czwartek, 18 grudnia 2025

On wymyślił bioplazmę

        Rzadko pojawiają się autorzy, których książki można brać do czytania w ciemno, jedną po drugiej,  nigdy nie doznając rozczarowania. Z zasady wymagana jest nieufność, ponieważ jedną dobrą książkę może napisać wielu, ale więcej? Raczej niespotykane.  A jeśli nawet, to niezmiernie rzadko. Na mojej liście autorów pewniaków jest zaledwie kilku, z czego dwóch nadal żyje, więc jeszcze mogą zaskoczyć. Jak dotąd spisałam sobie następujących (kolejność alfabetyczna):

Agatha Christie
Umberto Eco
Michał Heller
Orhan Pamuk
Teodor Parnicki 
Włodzimierz Sedlak

      Jak wspomniałam, tylko dwóch autorów nadal tworzy i ich nowe dzieła mogą się pojawić. To Pamuk i Heller. Jestem gotowa przeczytać wszystko, co jeszcze napiszą. Co nie znaczy wcale, że zdołałam przeczytać wszystko, co napisali dotąd.  Chodzi tylko o to, że widząc ich nazwisko na okładce wiem, że warto. I można czytać ich jednocześnie, ponieważ Pamuk to klasyczny powieściopisarz, a Heller to naukowiec, kosmolog. Rozbieżność, która ułatwia czy utrudnia czytanie?  W każdym razie się nie wyklucza i dlatego lubię obu. Pamuk umie budować fabułę, to jeden z ostatnich być może pisarzy, który potrafi tak zajmująco konstruować fabularne wątki i zarazem nie nużyć czytelnika. Heller natomiast mimo profesjonalnego języka potrafi w opisywaniu zjawisk naukowych budować napięcie i zagadkowość niemal jak w powieści sensacyjnej. Kwestię budowania napięcia i punktu kulminacyjnego od Arystotelesa uznaje się za decydującą wartość dobrze skonstruowanej historii. 
       Teodor Parnicki - o ile w ogóle ktoś zechciałby zanurzyć się w jego twórczość - pozornie odcina się od arystotelesowskiej koncepcji, mnożąc wątki, rozwidlając je na węższe strumienie zdarzeń, pozornie gubiąc sens. Pozornie! Jeśli przyjrzeć się dokładniej, widać podobieństwa do słynnej aforystycznej charakterystyki filmów Hitchcocka: rozpoczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rośnie. Rzecz w tym, że trzeba przebrnąć przez zawiłości języka, często stylizowanego na epokę, w której rozgrywają się wydarzenia, a rozgrywają się w dawnych wiekach, od pierwszych stuleci naszej ery po wieki XVII, XVIII, XIX. Składnia budowana na wzór konstrukcji łacińskich to prawdziwy smaczek jego wielu powieści. Podobnie Umberto Eco potrafił nadać narracji, choćby w Imieniu róży, blask średniowiecznej patyny. I chociaż nie wszystkie jego powieści jednakowo zachwycają, nigdy nie znudzą mi się jego felietony i mediewistyczne książki naukowe. Tak zajmująco o średniowieczu potrafił pisać chyba tylko Huizinga
        Zupełnie przypadkowo moją listę otwiera Agatha Christie, królowa kryminału. Po prostu ma nazwisko na "C". Jednak kwestia logicznego dociekania przyczyn zbrodni chyba nie różni się tak bardzo od  procesu dociekania przyczyn powstania i funkcjonowania kosmosu, pojawienia się życia na Ziemi, odczytywania sensu istnienia. Tu i tu potrzebny jest dociekliwy umysł. Dlatego jest tu klasyczny kryminał Christie w całości, jako zbiór wszystkich śledztw, a obok Włodzimierz Sedlak i jego dociekliwość w odczytywaniu kodu życia. To on wymyślił bioplazmę jako nośnik życia we wszystkich żywych organizmach.
       Trudno jednoznacznie określić, kim był Włodzimierz Sedlak (1911 - 1993: badaczem czy rewolucjonistą nauki, teologiem czy filozofem, księdzem czy mistykiem, bioelektronikiem czy poetą.  Zapewne każdym po trochu, aczkolwiek od wielu określeń zdecydowanie się odżegnywał. Nie cenił na przykład filozofii, filozofów nazywał gadaczami pospolitymi, a o człowieku w ogólności potrafił powiedzieć: "atawistyczne wtórne bydlę". Swoje kapłańskie powołanie traktował poważnie i do spowiedników roztrząsających ludzkie grzechy potrafił się zwrócić ostrymi słowami: "Idioto! Ty nie jesteś od ważenia ludzkich przewinień, błędów, wad. Nie posiadasz zresztą odpowiedniej wagi ani odważników. Ty jesteś specjalistą od Bożego miłosierdzia! A grzechy są poza twoimi kompetencjami. Za mały jesteś, aby je klasyfikować!"
        Wykształcenie miał wszechstronne. Magisterium z antropologii i pedagogiki, doktorat z biologii i pedagogiki, habilitacja z biologii teoretycznej. A potem, a właściwie po drodze, wymyślił własną dziedzinę wiedzy: bioelektronikę, w której połączył paleontologię, biologię, archeologię, geologię, biochemię, fizykę kwantową, matematykę, onkologię w jedną bioelektroniczną teorię życia. I tak mimochodem pojawiał się bioplazma jako nośnik życia. Śmiałością wizji naraził się na wieloletnią krytykę świata naukowego, jednak miał świadomość swojej odkrywczości i oryginalności: "Zdaję sobie sprawę, że wiem o życiu przynajmniej tysiąc razy więcej niż biolog czy lekarz. Moja wiedza jest przestrzenna". Przyznawał, że wsadza dynamit w ustalone kryteria i obowiązujące w nauce zasady. Na przykład przeciwstawiał się tradycyjnemu podziałowi ludzkiej psychiki na podświadomość, świadomość i nadświadomość (id, ego, superego). Według Sedlaka taki podział nic nie znaczy, bo nadal istota ludzkiej psychiki wymyka się naszemu rozumieniu, podział na trzy części niczego nie wyjaśnia i porównuje go do przelewania z pustego w próżne.
         Przez większość naukowej działalności Sedlak zmagał się z lekceważeniem. Gremia naukowe uznawały go za dziwaka, otaczała go środowiskowa próżnia, w której jako badacz był pionierem. O środowisku uniwersyteckim miał realistyczne i cierpkie zdanie: "Przerażająca jest zmowa głupców; to najpotężniejszy związek, choć bez prezesa i składek".  Współczesny świat nauki nie napawał go optymizmem. Przeciwnie, widział w nim pokłady ciemnoty: "A uczeni? Właśnie owe autorytety kierują pochód ludzkości ku przepaści. Pewnie dlatego, że obecne lampiony nauki przewyższają ciemnotę starożytności i średniowiecza". A o pewnym docencie, na którego powoływała się studentka, powiedział: "On ma prawo być głupi. W końcu za głupotę dostał stopień naukowy". Kwintesencję podejścia do ludzkiej głupoty zawarł w aforyzmie: "Od pustej głowy wolę główkę kapusty. Z niej przynajmniej jest jakiś pożytek. Pusta głowa korzyści nie przynosi, miewa natomiast pretensje i wymagania".
          Od siebie zaś wymagał najwięcej. Życie prowadził ascetyczne: mył się w zimnej wodzie, nawet w największe mrozy nie używał ciepłej bielizny ani rękawiczek, prawie nie stosował leków. "Siebie za ryło!" - to moja dewiza od młodzieńczych lat" - mówił. Najbardziej nie znosił marnowania czasu na jałowe dysputy: "Mierzi mnie banał rozmów i wciąż usiłuje pozbyć się beztroskich glind, które nieustannie mielą sieczkę podczas rozmowy". 
          Dlatego też konstruując i rozwijając swoją biologiczno-kwantową teorię życia koncentrował się raczej na swoich badanach niż zwalczaniu czy podważaniu poglądów innych. "Nigdy nie dyskutuję nad ludzkimi prawdami - mówił. - Gdybym zaczął jak Adaś Mickiewicz przejmować się za miliony, to dawno bym sczezł". Pojawia się tutaj kolejny aspekt dorobku Włodzimierza Sedlaka. Być może teraz zza grobu czuje niejaką satysfakcję, że bioplazma w jego rozumieniu uzyskała status pojęcia niemal potocznie używanego, a bioelektronika molekularna widnieje jako kierunek studiów m.in. w Politechnice Poznańskiej, cyklicznie odbywają się sympozja bioelektroniki, pojawiają się nowe publikacje. Rzecz jasna, Sedlak powiedziałby, że znowu następuje "istotne pomieszanie pojęć, brak odróżniania elektrochemii od elektroniki, w związku z tym zamieszanie interpretacyjne", ale coś się jednak dzieje. Dodatkowym zaś przedmiotem analiz stał się sam język Sedlaka, jego niezwykle plastyczne metafory, porównania, które już tu wyżej padły w cytatach. Ze wszystkich publikacji można by skomponować osobną książkę, będącą zbiorem aforyzmów celnością dorównujących Myślom nieuczesanym Stanisława Jerzego Leca. Mając już kilka książek Włodzimierza Sedlaka, znajdę jeszcze na półce miejsce na taką właśnie antologię, w której osobowość badacza znalazła swoje znakomite odbicie. Dlatego twierdzę, że poza wszystkimi dokonaniami, które wywierają ogromne wrażenie, był także poetą, słowiarzem, lingwistą, który odcisnął nowatorski ślad na polszczyźnie.

