo muzy wiedzą jakie do łez prawo

Ma wieszcz piszący poemat oktawą).