wtorek, 25 czerwca 2024

Zamoyscy w Angoli i polska kawa z Afryki

       Hrabia Michał Zamoyski nie ma swojej strony  Wikipedii, za to zapisał się w historii polskich aspiracji kolonizacji Afryki, a konkretni Angoli. Projekty kolonizacyjne pojawiały się raz po raz w okresie międzywojennym i dotyczyły prób zdobycia dla Polski kolonii zamorskich w różnych rejonach świata: w Brazylii, Chile, na Madagaskarze oraz w różnych krajach kontynentu afrykańskiego. W tym celu powstała Liga Morska i Kolonialna, która propagowała ideę kolonialną w społeczeństwie poprzez szeroko zakrojoną akcję reklamową. Tysiące Polaków skuszonych wizją własnej hacjendy w Ameryce Południowej lub plantacji w Afryce wyemigrowało z kraju. Niewiele z tych eskapad zakończyło się sukcesem. nawet można powiedzieć, że wszystkie okazały się mniej lub bardziej nieudane, co dokładnie opisał między innymi Grzegorz Łyś w książce Bzik kolonialny, II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie. Jednak okazuje się, że jedno z przedsięwzięć działało dosyć długo i przez pewien czas prosperowało z sukcesem. Była nim kolonia i plantacja Boa Serra w Angoli prowadzona przez Michała i Marię Zamoyskich.

         Projekty skolonizowania Angoli pojawiły się w połowie lat 20. W tym celu wysłano do Angoli ekspedycję ekspertów i założono spółkę Polangola, która miała pośredniczyć  handlu między krajem a przyszłą polska kolonią. W grudniu 1929 roku wyjechała pierwsza grupa osadników wśród których znajdowali się Michał i Maria z Brzozowskich Zamoyska. Osiedlili się w Boa Serra w pobliżu Huambo, gdzie w ciągu kilku lat rozbudowali facendę do pięciu tysięcy hektarów, wybudowali dom z elementami polskiego dworu szlacheckiego, hodowali bydło i prowadzili pierwszą polską plantację kawy arabiki. Kawę tę sprowadzała do Polski spółka Pluton. Początkowo plantacja wytwarzała tonę kawy rocznie, z czasem sprzedaż wzrosła do kilkudziesięciu ton rocznie. 

          Hrabiostwo Zamoyscy początkowo wyjechali do Afryki zostawiając małego synka pod opieką rodziny w Kozłówce, ale w 1935 roku sprowadzili go do siebie, a kolejny syn Maciej urodził się już w nowej ojczyźnie na afrykańskim kontynencie. Opis wrażeń  z podróży i pobytu w Angoli oraz pracę w olbrzymiej plantacji Zamoyscy opisywali w korespondencji oraz prowadzonym "Dzienniku podróży do Angoli". Po śmierci Michała Zamoyskiego w 1957 roku plantację do 1975 roku nadal prowadziła wdowa Maria Zamoyska. Gdy władzę w Angoli objęła marksistowska lewica, Maria Zamoyska wyemigrowała do syna Wojciecha do Londynu, gdzie zmarła w 1982 roku. W ten sposób zakończyła się epoka polskiej kawy z Afryki. 



Michał Zamoyski w  Boa Serra, 1931
Ze zbiorów Muzeum Zamoyskich  Kozłówce, Public Domain



Maria i Michał Zamoyscy z synem Wojciechem
Ze zbiorów Muzeum Zamoyskich  Kozłówce, Public Domain

Bibliografia:

Afrykańska Przygoda Zamoyskich. Opr. Karolina Wilkowicz. Muzeum Zamoyskich  Kozłówce. [Afrykańska przygoda Zamoyskich (muzeumzamoyskich.pl)]

Andrzej Krajewski: Polskie mrzonki o potędze, dziennik.pl 12 maja 2013 [Polskie mrzonki o potędze - Dziennik.pl]

Rafał Kuzak: Angola polską kolonią? Sny o równikowym Eldorado, ciekawostki historyczne.pl, wrzesień 2011 [Angola polską kolonią? Sny o równikowym Eldorado | CiekawostkiHistoryczne.pl]

Liga Morska i Kolonialna, dzieje.pl portal historyczny, czerwiec 2018 [Liga Morska i Kolonialna - Polska w XX wieku | dzieje.pl - Historia Polski]

Grzegorz Łyś: Bzik kolonialny. II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie, Wydawnictwo WAB 2023.

czwartek, 13 czerwca 2024

Lektura obowiązkowa

         Antoni Ferdynand Ossendowski napisał wiele książek. Nie wszystkie są dobre, choć jest drugim po Sienkiewiczu najbardziej znanym polskim pisarzem w świecie, mającym tłumaczenia nawet na takie języki jak japoński czy urdu. Pierwszym w jego biografii literackiej bestsellerem była wydana po angielsku w 1922  r. autobiograficzna opowieść o podróży przez środkową Azję Beats, Men and Gods, znana pod polskim tytułem Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów.

        Ossendowski - podróżnik, szpieg, dyplomata, poszukiwacz przygód, poliglota, uczony, erudyta, patriota... Ale dla wielu, zwłaszcza dla reprezentantów komunistycznej władzy sowieckiej pozostał na zawsze osobistym wrogiem Lenina, a to za sprawą biograficznej książki o przywódcy rewolucji październikowej pod prostym i oczywistym tytułem Lenin. Ossendowski, podobnie jak chociażby Witkacy, był świadkiem rewolucyjnego przewrotu. Prawdopodobnie miał też dostęp do wielu dokumentów, listów bolszewików w strukturach władzy. Jak bardzo były to dramatyczne wydarzenia i jak wielkie piętno odcisnęły świadczy fakt, że Witkacy, pamiętając o nich, na wieść o wkroczeniu do Polski Rosjan 17 września 1939 roku popełnił samobójstwo. Ossendowski zaś zbierając całe swoje doświadczenie, całą wiedzę i literackie umiejętności, napisał demaskującą biografię Lenina.