"Każdy filozof ma rację, tyle że jest ona sprzeczna z racjami jego kolegów".

"Wszystkie hasła na świecie są śliczne. Tylko że wykonanie tych haseł bywa albo ciężkie, albo niemożliwe, albo zbędne, albo też przerażające".

"Pokojową Nagrodę Nobla daje się za 20 mln ludzi poległych w czasie I wojny światowej. To wówczas przecież na wielką skalę zastosowano dynamit!"

"Współcześni uczeni są jak strusie: wypinają wielce oświecone dupy, a głowy chowają w piasek".

"Człowiek jest tym, czym się staje w czasie swojej drogi..."

"Umysły lękliwe nie dochodzą do niczego".

"Biada tym, którzy wszystko wiedzą. Są jak woły, które spokojnie żują pokarm na zagrodzonej łące".

"Miał rację Einstein mówiąc, że dobrobyt jest ideałem świń. W naszej epoce najlepiej czują się wieprze". 

"Jeśli człowiek uważa, że życie to żarcie, wtedy powinien w oborze siedzieć".

        
  
Wybrana bibliografia

Kazimierz Dymel: Tako rzecze Sedlak. Kaw - Lublin 1996.

Włodzimierz Sedlak: Bioelektronika - system nowego pojmowania życia. "Roczniki Filozoficzne". Tom XXIII, z. 3, 1984. Str. 200 - 218.

Włodzimierz Sedlak: Homo elektronicus. Wyd. Continuos 1994.

Włodzimierz Sedlak: W pogoni za nieznanym. Wydawnictwo Lubelskie. 1990. 

Włodzimierz Sedlak: Życie jest światłem. Instytut Wydawniczy PAX. 1985.  

niedziela, 14 grudnia 2025

W 1884 i w 1919 roku 15 grudnia też był w poniedziałek

         Teatr Skarbka we Lwowie został otwarty w 1842 roku. Powstał z fundacji hrabiego Stanisława Skarbka, którego Stanisław Wasylewski, autor monografii Lwów (Ukraina) - historia i kultura (1931 r.) nazywa fundatorem dziwakiem. Skarbek podobno osobiście kierował pracami budowlanymi "siedząc w krześle poręczowem na Wałach i dowodząc zastępami robotników". W momencie powstania był to największy teatr w Europie. Widownia mieściła 1460 osób. Teatr działał aż do 1900 roku, prezentując na scenie koncerty, recitale, spektakle, opery. Wystawiano w nim nawet Wagnera. 


        W 1884 roku odbył się w Teatrze cykl recitali pieśni Moniuszki, a dokładniej rzecz biorąc, pieśni do słów Sonetów krymskich Adama Mickiewicza. Moniuszko skomponował muzykę do ośmiu sonetów w 1867 roku. Były to utwory: Cisza morska, Żegluga, Burza, Ruina (Bakczysaraj), Noc (Bakczysaraj w nocy), Czatyrdah, Pielgrzym i Ajudah. Ze względu na trudność Moniuszkowskiej kompozycji rzadko są wykonywane. Niemniej właśnie Sonety znalazły się w repertuarze Teatru hr. Skarbka w 1884 roku, a 15 grudnia tamtego roku miał miejsce ostatni z cyklu recitali, z których dochód przeznaczony był dla wdowy po kompozytorze.


       Z kolei w dalekim chińskim Charbinie (obecnie Harbin) 15 grudnia 1919 roku ukazał się organ polskiego Związku Wojennego Przegląd, wychodzący jako dwutygodnik. 


           Charbin to miasto w Mandżurii założone przez inżyniera Adama Szydłowskiego, który na potrzeby budowy Kolei Transsyberyjskiej w jej odcinku Kolei Wschodniochińskiej miał za zadanie zaprojektować miasto będące siedzibą nadzorujących budowę urzędników oraz inżynierów. W dawnej osadzie rybackiej nad rzeką Sungari od 1898 roku zaczęły powstawać nowoczesne budynki i ulice. Planem urbanistycznym kierował Konstanty Jokisz, a pierwszym burmistrzem był także Polak - Eugeniusz Dynowski. 
           Pierwsze pociągi ruszyły koleją w 1903 roku, w 1917 Charbin liczył sto tysięcy mieszkańców 33 narodowości. Charbin nazywano polskim miastem w Chinach ze względu na istotną rolę Polaków w budowie Kolei Wschodniochińskiej oraz rozwoju samego miasta. W szczytowym okresie przebywało tu ok. 10 tysięcy Polaków. Mieli tutaj polskie szkoły,  ukazywała się polskojęzyczna prasa, działało polskie harcerstwo i Związek Młodzieży Polskiej. Polacy zasiadali  zarządzie Kolei Wschodniochińskiej. Silna Polonia charbińska działała do II wojny światowej, ostatnia polska gazeta przestała wychodzić w 1940 roku. Ostatecznie polską diasporę rozbiło wejście Armii Czerwonej w 1945 roku. W latach 1946 - 47 władze przesiedliły Polaków w ramach akcji osiedlania na ziemiach odzyskanych. Mieszkańcy Charbina znaleźli się w Elblągu, Olsztynie, Opolu, Wałbrzychu i Szczecinie. Do Książnicy Pomorskiej w Szczecinie trafiły też archiwalia i pamiątki. 
          Wydanie Przeglądu z 15 grudnia 1919 roku zawiera bogatą tematykę: społeczną, oświatową,  gospodarczą, edukacyjną, historyczno-polityczną. Są omówienia zdarzeń współczesnych, wspomnienie o Mickiewiczu, reportaże o chińskiej kulturze, przyrodzie, program edukacyjno-szkoleniowy obozu polskich skautów, patriotyczne wiersze. Istotne informacje dla Polaków chcących wrócić do kraju: na przykład ceny biletów okrętowych, daty rejsów do Europy. Dodatkowo prezentuje wątki świąteczne: wiersze, słowa kolęd z nutami, grafiki:





Jest też specjalny dodatek dla dzieci z wierszami, słowami i nutami pieśni ludowych, rysunkami i baśnią Andersena. 

PS Dlaczego zawędrowałam w tym wpisie aż na Daleki Wschód? Akcja pierwszej debiutanckiej powieści Teodora Parnickiego Trzy minuty po trzeciej rozgrywa się w Charbinie, gdzie autor ukończył Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza. To tam nauczył się języka polskiego, którego wcześniej nie znał (posługiwał się niemieckim i rosyjskim) i postanowił zostać polskim pisarzem. 

piątek, 12 grudnia 2025

Polskie plecionkarstwo wpisane

         We środę, 10 grudnia polskie plecionkarstwo zostało wpisane na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. U mnie w najbliższej okolicy trudno dostać wiklinę, toteż zamieszczam filmik o tym, jak wyplatać koszyki z korzenia sosny. 


