wtorek, 3 stycznia 2017

Stanęłam sama naprzeciw całego świata

       Mam mętlik. Brak pomysłu. Od czego zacząć? Co zamieścić, a co wyrzucić? Zbyt wiele wątków, powieściowych, narracyjnych psychologicznych aspektów. Rzecz w tym, że wyrzucić wypada więcej, bo inaczej powstałaby osobna historia. Osobna książka  o tym, jak czytałam Matkę Makrynę Jacka Dehnela. 
        Jak to możliwe, że prosta, niewykształcona kobieta, prawie analfabetka oszukała pół Europy? Powieść Dehnela nie daje odpowiedzi na to pytanie. Trzeba podejść do niej, to znaczy do powieści podejść, jak do utworu literackiego, nie jest przecież ani analizą stricte historyczną, choć budowaną na podstawie źródeł pisanych, ani psychologiczną diagnozą skomplikowanej osobowości bohaterki. Bo że była skomplikowana, nie ulega wątpliwości.
        Matka Makryna Mieczysławska, fałszywa zakonnica z mińskiego unickiego klasztoru bazylianek, pojawia się w 1845 roku w Paryżu, gdzie opowiada o siedmioletniej katordze sióstr zakonnych, gnębionych w straszliwy sposób z rozkazu prawosławnego biskupa Siemaszki, chcącego zmusić je do przejścia na prawosławie. Opowieści matki Makryny są spisywane, ubarwiane, drukowane w prasie. Rozpowszechniane we Francji i Włoszech. Do Rzymu Makryna dociera jesienią 1845 roku i tam na audiencji u papieża Grzegorza XVI ponownie, po raz nie wiadomo który, opowiada o swoim i sióstr męczeństwie. Jej opowieść, spisana w czterech językach (polskim, francuskim, włoskim i angielskim) zostaje oficjalnie opublikowana. Dociera do Rosji, co było nieuniknione. Strona rosyjska wysyła noty z dementi, prostuje, ujawnia przeinaczenia, kłamstwa, niezgodności geograficzne, ale Europa nie wierzy. Europa czci, szanuje, prosi o modlitwę i wstawiennictwo, bo Makryna potrafi czynić cuda! Uzdrawia francuskiego księdza Blanpina, który stracił głos na misjach w Afryce. Matka Makryna jest świętą męczennicą, zwłaszcza dla rozsianych na emigracji Polaków,  jest narzędziem w polityczno-religijnych zmaganiach przed tronem papieskim, jest przeciwwagą dla mistycyzmu Towiańskiego. Pielgrzymują do niej poeci: Słowacki, Krasiński. Po Mickiewicza musiała posłać, wysłała mu listowne zaproszenie, gdy przebywał w Rzymie. Jej sława i nieustanne zabiegi opiekuna, promotora, księdza Jełowickiego zaowocowały utworzeniem dla niej osobnego klasztoru przy kościele św. Euzebiusza w Rzymie. Tam dożyła końca swoich dni (zmarła w 1869 r.), stopniowo zapominana, gdy coraz więcej osób przekonywało się do fikcyjności jej biografii.
       Matka Makryna - mit stworzony z autentycznego wieloletniego cierpienia poniewieranej kobiety, potrzeby chwili i okoliczności politycznych. Niech historycy zajmą się wyjaśnianiem nieścisłości i sprzeczności, może psychologia wzbogaci się kiedyś o nową jednostkę chorobową, "syndrom Makryny", literaturoznawcy mają też swoją działkę w postaci poematu Makryna Mieczysławska Juliusza Słowackiego. Czytając powieść Dehnela śledzimy natomiast krok po kroku wielkie przeobrażenie jednostkowego cierpienia kobiety, najpierw dręczonej w sposób niewyobrażalny przez męża, potem zaznającej poniżenia bezdomnej nędzarki, w świętą męczennicę skupiającą w sobie ducha uciemiężonego Narodu. Z ciemnej, zarzyganej przez męża rosyjskiego oficera Wińcza, nory, gdzie uderzeniem drewnianym polanem wyłamał jej kawałek czaszki, do rzymskiej celi świętej mniszki, którą odwiedza sam papież Pius IX. Narracja powieściowa prowadzi czytelnika dwutorowo: na przemian czytamy rozdziały będące osobistą spowiedzią Makryny, w rzeczywistości Ireny Wińczowej, opowiadające jej prawdziwe życie oraz oficjalną, opowiadaną przez nią całkowicie zmyśloną historię siedmioletniego męczeństwa, a właściwie tortur, doznawanych przez siostry zakonne, których była przełożoną w bazyliańskim klasztorze. Osobne te narracje dla ułatwienia rozróżnione zostały w druku odmiennym krojem czcionki. Wersja oficjalna kończy się wcześniej i w zakończeniu powieści autor oddaje głos prawdziwej Irenie Wińcz, która w roli ksieni Makryny zostaje przełożoną nowego klasztoru w Rzymie, próbuje wyplenić z duszy Mickiewicza towiańszczyznę, "działa cuda", przy okazji daje celną diagnozę ludzkich charakterów, postrzega wzajemne niesnaski między różnymi frakcjami polskich emigrantów, a większość ludzi widzi jak marionetki pociągane za sznurki jej piramidalnego kłamstwa.
