środa, 12 lipca 2023

Lektury nieoczywiste

          W obowiązkowym wyposażeniu każdego sanatorium powinna znajdować się biblioteka. W Domu Zdrojowym  w Horyńcu jest to podwójny regał stojący na korytarzu. Przed nim dwa fotele, żeby kuracjusze, w większości przecież z dysfunkcjami ruchowymi, mogli spokojnie na siedząco przeglądać półki i wybierać.  W ciągu siedmiu dni pobytu przeczytałam 8 książek i dwie grubsze antologie, zawierające po cztery opowieści różnych autorów. Muszę jednak te liczby skorygować: jednej książki nie dokończyłam, a inna to był tomik wierszy.  

          Wiersze były Jerzego Harasymowicza z tomiku "Bar na Stawach" z 1972 roku. I była to najstarsza książka, jaką z sanatoryjnego zbioru czytałam, a tomik nie był mi znany. Znalazłam w nim opisy pasujące do mojego "tu" i "teraz", jakby czas się zatrzymał. Np.

Powiewając kaszkietem nieba

Witają nas bezdroża wzbijając kurz

Zarosłym trawą Łemków traktem

Wędrownej pieśni jedzie wóz.


Wypłowiały na płótna budzie

Fruwa ruski Michał z mieczem

Na wozie namiot nieba

I długowłosy wicher jedzie.


Niemal wszystko się zgadza. Co prawda nie wozem, lecz busikiem jechałam przez przepiękne pejzaże Roztocza Wschodniego. Archanioł Michał na polichromii w cerkwi w Radrużu i śpiewy wędrowne zespołu Czerwona Jarzębina dopełniły całości. Panie śpiewały piosenki ludowe przetykane sanatoryjnymi wierszykami, w których z humorem opisano cudowne uzdrowienia kuracjuszy  z zapałem wywijających hołubce podczas lokalnych dancingów. Starsi panowie i panie nagle młodnieją, tańcują, romansują i szastają pieniędzmi. Taki folklor lokalny.

         Poetycki świat Harasymowicza łączy folklor miejski i wiejski. Powstaje magiczna synteza doznań i wyobraźni. W zasadzie mamy tu Kraków, ale jest też Praga z Mostem Karola, są wielkie lasy, kartofliska, a nawet Kutuzow w starciu z Napoleonem. Są postacie z życia ze swoimi wadami i śmiesznostkami. W tytułowym Barze na Stawach jak w sanatorium mieszają się czasy, przestrzenie i ludzie.

         Na przeciwnym biegunie literackim fenomenalne opowiadania Henryka Bardijewskiego "Pochód Don Kichotów", wydanie z 1977 roku. Dzięki genialnemu wyczuciu języka Bardijewski kreuje świat z pogranicza materialności i duchowości, niby na serio, a jednak prześmiewczo, poważnie, a z dużą dozą ironii. Świat realistyczny a przy tym magiczny. O człowieku drogowskazie, o tytułowych Don Kichotach na koniach w pełnej zbroi pokonanych przez urzędników Ratusza, o lektyce jako wynalazku wolności i modnym sposobie poruszania się w świecie zmechanizowanym, o lalkach niczym laleczki voodoo, dzięki którym ich właścicielka wymierza karę dyktatorom. Jednym z najlepszych jest "Bądź pozdrowiony",  w którym narrator idzie z Dziadoniem na ryby. Pogoda jest deszczowa, więc chronią się w stodole, tam Dziadoń zasypia, a po pewnym czasie narratorowi wydaje się, że Dziadoń umarł. Poszedł więc nad rzekę, zebrał ryby od śpiących pod kapturami w deszczu wędkarzy i położył je przy głowie Dziadonia. Zaczął odmawiać nawet modlitwę, własnego pomysłu, bo innej nie znał. A Dziadoń się budzi, widzi ryby i mówi: "Aleśmy, kochasiu, rybek nałowili, co?" Opowieść tak absurdalna, że całkiem prawdopodobna. 