         W moim domu ogromne plecione kosze, a właściwie duża wyplatana skrzynia z zamykanym wiekiem na zawiasach oraz wysoki na metr trójkątny dopasowany do postawienia w kącie kosz z przykryciem mają ponad 60 lat i nadal mi służą. A poza tym dziesiątki małych koszyków do podręcznego stosowania. 

poniedziałek, 8 grudnia 2025

Z głębi renesansu

            Tabulatura Jana z Lublina to największy zbiór rękopisów muzyki renesansowej w Polsce - zawiera ponad 230 utworów i wciąż stanowi przedmiot badań muzykologów. Wśród dzieł muzycznych zbioru znajdują się zapisy nutowe - zapisywane w różny sposób, przy użyciu odmiennych notacji, co dodatkowo stanowi trudność dla badaczy - motetów, pieśni religijnych, poszczególnych części mszy, chorałów oraz pieśni świeckich. Tajemniczy autor uwzględniony w łacińskim zapisie tytułu zbioru jako Ioannis de Lyublyn Canonic. Regulariv. de Crasnyk należał do zakonu kanoników regularnych laterańskich najpierw Krakowie, a następnie w Kraśniku, gdzie w latach 1537 - 1548 zbiór powstawał. Do 1535 roku Jan z Lublina działał w Krakowie jako organista, być może nawet w kościele Mariackim. Następnie znajduje się już w Kraśniku, dokąd właśnie z Krakowa kanonicy regularni zostali sprowadzeni w 1468 roku. Tam powstała większa część zapisów Tabulatury Jana z Lublina. Przypuszcza się, że pierwsze teksty autor zaczął gromadzić jeszcze w Krakowie. Nie wiadomo kiedy i gdzie Jan z Lublina się urodził, znana jest tylko data jego śmierci - 14 listopada 1552 roku. Na marginesie dodam, że o innym organiście znanym mi osobiście z zakonu Kanoników Regularnych pisałam TUTAJ  na swoim zamkniętym już poprzednim blogu. 

         Od ubiegłego roku Towarzystwo Muzyczne im. Henryka Wieniawskiego realizuje cykl koncertów z polskimi i zagranicznymi wykonawcami popularyzującymi utwory z Tabulatury Jana z Lublina. Miejscem koncertów są akustycznie doskonałe wnętrza bazyliki oo. Dominikanów i  archikatedra lubelska pod wezwaniem św. św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Dzięki koncertom można zapoznać się z utworami bardzo znanymi największych kompozytorami epoki renesansu, ale i mniej znanymi, chociaż wybitnymi. Rękopis Jana z Lublina zawiera bowiem utwory pochodzenia polskiego, włoskiego, francuskiego, flamandzkiego i niemieckiego; od Giullaume`a Dufaya, przez Palestrinę, Josquina des Pres i Monteverdiego, po Gorczyckiego i Schütza. Są kompozycje jednogłosowe i polifoniczne, pieśni transkrybowane na organy czy inne instrumenty klawiszowe, jak klawesyn, który w renesansie zyskał ogromną popularność. 

        W sobotnim (6 grudnia) koncercie w bazylice Dominikanów wystąpił warszawski chór Mus Arietes, który w tym roku świętuje piątą rocznicę założenia. Dyrygował Jakub Siekierzyński. Mus Arietes ma już w swojej historii sukcesy takie, jak I miejsce w 44. Międzynarodowym Festiwalu Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej w maju tego roku. Wspaniałe kompozycje renesansowe i barokowe (jako ostatni zabrzmiał Bach) wzbudziły aplauz licznych słuchaczy. Większość kompozycji i kompozytorów już znałam i słuchałam. Rzecz jednak w tym, że dotychczas znałam raczej z nagrań płytowych, z radiowych transmisji czy internetowych streamingów. I tutaj pojawia się - dla mnie naturalna, choć może nie dla wszystkich tak oczywista - konstatacja, że nie ma żadnego porównania między słuchaniem jakiegokolwiek nagrania a słuchaniem na żywo, z absolutną wyższością tego ostatniego. 

         Na przykład taki Josquin des Pres (stosowana jest także pisownia des Prez) - twórca fenomenalnej polifonii chóralnej, o którym pisałam TUTAJ  - ma utwory tak wielopiętrowo wielogłosowe, że potrzeba naprawdę dużych umiejętności, żeby to zaśpiewać. Dlatego rzadko udaje się na żywo słuchać chóru, który to potrafi. Mus Arietes potrafi, i to jak!  W sposób absolutnie perfekcyjny zostało wykonane Stabat Mater właśnie Josquina des Pres. Melodia, frazowanie, harmonia głosów, płynność ... Ogromne, ogromne wrażenie, którego nie można doświadczyć słuchając nagrań. Niestety, nie ma w Internecie wykonania tej kompozycji przez Mus Arietes, załączam więc inne, żeby pokazać, na czym w ogóle ten utwór polega. 


A tak brzmi chór Mus Arietes w utworze kompozytora współczesnego


Znalazłam też nagranie z kompozycją  Dufaya, którą chór wykonywał podczas sobotniego koncertu. Hymn Maryjny - Ave Maris Stella - Witaj, Gwiazdo Morza


       Cały koncert zakończony został trzyczęściowym motetem Bacha Signet dem Herrn ein neues Lied. Zgodnie z założeniem kompozytora wykonywano go z podziałem na dwa czterogłosowe chóry, które wchodzą z sobą w muzyczny dialog. Tutaj w  środkowej części miałam wrażenie, że w linii melodycznej przebijają się pewne reminiscencje z Buxtehudego, co nie jest dziwne, bowiem Bach pobierał u niego nauki, ćwicząc się w kompozycji. 
         W repertuarze koncertu znalazły się także utwory polskich kompozytorów: Wacława z Szamotuł,  Mikołaja Zieleńskiego, Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. Jan z Lublina, mało znany kanonik regularny laterański wiedział, co i jak należy grać i umiał w swoim zbiorze zgromadzić najcenniejsze muzyczne perły muzyki swoich czasów. 

wtorek, 2 grudnia 2025

Polskie niematerialne dziedzictwo kulturowe

       Jest tych kulturowych tradycji wiele. Właściwie każdy region ma swoje. Jednak niektóre są szczególnie cenne. Właśnie przeczytałam, że w grudniu podczas 20. sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości zostanie podjęta decyzja o wpisaniu na Listę UNESCO polskiej tradycji plecionkarskiej. Konferencja odbędzie się w New Dehli w dniach 8 - 13 grudnia. Zabiegi o wpisanie plecionkarstwa na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości trwają zwykle kilka lat. Poprzedza je wpisanie danej tradycji na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, na której obecnie znajduje się 118 tradycji. 

       Na światową listę UNESCO do tej pory wpisanych zostało sześć polskich tradycji.

2018 r. - szopkarstwo krakowskie. Krakowskie szopki to tradycja, kultura, cierpliwość i praca. W corocznym konkursie na szopkę przyznawane są nagrody w kilku kategoriach, a następnie szopki można oglądać w różnych miejscach Krakowa oraz na specjalnej wystawie. Tradycje szopkarskie kultywowane są z pokolenia na pokolenie. W zasadzie wywodzi się ona ze średniowiecza, jeśli za początek przyjąć pierwszą żywą szopkę w naturalnej scenerii zorganizowanej w 1223 roku przez św. Franciszka. Oczywiście szopki krakowskie to już zupełnie inna historia związana z wędrownymi przedstawieniami jasełkowymi. Do dzisiaj natomiast można co roku podziwiać nowe pomysły, ruchome postacie, wielopiętrowe konstrukcje, odwzorowanie detali architektonicznych i obyczajowych, a także szopki miniaturowe, które trzeba oglądać z lupą.  


Fragment przedwojennej pocztówki z szopką krakowską

2020 r. - kultura bartnicza. Jest to tradycyjna forma pszczelarstwa polegająca na hodowli pszczół w barciach - dziuplach żywych drzew lub kłodach. Siedemsetletnią tradycję bartniczą kultywuje się do dziś na Kurpiach. Bartnictwo występowało dawniej na wielu obszarach Polski. Jeszcze w połowie XX wieku można było spotkać tradycyjne ule wydrążone w pniu drzewa. Dzikie pszczoły same zaś szukają miejsca i zakładają gniazda w naturalnych dziuplach. 