         Faktycznie, czyta się szybko i dobrze. Ossendowski stosuje w książce różnorodne sposoby charakteryzujące postać od dzieciństwa po ostatnie lata i dni życia. Największe wrażenie wywierają behawiorystyczne opisy gestów, mimiki, poruszeń ciała, świadczących o tłumionych emocjach.  W ten sposób charakteryzowany jest nie tylko sam Lenin, ale i ludzie z jego otoczenia, Trocki czy Dzierżyński.  I są to opisy bardzo sugestywne, zapadając w pamięć. Podobnie jak relacje z wydarzeń na ulicach Petersburga, Moskwy po ogłoszeniu rewolucji, podobnie jak drastyczne opisy tortur na Łubiance.

       Obok indywidualnej charakterystyki Lenina i jego współpracowników uderza dosadny portret wściekłego tłumu kierowanego nienawiścią i żądzą zemsty. Wściekły tłum zawsze wzbudzał we mnie niepokój i obawy jako bezrozumna siła, nad którą trudno zapanować. I tak jest w istocie. Tłumem zawsze kierują silne negatywne emocje. Ossendowski krok po kroku ukazuje, jak Lenin wyzwolił tłum jako niszczącą siłę i puścił ją w ruch. Zrobił to świadomie przygotowując się do roli przywódcy tego tłumu. Z efektem, jaki znamy z historii.

       Książka Ossendowskiego demaskuje Lenina jako wyrachowanego ogarniętego nienawiścią demagoga. Ukazane zaś procesy narastania nienawiści wyjaśniają to, co działo się później, choćby wielki głód na Ukrainie w kolejnych latach rządów komunistycznych, choćby rzeź na Wołyniu, czyli z jednej strony ucisk własnych obywateli przez władze państwowe, a z drugiej kanały nienawiści prowadzące do bezpardonowej rzezi. Są to zjawiska uniwersalne, mogące stanowić przestrogę. Tylko przestrogę dla kogo? Przecież nie dla tych, którzy stosują te same metody rządzenia społeczeństwem - poprzez wyzwalanie i podsycanie negatywnych emocji. Może więc to przestroga dla nas, abyśmy tym emocjom nie ulegali.

       Wciąż w wielu środowiskach i nawet krajach funkcjonuje mit Lenina jako wyzwoliciela i wizjonera, który stworzył nowe społeczeństwo. Dla wszystkich, którzy wierzą w jego mit, książka Ossendowskiego powinna być lekturą obowiązkową. Podobnie zresztą jak i dla pozostałych, jako memento, ostrzeżenie przed fałszywymi prorokami. Zwłaszcza w polityce. Powinna to być także lektura obowiązkowa dla nas, Polaków, dla ludzi, których rządy komunistyczne dotknęły osobiście. Ta ponura część naszej historii nie powinna zostać zapomniana.

        Kiedy w 1945 roku Armia Czerwona maszerowała przez Polskę, oficerowie NKWD kazali rozkopać grób Ossendowskiego w Milanówku, gdzie zmarł niedługo wcześniej i został pochowany. Na podstawie uzębienia sprawdzono, czy faktycznie w grobie został pochowany ten, którego uważano za osobistego wroga Lenina.

wtorek, 4 czerwca 2024

II Janowskie

      To już drugie z kolei Janowskie Wieczory Organowe odbywające się w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej. W cztery niedziele czerwca usłyszeć można utwory od baroku do romantyzmu. W tym roku koncertom patronuje Bach i Mendelssohn-Bartoldy. A pomiędzy nimi również inni kompozytorzy. Pierwszy koncert 2 czerwca zaczął się od Bacha i Mendelssohnem zakończył. Był jeszcze bis. 

         Na organach grał Mariusz Ryś, organista, muzykolog, dyrektor artystyczny Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Tarnobrzegu i Sandomierskich Wieczorów Organowych. Śpiewała Małgorzata Lasota, sopranistka z Katowic. Kompozycje Bacha zabrzmiały na początek, w tym pieśni z domowego zeszytu kompozytora dla żony Anny Magdaleny, utalentowanej sopranistki. Kolejnym zaprezentowanym kompozytorem był Cesar Franck i na koniec właśnie Mendelssohn w przepięknej IV Sonacie H-dur z cyklu sześciu sonat organowych op. 65.  

           Obserwuję, że wieczorne koncerty przyciągają coraz większą liczbę słuchaczy. I chociaż spokojnie dla wszystkich wystarczyło miejsc siedzących, kościół był zapełniony, zwłaszcza w nawie głównej. Publiczność jeszcze nie całkiem wyrobiona klaskała pomiędzy częściami sonaty i nad tym należałoby popracować. Może wypadałoby, żeby na początku ktoś z organizatorów lub sam koncertujący poprosił, aby nie klaskać w środku utworu. Widać, że Mariusz Ryś chyba się tego nie spodziewał, bo zaczął część drugą sonaty Andante religioso bardzo szybko po pierwszej, po Allegro con brio niejako wcinając się w oklaski, ale już po tej części zwolnił tempo i dał dłuższą przerwę. Nie ukrywam, że  mnie to wybiło z rytmu i słuchania. Uroda sonaty polega na kontrastowych tempach kolejnych części i oklaski łamią ten rytm, przeszkadzając w spójnym odbiorze całości. 

          Zakończenie, część ostatnia Allegro maestoso e vivace zabrzmiało bardzo mocno i energicznie, zdecydowanie odmiennie od cichego i spokojnego Allegretto. Może nawet wyrwało to kogoś z drzemki.