         Wiele aspektów, wątków jest wartych uwagi. Nie sposób wymienić wszystkich. Powieść liczy 400 stron, stron bardzo gęstych treściowo, więc ja tutaj naprawdę się streszczam ;-) Na przykład kwestia niesamowitej wyobraźni bohaterki, która musiała wymyślić kilkadziesiąt imion z nazwiskami prześladowanych zakonnic, ich pochodzenie i rodzaje tortur, którym były poddawane oraz okoliczności śmierci większości z nich. Makryna uczy się tych nazwisk na pamięć, wielokrotnie je sobie przed snem powtarza, utrwala, żeby nie pomylić, bo wie, zdaje sobie sprawę, że jak się pomyli, to jej to wyłapią i wytkną. Czasami szczegóły swojego stopniowo rozbudowywanego kłamstwa zapisuje na kartce, tak robi właśnie z rodzajami śmierci, które przypisała swoim fikcyjnym współsiostrom-męczennicom, bo obawia się pomyłki. Ale karteczki te potem pieczołowicie pali, żeby nikt nie zobaczył. Zaciera ślady.  Zdarzyło się też, że kiedy jej historia została opisana w polskiej gazecie w Paryżu, poprosiła księdza Jełowickiego o zdobycie tego egzemplarza i sprowadzenie do Rzymu, ponieważ chciała sobie przypomnieć, co wówczas opowiadała i nie popełnić jakichś błędów, nieścisłości, które ktoś mógłby wykorzystać do podważenia jej wiarygodności. Niesamowite wrażenie wywiera wielokrotne powtarzanie jak mantry serii śmierci zakonnic: Narbutówna Natalia, co od rózek skonała, Tyzenhauzówna Elżbieta żywcem w glinie zagrzebana, Domejkówna Apolonia, której oczy wydarto, Giedyminówna Eufrozyna umarła w drodze do Syberyi, Zuzanna Rypińska i Koletta Sielawianka skonały po biczowaniu, Baptysta Downarówna do pieca gorącego wepchnięta jak święci młodziankowie itd., itd.
        Drugi ciekawy aspekt to proces narastania opowieści, jej pęcznienie, pączkowanie, czyli zjawisko kuli śnieżnej: im częściej Makryna opowiadała swoją historię, tym więcej dodawała szczegółów, mnożyła nazwiska, rodzaje tortur, rozbudowywała kolejne wątki. Czasem zapominała, co powiedziała wcześniej, a dodawała nowe szczegóły. Dużą rolę odgrywali słuchacze, którzy dopytywali o nie. I tak np. ksiądz Jełowicki kilkakrotnie dopytywał o dzieciństwo, więc żeby uczynić tym oczekiwaniom zadość, zmyśliła też swoje dzieciństwo w szlacheckiej rodzinie Mieczysławskich. Im kto łapczywiej chłonął opowieść, tym więcej Makryna zmyślała, na co wybornym przykładem jest opis spotkania ze Słowackim: Język mlaszcze, słowa same płyną, ale widzę, że ten Słowacki głębiej od innych słucha. I poniosło mnie to jego słuchanie, i ślepia duże, podkute, błyszczące jak u panienki - (...) i gadałam mu, ach, gadałam bez żadnego umiaru!
       Kolejny wątek to problem funkcjonowania kłamstwa w przestrzeni publicznej. Dochodziło do sytuacji wręcz humorystycznych, gdy pojawiali się naoczni świadkowie (!) zdarzeń i osób przez Makrynę wymyślonych. Odwiedzające ją w Paryżu i Rzymie damy "przypominały"sobie z dzieciństwa, że ksieni Makryna przysyłała im z klasztoru pierniczki. Innym razem ktoś potwierdził, że osobiście znał osobę, o której ona opowiadała również całkowicie przecież zmyślonej. Historia siedmioletniego męczeństwa bazylianek kończy opis ucieczki czterech z nich, w tym Makryny. Po ucieczce rozdzieliły się w celu zmylenia ewentualnej pogoni, każda na własną rękę zmierzając do Rzymu, gdzie miały się spotkać. Sęk w tym, że trzy towarzyszki owej ucieczki nie istniały. A jednak znaleźli się świadkowie (!) twierdzący, że spotkali jedną czy drugą z nich a to w Poznaniu, a to już we Francji. Cóż biedna Makryna miała robić? Udawała, że na nie z utęsknieniem czeka, aby odnowić klasztor!
       Bohaterka ma świadomość, że żyje w kłamstwie i że może zostać zdemaskowana. Czasami jednak zapomina, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Są chwile, gdy całkowicie utożsamia się z odgrywaną postacią. W osobistych, tych prawdziwych zwierzeniach, przyznaje, że już uwierzyła we wszystkie cierpienia, jakie opowiada. Z drugiej strony rozgrzesza się, że tak naprawdę niczego nie zmyśliła, bo wszystkich tortur, przypisywanych zmyślonym postaciom zakonnic, doświadczyła na własnej skórze z ręki rodziców, którzy jak najszybciej chcieli ją wypchnąć z domu, męża despoty, jegra prowadzącego ją za rzekomą kradzież do szopy, gdzie ją zgwałcił i innych. Jeden przykład: w szeregu wymyślnych tortur, którym poddawane były zakonnice, jest mowa o drastycznym "pławieniu" na sznurach w listopadowej zimnej rzece. Otóż scena ta niejako narosła na osobistym doświadczeniu bohaterki, która była podtapiana przez męża w cebrzyku. Wielokrotnie zanurzał jej głowę w wodzie do utraty przytomności, potem na chwilę wyciągał i znowu zanurzał. W zasadzie więc cała fikcja Makryny osadzona jest na osobistym doświadczeniu kobiety, wyrasta z jej wieloletniego wstydu, kiedy nie miała komu ani jak poskarżyć się, oczekując pomocy.
        Ten aspekt historii matki Makryny, czyli Ireny Wińczowej, jest wręcz tragiczny. I dlatego nie znajdujemy słów oskarżenia ani potępienia za jej wyrafinowane kłamstwo. Stanęłam sama naprzeciw całego świata - mówi w pewnym momencie i mają te słowa głęboko symboliczne znaczenie. Sama ze swoim autentycznym cierpieniem i poniżeniem, ale też biorąc na tym świecie odwet za jedno i drugie. Nikt jej nie znał, nikt nie podał ręki, więc inni jedli jej z ręki wodzeni na pasku kłamstwa. Ona, niegdyś najnędzniejsza i pogardzana, teraz bywalczyni arystokratycznych salonów, gdzie księżne w krynolinach całują ją po rękach. Niegdyś kopniakiem wyrzucona na ulicę, teraz przyjmuje u siebie papieża. Bita, gwałcona, topiona w cebrzyku, z rozbitą czaszką, skazana na głód i poniewierkę, teraz patronka cudów, uzdrowień i mistycznych przepowiedni. Miała prawo wymyślić sobie własną wersję życiorysu, a że tylu dało się nabrać, ich problem. Sama przeciwko całemu światu... Wariatka? Nie sądzę.