Bartnik przy pracy, ilustracja z książki o pszczelarstwie z 1925 roku

Na 16. sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości w 2021 roku w Paryżu aż dwie polskie  tradycje zostały wpisane na Listę UNESCO.

- kwietne dywany w Spycimierzu układane na procesję Bożego Ciała. Niezwykle kolorowe, w wielorakich wzorach. Tradycja kwietnych dywanów w Spycimierzu ma 200 lat. Samo układanie kwiatowych dywanów staje się coraz bardziej popularne także w innych miejscowościach. 

- polskie sokolnictwo. Sokolnictwo jako sztuka polowania z ptakami zostało wpisane na Listę UNESCO  już w 2010 roku. Ponieważ jest to tradycja wielu narodów i krajów, najpierw wpisano sokolnictwo w jedenastu krajach, następnie dołączyły kolejne dwa, potem następne pięć, a ostatni wpis z 2021 roku powiększył grono do 24 krajów, w których tradycja sokolnicza znajduje się na Liście Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości. Tradycja układania ptaków drapieżnych do polowania ma kilka tysięcy lat. Obecnie ułożone sokoły używa się także do innych celów, nie tylko do polowań.. Na przykład przy ich pomocy płoszy się niepożądane ptactwo na lotniskach. 


Henri-Emilien Rousseau, Jeździec arabski z sokołem, obraz olejny, 1926


Pocztówka z ok. 1906 r. - Józef Brandt - Sokolnik

2022 r. - flisactwo zostało wpisane na wspólny wniosek Polski, Austrii, Czech, Niemic, Łotwy i Hiszpanii. Polskie flisactwo nadal jest kontynuowane na Podkarpaciu, w Ulanowie u ujścia Tanwi do Sanu. Ulanów był ważnym ośrodkiem, gdzie szkolono flisaków, naprawiano tratwy. Stąd spławiano zboże i drewno Sanem, Wieprzem, Bugiem, Narwią, Wisłą aż do Gdańska. Ulanowscy flisacy po powrocie musieli przez miesiąc przebywać na kwarantannie. Tradycje flisackie najsilniej rozwijały się w XVII wieku. Nawiązał do nich Stanisław Moniuszko w operze Flis. 



Ilustracja z 1929 roku - Wisłą do Gdańska - życie flisaków

2023 rok - polonez. Znany od XVI wieku jako chodzony, a jako polonez od wieku XVIII. Polonez tańczono, polonezy komponowano. Chopin uczynił go jednym ze swoich sztandarowych  gatunków muzycznych, choć oczywiście nie są to kompozycje do tańczenia. Ale Polonez "Pożegnanie Ojczyzny" Michała Kleofasa Ogińskiego czy słynna kompozycja Kilara do ekranizacji Pana Tadeusza jak najbardziej są grywane i tańczone często na studniówkach. Moniuszko też tu ma swój udział, opera Hrabina zaczyna się polonezem, polonez weselny jest też w  Halce.  


Reklama nutowego zbioru melodii polonezów z 1890 roku


Brzmi polonez Trzeciego Maja - ilustracja Elwiro Andriollego do Pana  Tadeusza

No i rok 2025 - siódma polska tradycja - plecionkarstwo, koszykarstwo - wyplatanie koszyków, tradycja związana z wodą i wikliną. Do każdego wniosku należy dołączyć film ilustrujący daną tradycję. Jest i nasz:

Video: Basketry traditions - UNESCO Intangible Cultural Heritage

         Na zakończenie trochę prywaty.  Mam ule i mam koszyki. Mój dziadek i ojciec hodowali pszczoły. Oczywiście nie w barciach, tylko nowocześniejszych ulach. Ale pamiętam jeszcze ule wydłubane z pni grubych drzew stojące w starym sadzie. Jeden kryty słomą, jak za dawnych czasów. Ja sama kilka lat temu miałam przygodę z dzikimi pszczołami, które zajęły pusty ul i całe lato z niego korzystały. Druga prywata to tegoroczna nominacja plecionkarstwa. Mój ojciec wyplatał koszyki. Co prawda nie z wikliny, lecz z łoziny. mam je do dzisiaj, Cała kolekcja. Od wielkich, że gdybym w nie coś włożyła, z trudem mogę unieść, do małych i całkiem malutkich, służących jako schowki na różne drobiazgi. Nie są to tak wymyślne koszyki, jak te z Rudnika (Rudnik to wiklinowe zagłębie), większość ma podobny kształt, ale żałuję, że nie miałam czasu się wyplatania nauczyć. 

sobota, 29 listopada 2025

Bohaterki powstania listopadowego

        Gdy się wspomina o kobietach biorących udział w powstaniu listopadowym, na myśl przychodzi Emilia Plater utrwalona przez Adama Mickiewicza w wierszu Śmierć pułkownika. Co prawda bohaterka nie miała stopnia pułkownika, niemniej powstała legenda i wzór kobiecej odwagi, poświęcenia życia w walce o wolność. Emilia Plater nie przeżyła powstania, tym bardziej jej postać nadawała się na legendę. Były jednak inne kobiety również walczące z bronią w ręce, na koniu, na polach bitew. W 1906 roku zostały one przedstawione w serii portretów Kajetana Saryusza-Wolskiego na pocztówkach nieznanego wydawcy.


Na początek oczywiście Emilia Plater (1806 - 1831), której postać utrwaliła się w historii i literaturze, więc nie będę tu jej biografii prezentować.


            Emilia Plater była wzorem i inspiracją dla Antoniny Tomaszewskiej (1814 - 1883), która do walki o wolność przystąpiła mając 16 lat. Walczyła na Żmudzi. Szybko nauczyła się jazdy konnej i władania bronią. Brała udział w bitwie pod Mankuniami, a bohaterstwo wykazane w bitwie pod Szawlami przyniósł jej stopień  podporucznika. Po upadku powstania udała się na emigrację, mieszkała najpierw Prusach, później w Belgii, a od 1837 roku we Francji. Powróciła do kraju w 1857 roku i zamieszkała z rodziną (na emigracji wyszła za mąż) pod Płockiem. 



            Emilia Szczaniecka (1804 - 1896) pochodził z Wielkopolski. Na wieść o wybuchu powstania najpierw zaangażowała się materialnie, wspierając finansowo ochotników, którzy z Wielkopolski wyruszyli do Warszawy. Następnie sama tez udała się do Warszawy i podjęła służbę w szpitalu w pałacu Łubieńskich. Pracowała jako pielęgniarka w lazarecie, a potem w Szpitalu Wolskim. Podjęła też działalność organizacyjną i zaopatrzeniową. Po upadku powstania zaczęła nosić czarną suknię, stąd nazywano ją "czarną panią".  Popowstaniowe represje dosięgły także jej majątek, a ona sama otrzymała zakaz opuszczani Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Mimo to utrzymywała kontakt ze środowiskami emigracyjnymi, kolportowała nielegalne druki, organizowała pomoc materialna dla żołnierzy internowanych na terenie Prus. W czasie powstania styczniowego organizowała lazarety i szpitale dla rannych powstańców, ponownie przyjmując na siebie ciężar zaopatrzeniowca. Organizowała ochronę dla rannych przed aresztowaniem. 


            Maria Raszanowicz  (1809-?) była adiutantką Emilii Plater. Dała się poznać jako dziewczyna energiczna z poczuciem humoru. Doskonale jeździła konno i władała bronią. Przed powstaniem pracowała jako nauczycielka. Pisała też wiersze. Mianowana na porucznika próbowała przedostać się przez rosyjski kordon do warszawy. Nie znalazłam informacji o dalszych jej losach i dacie śmierci. 

            Oczywiście to nie wszystkie kobiety bohaterki powstania listopadowego. Przy okazji dzisiejszej 195. rocznicy wybuchu powstania listopadowego warto poczytać o dzielnych kobietach. A ponieważ na tym blogu króluje w zasadzie muzyka, pocztówka z 1905 roku z nutami powstańczej pieśni Walecznych tysiąc. 