          Upijam się Bardijewskim jak tutejszą "śmierdziówką", czyli wodą uzdrowiskową z ujęcia Róża III. Najlepsze są charakterystyki małych miasteczek, jak nie przymierzając właśnie Horyniec (nominalnie to wieś, ale jednak miasteczko): "Miasto [...] od pewnego czasu było w rozbiegu przed skokiem na wyższy poziom rozwoju i znaczenia, jak to się wielu miastom ostatnio u nas zdarzyło. Ale nie wszystko szło po myśli, choć mało kto wiedział, co właściwie nie szło. Nikt, włącznie ze mną nie wątpił, że skok nastąpi, ale wielu miało wątpliwości czy rozbieg nie trwa za długo". Ot, diagnoza rzeczywistości z perspektywy naiwnego obserwatora, który bierze wszystko na serio, z kamienną powagą wygłaszając opinie z gruntu prześmiewcze i obnażające absurdy życia jak dziecko w baśni "Nowe szaty cesarza": "Ten król jest nagi". Także tutaj jego oczywiste konstatacje demaskują fałsz rzeczywistości: "oglądaliśmy w telewizji program na dobranoc dla dzieci i z rozpędu dziennik, też nie bardzo dla dorosłych".

         W opowiadaniu ostatnim o chórze w miasteczku pada zdanie dyrygenta: "I naraz słyszę, że część placu od północnej strony zaczyna fałszować... Może nie tyle fałszować, co błądzić. Albo powiem jeszcze celniej: nie tyle błądzić, co śpiewać co innego". Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to aluzja do zjawisk życia społecznego lat siedemdziesiątych, kiedy władze zauważają, że część społeczeństwa nie śpiewa razem z nimi, tylko ma swoją piosenkę, swoje racje i prawdę. 

         Albo taki kwiatek: "Wszyscy trzej ubraliśmy się jak na pogrzeb. Było to tak uderzające, że jakiś chłopak zdjął czapkę na nasz widok. Idiota, mruknął Piotr, jeszcze żyjemy, a on już się kłania". Cudowna ironia obnażająca międzyludzkie relacje. 

Lektury zdrojowe:

Michał Bałucki: Pamiętnik Munia. Kraków 2002.

Henryk Bardijewski: Pochód Don Kichotów. Czytelnik 1977.

Jerzy Harasymowicz: Bar Na Stawach. Czytelnik 1972.

Witold Juliusz Kapuściński: Człowiek czy humanista w kosmosie. Wydawnictwo Literackie 1982.

Fritz Leiber: Wędrowiec. Przeł. Julita Wroniak. Czytelnik 1980.

Irena Przewłocka: W sercu kanadyjskiej puszczy. Wydawnictwo Morskie. Gdańsk 1986.

Roger Zelazny: Dziś wybieramy twarze. Przeł. Filip Grzegorzewski. Wydawnictwo Alkazar. Warszawa 1995. 

I jeszcze trzy inne, których tytułów ani autorów nie zapisałam.

4 komentarze:

  1. Pamiętam te bibliotekę w Horyncu w Domu Zdrojowym. Jest też druga w domu Jawor.
    Niestety mało kto korzysta z tych bibliotek... ale dobrze że są.
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam, że jednak sporo osób czyta, jedne książki znikały, potem wracały, widać było ruch na półkach, miałam nawet jeszcze jedną przyuważoną, ale nie zdążyłam jej przeczytać, bo ktoś mnie ubiegł i już przed moim wyjazdem książka nie wróciła; może to zależy od rodzaju schorzeń kuracjuszy: jak ktoś nie bardzo może chodzić na spacery, ledwo się porusza z chodzikiem, ma więcej czasu i wtedy czyta; ale widziałam czytających na ławeczkach w parku obok Domu Zdrojowego - optymistyczny widok

    OdpowiedzUsuń
  3. Na ostatnich szkolnych koloniach nasza wychowawczyni na nich (polonistka) założyła kartę w lokalnej bibliotece, abyśmy mogli wypożyczyć w razie potrzeby książki. Myślę, że takie biblioteczki powinny się znajdować ogólnie w każdym miejscu wypoczynkowym. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Też tak uważam, a akcja z wystawianiem regałów z książkami w różnych instytucjach, na dworcach jest pożyteczna, u mnie jest regał z książkami na korytarzu i każdy może sobie wziąć, poczytać, albo wymienić na inną; taki regał widziałam też u siebie na wsi w siedzibie Gminy

    OdpowiedzUsuń