Jacek Dehnel: Matka Makryna. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014.

18 komentarzy:

  1. Właściwie to napisałaś już wszystko, więc trudno cokolwiek dodać.
    Też mi się wydaje - że po takim życiu jakie przeszła mogła tylko zmyślając wiele rzeczy lub "ubarwiając" te, które przeżyła stać się obiektem współczucia, czy zostać zrozumianą.
    Ale z tego też wniosek że wiele ludzi rzeczywiście przeżywa straszliwą gehennę .... i nikt nie chce w to uwierzyć.
    Dziękuję za wspaniałą recenzję książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielu rzeczy nie napisałam, jest wiele wątków, które pominęłam, ale powstałaby wówczas osobna książka ;-) To naprawdę ułamek całego spektrum zagadnień, nad którymi można się zadumać po lekturze. Miałam dylemat, które wybrać. jest kwestia mnożenia się cudów, niejako procedury ich działania, "recepta" na przepowiednie, niesamowity obraz rywalizacji w kręgu emigrantów, walki o wpływy, problemy polityczne w tle... Można napisać kilka różnych recenzji, z różnych punktów widzenia. Mnie jeszcze zachwycił plastyczny język, obrazowanie, ale już się za długie zrobiło ;-)

      Usuń
  2. Bardzo chciała, aby świat dowiedział się o jej cierpieniu.......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...którego nie było...
      Ale...ale... Czy i dziś nie znasz osób głoszących z powodzeniem fikcje i świętujących "fakty" niezaistniałe?
      Zjawisko z pogranicza kultury,socjologii i psychiatrii....