           Słowa pieśni napisał niemiecki poeta Julius Mosen na cześć 4. Pułku Piechoty Królestwa Polskiego, tzw. czwartaków, którzy wsławili się między innymi w walkach o Arsenał i bitwie pod Olszynką Grochowską. Autorem melodii jest według jednych badaczy Joseph Denis Doche, a według innych - Gustaw Albert Lortzing.  Tekst pieśni odwołuje się do wydarzenia z 5 września 1831 roku, gdy zdziesiątkowany i wykrwawiony w wyniku walk pułk przekroczył pruską granicę. Przekładu tekstu z języka niemieckiego dokonał Jan Nepomucen Kamiński. 

Jedna z wersji dostępnych na YouTube

środa, 26 listopada 2025

170. rocznica śmierci Adama Mickiewicza

 


Pocztówka z 1903 roku przedstawiająca dom w Konstantynopolu, w którym 26 listopada 1855 roku zmarł Adam Mickiewicz


    Pocztówka z 1906 roku - Mickiewicz w panteonie pisarzy polskich - idąc od góry i potem w prawo: Zygmunt Krasiński (1812 - 1859), Juliusz Słowacki (1809 - 1849), Joachim Lelewel (1786 - 1861), Eliza Orzeszkowa (1841 - 1910), Klementyna Hoffmanowa (1798 - 1845), Deotyma (1834 - 1908), Stanisław Staszic (1755 - 1826), Wincenty Pol (1807 - 1872)


Pocztówka z 1920 roku - Piotr Stachiewicz: hasło wieszcza "Spólna moc tylko zdoła nas ocalić"

sobota, 22 listopada 2025

A jednak Korea

      Zakończyły się koncerty finalistów i jury ogłosiło werdykt. Pierwsze miejsce przyznano pianistce z Korei Południowej - Roh Hyunjin, miejsce drugie zajął Włoch Cecino Elia - który grał jako ostatni i w trzeciej części Koncertu nr 1 - Rondo: Allegro non troppo Brahmsa zagrał tak, że prawie odleciał w kosmos a słuchacze razem z nim. Trzecie - Lin Pin-Hong z Tajwanu. Miejsce czwarte - Kim Jiyoung oraz miejsce piąte - Aoshima Shuhei.

       Biorąc pod uwagę kreację artystyczną, interpretację w koncertach finałowych - werdykt jest adekwatny. Rzeczywiście przyznane miejsca oddają siłę przekazu artystycznego poszczególnych finalistów. Ja przynajmniej nie widzę tutaj powodów do polemizowania z werdyktem jury. 

       Może w późniejszym czasie załączę klipy. Jutro koncert laureatów. 

Dodatek - nagrania

Fragment recitalu w półfinale - Elia Cecino gra Sonatę nr 1 fis-moll Robera Schumanna, część środkowa


Hyunjin Roh - finał Koncertu nr 5 Es-dur Beethovena

czwartek, 20 listopada 2025

Przed nami finały

      W 13. Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. I. J. Paderewskiego w Bydgoszczy pozostały już tylko występy finałowe. Wczoraj Jury pod przewodnictwem Piotra Palecznego ogłosiło finalistów, którzy wykonają wielkie koncerty:

Aoshima Shuhei z Japonii - I koncert fortepianowy Es-dur Ferenca Liszta

Kim Jiyoung z Korei Południowej - Koncert fortepianowy nr 3 c-moll Beethovena

Roh Hyunjin z Korei Południowej - również Beethovena Koncert fortepianowy nr 5 Es-dur

oraz dwaj ostatni uczestnicy wykonają ten sam Koncert fortepianowy nr 1 d-moll Johannesa Brahmsa:

Lin Pin-Hong z Tajwanu 

Cecino Elia z Włoch

       W półfinałach wystąpiło dziesięcioro pianistów, w tym Polak Michał Oleszak. Niestety, nie wszedł do ścisłego finału, podobnie jak ulubieńcy publiczności Takuma Onodera (przyznaję, także mój faworyt) z Japonii i Ivan Szemczuk z Ukrainy.  Wielu słuchaczy kibicowało także Michelle Candotti, która nie weszła nawet do półfinału. Widać tutaj, jak rozmijają się sympatie słuchaczy i decyzje jury. Rozbieżność  raczej nie do pogodzenia. Publiczność oczekuje od artystów - bo chyba nie dotyczy to tylko muzyków - czegoś innego niż profesjonalni jurorzy. Mniej mnie fascynuje ścisłe wykonanie właściwych ćwierćnutek, ósemek i szesnastek, a bardziej obserwuję całość prezentacji, osobowość, emanowanie muzyką w całej postawie. Takim właśnie wykonawcą jest moim zdaniem Onodera i liczyłam, że wejdzie do finału. Jednak jurorzy ocenili, że jest mniej fascynujący niż inni. Moje nieprofesjonalne oceny pozostają dla mnie, one zdecydują, czyje płyty chciałabym mieć do słuchania w przyszłości. 

         Spośród finalistów chętnie posłucham Włocha, jedynego Europejczyka w finale. Bo i w tym konkursie, podobnie jak w Chopinowskim, Azjaci są w większości. W finale tegorocznego Konkursu Chopinowskiego jedynym Europejczykiem był polski pianista Piotr Alexewicz. Pozostali to Azjaci, a jeśli Amerykanie, to przecież jeden nazywa się Lu, drugi Yang, a Kanadyjczyk to Chen - wszyscy z azjatyckimi korzeniami. Czy to właściwe zwracać uwagę na narodowość i pochodzenie, gdy ocenia się kunszt artystyczny? Być może nie, ale to przyjemny oddech, gdy nieraz po akrobatycznych wręcz popisach technicznej biegłości pianistów z Chin czy Japonii posłucha się "europejskiego" wykonania. Coś w tym jest, że nawet w porównaniu z wykonaniem Onodery, (który jest według mnie fenomenem), Mozart pod palcami pianisty Ukraińskiego zabrzmiał bardziej "mozartowsko", tworząc atmosferę XVIII-wiecznej europejskiej muzyki salonowej. 

         Ekwilibrystyką pianiści mogli się też popisać w utworze skomponowanym przez Krzysztofa Herdzina na specjalne zamówienie Konkursu. W zakończonym wczoraj półfinale każdy uczestnik obowiązkowo wykonywał zamówiony utwór: Arrectis auribus. Co, ciekawe, ten jeden utwór wykonywali z partyturą na fortepianie, tylko zdaje się dwóch uczestników grało go z pamięci, a byli to Onodera i Szemczuk. Jak widać, nie miało to wpływu na ocenę jury. Kompozycja Herdzina wydaje mi się trudna technicznie, niemniej im więcej razy jej słucham, tym bardziej mi  się podoba, zwłaszcza pierwsza część, dosyć dynamiczna, z mocnym wejściem. Nie mam pojęcia, co to takiego, o czym i jak powinno być zagrane, bo nikt wcześniej, przed konkursem tego nie grał. Które więc wykonanie będzie można uznać za wzorcowe? Może powinien zadecydować kompozytor? A może bawił się po prostu słuchając różnych interpretacji?  

         Posłuchajmy tej kompozycji w wykonaniu finalisty. Nie ma fragmentów nagrań pojedynczych wykonawców, wiec załączam transmisję z wczoraj od środka, pierwszy utwór, na którym się otwiera klip, to właśnie kompozycja Herdzina. Cecino Elia gra z partytury na tablecie. 

sobota, 15 listopada 2025

Listopadowe wypominki

        Wypominki to - według najnowszego Uniwersalnego słownika języka polskiego pod red. Stanisława Dubisza -  modlitwy za duszę zmarłych, których wymienia się z imienia lub z imienia i nazwiska. Zwyczaj praktykowany  w wielu parafiach w listopadzie. Czasem w pierwszej oktawie od 1 do 8 listopada, czasami przez cały miesiąc odmawia się różaniec za zmarłych z wyczytywaniem ich imion. A ponieważ listopad to także miesiąc ważnych rocznic w historii Polski, wypominki nabierają charakteru patriotycznego. A forma modlitwy? Cóż, może być różna, o czym poniżej.

        11 listopada rano w mojej miejscowości w kościele parafialnym po mszy za ojczyznę zespół śpiewających pań wystąpił z koncertem pieśni patriotycznych. Zespół, o którym pisałam wcześniej (TUTAJ), powiększył się o dwie panie. Obecnie jest ich dziewięć. Jest też pan akompaniujący na gitarze do niektórych pieśni. Frekwencja nad podziw dopisała. Pełny kościół ludzi. Aż księdzu komunikantów zabrakło i musiał wyjmować drugi kielich. 

      Były sztandary z orłem w koronie, wójt zawitał we własnej osobie, wielu ludzi z biało-czerwonymi kotylionami, jak pewien kombatant, były górnik, który po pacyfikacji protestu w kopalni "Wujek" był internowany. Zespół śpiewający również z patriotycznymi kotylionami. Zabrzmiały pieśni aż zadrżały mury świątyni. Zresztą od samego początku mszy ludzie mocno śpiewali, bo przyszli zapewne tylko ci, którzy faktycznie niepodległość chcą celebrować, świętować i się nią cieszyć. Później koncert chóru rozczulił wielu, aż się popłakali niektórzy. Pieśni rzewne, nostalgiczne, w hołdzie walczącym, poległym i zwycięskim. 

       Jednym z ojców polskiej niepodległości był Ignacy Paderewski, o czym szeroko piszą różne źródła historyczne, których tutaj nie będę przytaczać. Tak się jednak w tym roku złożyło, że w Bydgoszczy odbywa się właśnie 13 Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Ignacego Paderewskiego. Od wczoraj trwa II etap, w którym uczestnicy mają między innymi obowiązkowo wykonać dwa krótkie utwory patrona konkursu. Toteż listopad stoi pod znakiem muzyki Paderewskiego. Jego zasługi w popularyzowaniu idei wolnej Polski i zabiegi o zwrócenie uwagi światowych gremiów politycznych na polskie dążenia do wolności są nie do przecenienia. A było to możliwe dzięki renomie i uznaniu jakie zdobył jako światowej sławy pianista i wirtuoz.

        W II etapie Konkursu występują dwaj Polacy: Michał Oleszak i Mikołaj Sikała. Wczoraj bardzo dobrze, z wielką kulturą, wirtuozerią i muzykalnością zaprezentował się pierwszy z nich, wykonując Ignacego Paderewskiego z Humeresques de concert utwór nr 2 Sarabande, z Miscellanea też fragment nr 2 Melody oraz cykl 10 Pieces from Romeo and Juliet Prokofiewa. 

Tu fragment występu Michała Oleszaka

                  

          A skoro mają być wypominki, to chociaż nie wymienię nazwiska, dodam, że podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku mój dziadek służył w wojskowej intendenturze. Ponieważ biegle znał nie tylko rosyjski (chodził przecież jeszcze za caratu do rosyjskiej szkoły), ale także jidysz i niemiecki, otrzymał funkcję zaopatrzeniowca. W czasie II wojny światowej przeprawiał się konnym wozem przez bagienne lasy, gdzie ukrywali się partyzanci. Co tam woził pod sianem, można się domyślać. Za bardzo się tym nie chwalił. Mówił tylko o zmęczeniu: jest taka granica wytrwałości, gdy żołnierz potrafi ze zmęczenia zasnąć maszerując. Szli więc dniem i nocą, najczęściej nocą, a jednocześnie zasypiali, nie wiedząc kiedy, nie wybijając się z marszowego rytmu. 

       W ostatnim dziesięcioleciu przed II wojną światową, - w 1931 roku w Rakówce koło Biłgoraja urodziła się Urszula Kozioł, wybitna poetka, która zmarła 20 lipca tego roku we Wrocławiu. Pochodziła z rodziny nauczycielskiej, sama też po studiach polonistycznych pracowała przez pewien czas jako nauczycielka. Zasłynęła w poezji jako odnowicielka kulturowych mitów, w których człowiek staje się uczestnikiem i kontynuatorem dialogu z tradycją. Wzbogaciła język polskiej poezji o niezwykłe i pojemne znaczeniowo neologizmy: nadnagość, przedpowitanie, przedpamieć, śpiewozieleń i inne. Wczoraj, 14 listopada uczestniczyłam w poetycko-muzycznym spotkaniu upamiętniającym jej osobowość i twórczy dorobek. Zupełnie jak w tradycyjnych modlitewnych wypominkach wspominaliśmy Wielką Damę Polskiej Poezji z imienia i nazwiska, zanurzając się w jej poetyckie słowo opiewające Biłgorajszczyznę, Zamojszczyznę, "sito sosny rozstrzelanej" i głoszące uniwersalne humanistyczne wartości. 

       Czy wspomnienie wymarłych gatunków można zaliczy do wypominków? Może nawet nie całkiem wymarłych, bo to dopiero wykażą szczegółowe badania genetyczne. Prawie rok temu, w grudniu 2024 r. media donosiły o sensacyjnym odkryciu w pniu starego drzewa. W tartaku pod Leżajskiem odkryto bowiem prawdopodobnie najstarszą barć na świecie. W bartniczej dziupli znaleziono doskonale zakonserwowane plastry z resztkami miodu oraz truchła pszczół, dzięki czemu będzie można przeprowadzić badania nad gatunkiem i dietą pszczół sprzed stuleci. Pierwsze wyniki badań wskazują, że drzewo przestało rosnąc ok. 680 roku naszej ery, co oznacza, że barć pochodzi z VII w. ma więc ponad 1300 lat. Materiał biologiczny został pobrany do dalszych badań. Obecnie fragment pnia z zakonserwowaną barcią można oglądać w Muzeum Kultury Bartniczej w Augustowie

Tu filmik z Muzeum

wtorek, 11 listopada 2025

Na gorąco - Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Ignacego Paderewskiego

       Zakończył się drugi dzień przesłuchań I etapu. Pojutrze ten etap się zakończy i jury ogłosi, kto przejdzie do etapu II. Tak samo jak w Konkursie Chopinowskim, cieszę się, że  nie jestem w jury.  Delektuję się muzyką. Grają świetnie. W I etapie uczestnicy nie mają narzuconego repertuaru, mogą wybrać dowolny utwór fortepianowy. Stąd ogromna różnorodność wykonywanych kompozycji. Co prawda  niektóre powtarzają się, jak Sonata D-dur op. 56 Haydna. Pianiści sięgają też po niektóre części suity Miroirs Ravela, na przykład już dwa razy słyszałam część IV Alborada del gracioso (Poranna pieśń błazna). I tylko raz chyba dotąd (nie mogłam wysłuchać wszystkich dotąd występujących osób) zabrzmiał mój ulubiony kawałek: Oiseaux tristes (Smutne ptaki) - grała to Kim Jiyoung z Korei Południowej.

        Prawdziwą niespodzianką są natomiast utwory, których nie znam, jak dzisiaj Sonata trojańska op. 78 tureckiego kompozytora Fazila Saya. Po pierwsze, nie znam kompletnie tego kompozytora, po drugie, nie słyszałam nigdy tego utworu. Pianista z Chin, Chen Tianrui zagrał część IV Sparta. Najciekawsze jednak było to, że po raz pierwszy widziałam, żeby w konkursie pianistycznym uczestnik grał na fortepianie preparowanym. Polegało to na tym , że kładł chusteczkę na strunach, aby zmienić dźwięk. W sumie intrygujące bardzo, gdyż powstawało wrażenie jakby stukano w drewnianą kołatkę. 

        Powoli ujawniają się faworyci. Oczywiście faworyci słuchaczy mogą być inni niż faworyci jurorów, zwłaszcza, że oni słuchają na żywo. Dźwięk inaczej się rozchodzi... czasem to nawet kwestia doboru fortepianu. W transmisji internetowej jak dotąd bardzo ładnie brzmi Fazioli. Mam swoje osobiste zauroczenia, zdziwienia, zasłuchania... Po nowoczesnej muzyce XXI wieku z przyjemnością zanurzyłam się choćby w Mozarta zagranego na koniec dzisiejszych przesłuchań. Przy tej muzyce człowiek odpoczywa! Ale i inne kompozycje, trudne, rzadkie bądź takie, których nie słucha się na co dzień, mogą urzekać. Byłam zachwycona brawurowym wykonaniem Ognistego ptaka Strawińskiego przez Roh Hyunjin z Korei Południowej. 