      Pozdrowienia i Życzenia Noworoczne

      Usuń
    2. Nie było? Żadnego? To jak ja czytam? Notario pomocy. ;) .

      Usuń
    3. Tereso, spokojnie, dobrze czytasz, komentarz Apostaty dotyczy postaci historycznej, a moja notka jest opisem cierpień postaci literackiej stworzonej przez pisarza :-)

      Usuń
    4. Apostato, jak napisałam w komentarzu do Teresy, trzeba rozróżnić postać historyczną od literackiej kreacji. Rozumiem, że Twój komentarz dotyczy postaci historycznej. Do kwestii historycznego potwierdzenia autentyzmu życiorysu Ireny Wińcz się nie odnoszę, bo nie czytałam na ten temat źródeł ani opracowań. Sądzę jednak, że ostateczną weryfikacją prawdziwości katuszy fizycznych, zwłaszcza wyłamania czaszki czy jakichś doznawanych złamań, mogłaby być szczegółowa sekcja, badanie przy użyciu współczesnej technologii. Dopóki jednak nie znajdą jej ciała, nie jest to możliwe.

      Usuń
  3. Mam na krótkiej bardzo liście do czytania, tyle, że miałam ze względu na osobę autora- Jacek Dehnel jest w moim zestawie ulubionych bardzo wysoko, za tę soczystość jego prozy, słowa cudownie zestawiane i zdania budowane z wirtuozerią wielką. Teraz przyspieszę czytanie za tę treść... już jestem zafascynowana, a Ty przecież wybrałaś tylko niektóre elementy... Doczekać się nie mogę, no naprawdę, dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Notario dzięki.... ;) .

    OdpowiedzUsuń
  5. mam to chyba na półce i zaczęłam czytać, lecz nakładające się fikcje przerosły moje możliwości.To właściwie publikacja dla specjalistów od psychologii społecznej i psychiatrii. Wiesz pisałam mgr o Mickiewiczu u Towiańskiego, teraz nie pojmuję, jak mogła coś takiego wybrać z nieprzymuszonej woli.
    Lepsza chyba Tokarczuk z Księgami Jakubowymi, gdzie podobne aspekty społeczne- tłumy uwiedzione ideami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tu się nie zgodzę, równoległość dwóch narracji to nie jest jakieś specjalne skomplikowanie i nawarstwienie fikcji. Ile było narracji w "Prawieku"? - jeśli już przypominasz Tokarczuk ;-) ja właśnie po "Prawieku" stwierdziłam, że to pisarka nie dla mnie, za dużo komplikacji (zbędnej moim zdaniem), takie łamańce czasowo-narracyjne to ja mogę dla rozrywki w fantastyce sobie przed snem poczytać ;-) Na tym tle powieść Dehnela wydaje mi się bardzo klarowna :-) Natomiast zgadzam się, że pisanie pracy o towiańszczyźnie Mickiewicza to masochizm ;-)
      Witaj po przerwie!

      Usuń
    2. lubię, kiedy się ze mną nie zgadzasz:))
      Może mam jakąś atawistyczną awersję? mam się leczyć?

      Usuń
    3. Zmień literaturę ;-) Myślę, że to wystarczy :-)

      No widzisz, działasz na mnie na odległość, nie mogłam spać, więc jeszcze tu zajrzałam, aby odpowiedzieć

      Usuń
  6. Na pewno nie Wariatka...;o)
    A poza tym...Powoływała się na Boga, na wiarę, habit był jak zbroja, więc trudno zarzucać kłam takiej Postaci...
    Przeżyłam kiedyś taki konflikt, w który "uwikłano" Boga...Nawet wiedząc, że ktoś kłamie trudno mu to udowodnić...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niepoślednią rolę odgrywał w tym kontekst polityczny, nasze stosunki z Rosją zaborczą, to się wpisywało w oczekiwania i emocje Polaków tego czasu.

      Usuń
  7. Z pewnością ta kobieta, Irena Wincz, byłą osoba niezwykłą. Najpierw - przeżyć te wszystkie urazy fizyczne, potem - wymyślić całą historię i dotrzeć do Europy! Jak silną trzeba mieć osobowość, żeby wspiąć się tak wysoko. Trafiła na znudzone, syte towarzystwo, któremu dostarczyła dreszczyku emocji. Mimo to nie będę czytać opisów tych męczarni. Moja wyobraźnia zbyt dobrze działa. Niech to poczytają autorzy sensacji, czy kryminałów wymyślający opisy tortur swoich bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisy męczarni są ważne, ale pod cała historią kryje się wiele problemów interpretacyjnych, z konieczności ograniczyłam się do kilku, może nazbyt wypukliłam wątek torturowania...

      Usuń