        Wiele  było ciekawych interpretacji, nie sposób wymienić wszystkich, zwłaszcza że rozrzut utworów również ogromny. Ciekawe osobne światy muzyczne i osobowości pokazali Onodera Takuma z Japonii oraz Candotti Michelle z Włoch. Pianista japoński z niesamowitą ekspresją mimiczną, za kórą idzie także wirtuozeria i przemyślana interpretacja. Natomiast Candotti to już ukształtowana kompletna pianistka z wysublimowanym, absolutnie zjawiskowym językiem muzycznym. To raczej pewna kandydatura do kolejnego etapu, a może nawet finału. Ale to okaże się w kolejnych dniach. 

Zajawka




niedziela, 9 listopada 2025

Ptasi taniec i energia ludowych rytmów

       Przyjechali ze Szkocji. Specjalizują się w tańcu nowoczesnym. Scottish Dance Theatre powstał w 1986 roku w Dundee, a obecnie na jego czele stoi Joan Cleville. Zespół zdobywał liczne prestiżowe nagrody w dziedzinie tańca nowoczesnego. 8 listopada (wczoraj) wystąpił w Lublinie w ramach 29. Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca prezentując dwie choreografie: The Flock i Moving Cloud

         The Flock w choreografii Roser Lopez Espinosy to stosunkowo świeża realizacja, ponieważ brytyjska premiera miała miejsce w 2023 roku, choć już wcześniej, w 2017 roku postała wersja dla National Dance Production of Catalonia. Nawiązuje do idei ptasiej migracji i jedności ptaków w wędrującej pod niebem chmarze. Ptasi taniec szkockiego zespołu miał - według mnie - fantastyczne fragmenty obrazujące wzbijanie się w powietrze oraz synchronizację. Podobała mi się szczególnie część pierwsza, którą odebrałam jako przygotowanie do dalekiego lotu. Jednak chwilami miało się wrażenie, że można było urozmaicić te fragmenty, gdy tancerze po prostu biegają w kółko. Owszem, robią to razem, stadem, jak ptaki, ale samo bieganie mało ma z ptakami wspólnego. Brakowało pomysłu na więcej ptasich zachowań. W części drugiej na przykład tancerze pokazali niesamowitą giętkość ciała, elastyczność, jakby płynne przelewanie się - samo w sobie budzące podziw, ale  - znowu - jaki to ma związek z ptakami? Przypominało to raczej jakieś podwodne stworzenia lub karkołomne zwisanie leniwca. Niemniej same akrobatyczne pozycje do podziwiania jak najbardziej. 

          Druga część występu w zupełnie innym klimacie. Do tradycyjnych szkockich melodii tanecznych nowoczesna choreografia, momentami komiczna. Trochę pastiszu, parodii, błazenady. Mimo wyrazistych solówek duży nacisk położony na zbiorowość, na taniec grupowy. Moving Cloud to pomysł i realizacja włoskiej choreografki Sofii Nappi. Taneczny spektakl ludzkiej chmury wydał mi się całościowo bardziej spójny niż poprzednie Stado, ale trzeba przyznać, że i muzyka była bardziej jednorodna, a całość krótsza. Widzowie byli zachwyceni żywiołowością, dynamizmem, energią. Mimo wszystko, porównując wrażenia z obu tańców, więcej nowatorskich pomysłów widziałam w pierwszym, w The Flock. Więcej zaskoczeń, wzruszeń, niezwykłych rozwiązań. Taniec drugi, Moving Cloud bardziej ludyczny, jak występ igrców ku uciesze ulicznej gawiedzi. 

The Flock - trailer


Moving Cloud - trailer

czwartek, 6 listopada 2025

Nic nie poradzę

       Nic nie poradzę na to, że ten facet mnie urzekł. Czasami myślę, że gdyby nie miał tej czupryny, nie byłby aż tak dobry. To od niego zaczęłam doceniać wiolonczelę jako instrument solowy. 

Oto Mischa Maisky

poniedziałek, 3 listopada 2025

Kiedyś w listopadzie

       Były i są różne listopady. Lubię wyszukiwać stare pocztówki. Listopad malarski i listopad historyczny. W kilku datach, w rocznicach, które co roku powracają. 

        Listopad w pejzażu bywa już przedsionkiem zimy. Ale na obrazie Rapackiego jeszcze złocą się na drzewach liście.  

Józef Rapacki, Listopad - pocztówka przedwojenna

         Na samym początku miesiąca - 5 listopada 1916 roku - podpisano akt proklamujący powstanie Królestwa Polskiego. Oczywiście droga do faktycznej niepodległości była jeszcze daleka. Tak samo jak ów akt dokładnie nie precyzował, kiedy Królestwo Polskie powstanie, jakie będą granice i w jakim zakresie otrzyma wolność. Niemniej data znalazła odzwierciedlenie w wydawnictwach rocznicowych jak dwie poniższe pocztówki.


Pocztówka z 1917 roku z Zamościa 


Pocztówka rocznicowa z 1918 roku, autorem obrazu prezentowanego na pocztówce jest Władysław Barwicki (1865 - 1933)

        Smutne wydarzenie miało miejsce 15 listopada 1916 roku - zmarł Henryk Sienkiewicz, co w symbolicznej pocztówce ukazał lubelski wydawca Adam Jarzyński, którego zakład mieścił się przy ul. Bernardyńskiej. Pocztówka nie ma daty wydania, w latach przedwojennych Jarzyński wydał kilka serii pocztówek. 



         Na koniec pocztówka sprzed I wojny światowej z rocznicową datą 29 listopada 1830. Anioł wskazuje napis w chmurze "Kiedyś!", co ma być obietnicą spełnienia snu czy marzenia siedzącego rannego żołnierza. 


piątek, 31 października 2025

Zamknięty kalendarz - zmarła Elżbieta Penderecka

       Nasunął mi się ten tytuł, ponieważ zawsze 1 listopada w radiowej Dwójce wspomina się zmarłych w poprzednich 12 miesiącach, od poprzedniego listopada. Dzisiaj ten roczny kalendarz zamknął się niespodziewaną śmiercią Elżbiety Pendereckiej, żony Krzysztofa Pendereckiego (zmarłego w 2020 r.), inicjatorki wielu kulturalnych wydarzeń, festiwali muzycznych, w tym chyba najbardziej kojarzonego z nią także w świecie  Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. W 1997 roku zorganizowała go po raz pierwszy w Krakowie. Od 2004 roku festiwal został przeniesiony do Warszawy. W tym roku odbył się w kwietniu po raz 29. 

       Elżbieta Penderecka urodziła się w 1947 roku, ciekawostką jest, że studiowała fizykę.  Od 1965 r. była żoną Krzysztofa Pendereckiego. Niestrudzenie propagowała w świecie polską kulturę i polską muzykę. Wraz z mężem, wybitnym kompozytorem, przyczyniła się do powstania orkiestry kameralnej Sinfonietta Cracovia jako oficjalnej orkiestry Królewskiego Miasta Stołecznego Krakowa. 

środa, 29 października 2025

Zapowiedź

 


           Uczestnicy z kilkunastu krajów (np. z Chile, Ukrainy, Korei, Japonii, Chin, Macedonii, Francji...), międzynarodowe jury i tak samo jak w Konkursie Chopinowskim cztery etapy: I, II, III - półfinał i finał z orkiestrą. Za to wykonywane utwory bardziej różnorodne, kilku kompozytorów. W etapie II uczestnicy będą musieli wykonać dwie kompozycje patrona, czyli Ignacego Paderewskiego.  W III etapie obowiązkowa jest pięciominutowa kompozycja Krzysztofa Herdzina specjalnie zamówiona na Konkurs oraz jeden z koncertów Mozarta ( nr 15, 17, 19, 20, 21, 24, 27) z towarzyszeniem orkiestry. 

        W finale do wyboru są wskazane w regulaminie koncerty fortepianowe Paderewskiego, Beethovena, Chopina, Schumanna, Liszta, Brahmsa i Szymanowskiego.  Może się więc zdarzyć, że wkrótce ponownie usłyszymy młodych wirtuozów grających Koncert e-moll i f-moll Chopina. 

 Będą transmisje on-line, zobaczymy. 

sobota, 25 października 2025

Tak mi smutno...

       Poznałam ją najpierw jako autorkę teatralnych i operowych scenografii. Później zaczęłyśmy korespondować, dzielić się artystycznymi zainteresowaniami, szczególnie muzyką. Poznałam jej malarstwo. Całkiem niedawno w Dwójce słuchałam audycji z jej udziałem i z tej okazji pogratulowałam jej w e-mailu. Podziękowała i nawet planowałyśmy spotkanie. Niestety, już do niego nie dojdzie. 

       W nocy z 23 na 24 października zmarła Jadwiga Maria Jarosiewicz. Urodzona w Przemyślu, do końca związana byłą z Podkarpaciem, często wystawiając prace m.in w Rzeszowie. Mieszkała w Warszawie w dzielnicy Wawer po prawej stronie Wisły. Zrealizowała ponad sto projektów scenograficznych do oper i spektakli teatralnych. Ale nie chcę pisać o tym, co można przeczytać Wikipedii. Chcę napisać, że osobiście zapraszała mnie na premierę Bajadery w 2004 roku, do której zaprojektowała scenografię i przepiękne kostiumy. O tym, że kiedy wraz z obsadą baletu wyjechała na zagraniczne tournée, dzieliła się później wrażeniami z podróży. O tym, że gdy nieraz dzwoniłam do niej, przez telefon było słychać szczekanie jej ukochanych psów. O tym, że opowiadałyśmy sobie o sposobach na ciekawe aranżacje kwiatowe w ogrodzie. O tym, że obie lubiłyśmy kolor niebieski. 

        W sezonie 2025/2026 Opera Narodowa Teatr Wielki wznawia Bajaderę - na przełomie marca i kwietnia 2026 roku zaplanowano sześć przedstawień. Jadwiga już tego nie zobaczy. 

        O swoich psach tak mówiła: Ich stała obecność w moim życiu i pracowni  znajduje odzwierciedlenie w mojej twórczości - są na większości moich prac...

         Na zawsze zapamiętam jej wspaniałe obrazy z kwiatami, martwą naturą i portrety. 




środa, 22 października 2025

Po Konkursie Chopinowskim

      A więc po trzech tygodniach słuchania konkursowych zmagań można, jak planują niektórzy, pójść na dłuższy urlop od muzyki Chopina. Obliczono, że całość wystąpień uczestników to aż 105 godzin muzyki. To wymagało dużej wytrwałości, aby rzeczywiście z równie niezmąconą uwagą słuchać i oceniać na bieżąco wszystkich. Dlatego jurorom należy się podziw. Moje słuchanie było dużo krótsze, nie wysłuchałam wszystkich wykonawców we wszystkich etapach. Nie miałam presji, że muszę akurat w tym momencie odciąć się od świata i skupić tylko na tym. Wciąż mam na liście do uzupełnienia konkretne nazwiska i repertuar. Na szczęście jest możliwość powrotu do nagrań czy to na YouTube, czy na oficjalnej stronie Konkursu Chopinowskiego. 

       Dotrwałam czuwając z poniedziałku na wtorek do 2:30 w nocy w oczekiwaniu na wyniki i.... padłam. Napięcie opadło, zmęczenie wzięło górę do tego stopnia, że wczorajszego koncertu laureatów już do końca nie wysłuchałam. Toczące się dyskusje oczywiście znam, niezadowolenie, wręcz frustrację i żale z powodu werdyktu widziałam, czytałam w pisanych na bieżąco komentarzach, omówieniach, na forach i czatach, słuchałam w radiowej Dwójce i w.... telefonicznych rozmowach ze znajomymi. 

        No cóż, ja się na muzyce nie znam, ale nie pamiętam, żeby podczas któregokolwiek konkursu jakichś kontrowersji nie było. No może w 2005 roku, gdy wygrał Rafał Blechacz było ich najmniej, bo akurat my, Polacy, mieliśmy z czego się cieszyć i wszystkich opanowała euforia. Od poprzedniej zaś XVIII edycji w 2021 roku i podczas obecnej XIX kwestia zróżnicowania ocen i gustów przybrała na sile, ponieważ tysiące słuchaczy ma możliwość komentowania na bieżąco w mediach społecznościowych i na czacie otwieranym podczas bezpośredniego streamingu na YouTube. Udzielają się na nim słuchacze z całego świata. Z jednej strony pozytywne i budujące było widzieć, że wystąpienie finałowe Shiori Kuwahary oglądało na żywo ponad 71 tysięcy słuchaczy. Niektórzy z nich przy tej okazji po raz pierwszy dowiadywali się o konkursie, muzyce Chopina, pytali o szczegóły, o to, gdzie się konkurs odbywa, jakie są zasady itp. Z drugiej jednak strony tak wielka liczba komentarzy jest nie do ogarnięcia i przekracza możliwości percepcyjne, zwyczajnie nie nadąża się z czytaniem, reagowaniem czy próbą podjęcia rozmowy, nawet zwyczajnej wymiany wrażeń. 

        Toczą się burzliwe dyskusje nad pominięciem znacznie lepszych pianistów od tych uhonorowanych najwyższymi nagrodami, nad zasadami regulaminu i wprowadzeniem nowego systemu punktowania, nad rozbieżnością między oczekiwaniami i ocenami jurorów a sympatią publiczności. To, że tak wiele osób z grona - nazwijmy to - ekspertów, ale i tysięcy zwykłych słuchaczy publicznie ujawnia swoje niezadowolenie z werdyktu, nie jest niczym nowym, tylko dzięki Internetowi zasięg zjawiska jest znacznie większy niż kiedyś. Pisał o tym Stefan Kisielewski w felietonie Postęp i przemijanie, charakteryzując odbiorców muzyki jako "współtwórców konsumpcyjnych", którzy generują gigantyczne powodzenie takich imprez jak Konkurs Chopinowski, gdzie każdy czuje się jurorem, gdzie element takiego czy innego odbioru, takiego czy innego napięcia psychicznego, unoszącego się niejako w powietrzu, stanowi organiczny, z góry wkalkulowany składnik całego przedsięwzięcia. Tu publiczność czuje się panem, a w każdym razie kompetentnym współrządzącym - kto zaś nie chciałby współrządzić? 

          Na szczęście jurorem się nie czuję. Moje - nazwijmy to - uczestnictwo w konkursie to tylko przyjemność słuchania. Przez trzy tygodnie obcowałam z przepiękną muzyką i wszyscy wykonawcy dostarczyli wiele powodów do wzruszeń i zachwytów. Jurorzy komuś nagrody musieli przyznać, jakoś je przydzielić, coś tam  tych arkuszach kalkulacyjnych powstawiali, bo to było ich zadanie. Zwykli słuchacze dzięki konkursowi poznali wielu nowych pianistów, wirtuozów, których - być może  - będą chcieli słuchać dalej, śledzić ich karierę. Aczkolwiek tutaj jestem realistką: spora część, a może nawet większość obecnych niezadowolonych z werdyktu, zaperzonych w krytyce, wkrótce zapomni o konkursie, o wykonawcach i całym zamieszaniu. Kolejne ożywienie zainteresowania, gdy - mówiąc słowami Kisielewskiego - publiczność poczuje się "znawcą i sędzią" tonacji dur-moll, dopiero za pięć lat. 

     A tymczasem wyniki:

I nagroda - Eric Lu (USA)

II nagroda - Kevin Chen (Kanada)

III nagroda oraz nagroda z najlepsze wykonanie sonaty - Zitong Wang (Chiny)

IV nagroda ex aequo - Tianyao Lyu (oraz nagroda za najlepsze wykonani koncertu, Chiny) i Shiori Kuwahara (Japonia)

V nagroda ex aequo - Piotr Alexewicz (oraz nagroda publiczności, Polska) i Vincent Ong (Malezja)

VI nagroda - William Yang (USA)

nagroda za najlepsze wykonanie mazurków - Jehuda Prokopowicz (Polska)

nagroda za najlepsze wykonanie poloneza - Tianyou Li (Chiny)

nagroda z najlepsze wykonanie ballady - Adam Kałduński (Polska)

wyróżnienia za udział w finale - David Khrikuli (Gruzja), Tianyou Li (Chiny), Miyu Shindo (Japonia)