wtorek, 26 sierpnia 2014

Jak zostałam fanką

   
Zastanawiałam się, jak go nazwać, jak najlepiej określić całą gamę gestów, grymasów, uśmiechów, trzepotań palcami lewej dłoni, szybkich machnięć obu rękoma, łagodnych falowań, zaproszeń niejako kierowanych do poszczególnych solówek orkiestrowych oraz dystyngowanych, trochę takich wystudiowanych ukłonów. W pierwszym Beethovenie ( Uwertura Namensfeier dedykowana Antoniemu Radziwiłłowi) muzyka jakaś taka "myśliwska" mi się wydała. Szybka, duża i głośna. Całkiem jak nagonka w lesie na dzika albo innego grubego zwierza. Toteż i dyrygent z batutą składał się jak myśliwy do strzału.
      Albo inaczej zacznę. Nazwisko znałam, nagrań słuchałam, coś tam oglądałam na YouTube, ale bez szału. Jedno mnie zaintrygowało, taki sympatyczny uśmiech podczas dyrygowania. W pewnych momentach pojawia się jak u dziecka na widok wzlatującego latawca. No, w każdym razie nie znam wielu dyrygentów, którzy podczas dyrygowania by się uśmiechali. A on to robi. Charakterystyczne. Na przykład po trudnym, wymagającym fragmencie, gdy orkiestra się fajnie wyrobiła, albo po solówce jednego lub grupy instrumentów, albo kiedy właśnie zaczyna się taki, mówiąc potocznie, ładny kawałek związany ze zmianą tempa. 
       A poza tym jest przystojny, wysoki, młody i pięknie się prezentuje we fraku.
       Ale chyba powinnam zacząć po kolei. Więc Concerto Köln, założoną w 1985 r. orkiestrą bez stałego dyrygenta, słyszałam dotąd tylko z nagrań. Dyrygowali różni znani (i mniej znani, przynajmniej mnie) dyrygenci, jak Kent Nagano, Rene Jacobs, Daniel Harding czy Emmanuelle Haïm. Tym razem dyrygował Michael Güttler no i o niego mi chodzi. Patrzenie na dyrygenta przeważnie, sprawia frajdę. Bo każdy jest taki odmienny, stosuje inny kod porozumienia z orkiestrą. Güttler niby niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale ten Beethoven, drugi utwór zagrany w niedzielę w Filharmonii Narodowej, IV Symfonia - po prostu wspaniała. Dotąd chyba w ogóle nie rozumiałam tego utworu, a tu takie pozytywne zaskoczenie. Klarownie, czysto wydobyte różne ciekawostki, porywająca sekcja dęta, dynamika i delikatność harmonijnie rozłożone. Coś niesamowitego. Tym bardziej,  że Güttler dyrygował z pamięci. Owszem, miał jakiś kajecik z nutami na pulpicie, ale zamknięty.  Zdaje się, że w ogóle Beethoven bardzo mu leży.  Orkiestrze zresztą też. Nic dziwnego: niemiecka orkiestra, niemiecki dyrygent i niemiecki kompozytor. Układ doskonały.
     Jak wspomniałam, Michael Güttler jest wysoki, toteż podestu nie używał. Patrząc na jego taniec przed orkiestrą miałam zresztą wątpliwości, czy by się na nim zmieścił. Do IV Symfonii potrzebował co najmniej kilku metrów kwadratowych powierzchni, żeby się to rozpędzać, to wycofywać, a w pewnym momencie obawiałam się, że jeszcze krok do tyłu i spadnie ze sceny. 
       Nic dziwnego, że w Koncercie fortepianowym Jana Ladislava Dusska (1760 - 1812) ewidentnie miał za mało miejsca, gdy za nim ustawiono fortepian dla Andreasa Staiera (też Niemca - niedzielny wieczór był zdecydowanie niemiecki, tylko ten Dussek Czech). Utwór Dusska kompletnie mi nieznany, toteż wyłapałam tylko niektóre ciekawe momenty, na ogarnięcie całości trzeba powtórzenia. Niemniej Andreas Staier jak zwykle pokazał całą klasę i przypuszczam, że w innym wykonaniu wcale aż tak bardzo by mi się nie podobało.  Staier to w ogóle poważny gość, a jego mistrzowskie intepretacje, mówiąc szczerze, trochę mnie onieśmielają. Aż strach odetchnąć. W Koncercie Dusska część ostatnia jest akurat bardzo ciekawa, zabawna, z wyraźną powtarzaną melodyjką, którą solista fantastycznie wydobywał na różne sposoby. Ale i w tej części całego koncertowego wieczoru podziwiałam Güttlera za niezwykłą umiejętność współpracy z solistą. Wiem, niby to oczywiste, ale bywa nieraz, że dyrygent czuje się ważniejszy od solisty i tak eksponuje orkiestrę, że ta go zagłusza. Tym razem zaś dyrygent usunął się niejako - na ile to możliwe, gdyż jakby nie było, to on dyryguje całością - na drugi plan. Staier grał na historycznym erardzie, instrumencie znacznie cichszym, delikatniejszym od współczesnych fortepianów. Miałam wrażenie, że Güttler ściszał momentami brzmienie orkiestry, aby nie zagłuszyła solisty i to było piękne, bo wiadomo, że musieli to przećwiczyć, dopasować się. Cóż, z drugiej strony dla żadnej z występujących stron nie była to nowość, ponieważ Staier już z Concerto Köln niejednokrotnie współpracował, toteż są ograni.
       I może dlatego po Koncercie fortepianowym owa IV Symfonia Beethovena zabrzmiała tak cudownie, ujawniając wszystko, na co stać orkiestrę. Siedziałam blisko, toteż gdy weszli widziałam same smyczki: od lewa do prawa skrzypce, altówki, wiolonczele i znowu skrzypce. Na dodatek z tyłu na wprost jeszcze wysokie kontrabasy. Nie zauważyłam, kiedy weszły inne instrumenty, ale musiały być, bo było je słychać. Żartuję, oczywiście, ale tak to wyglądało z mojego pierwszego rzędu.
       W szeregu kontrabasów, muzyk środkowy stwarzał konkurencję dla dyrygenta.  Czego on tam nie wyprawiał! Podcza grania przypominał Mishę Maiskiego nad wiolonczelą, tylko bardziej. To znaczy głębiej się pochylał, szerzej machał smyczkiem i podobnie trzepał czupryną.  Ale to jeszcze nic! Prawie tańczyl z tym swoim kontrabasem, kołysząc się w rytm muzyki, a kiedy zabrakło dla niego nut, prawą dłonią przy ślimaku dyrygował,  komu? może sobie, może innym;-) I często też się uśmiechał, gdy musiał tak strasznie napracować się grając. Bardzo to było widowiskowe. W każdym razie dawno nie widziałam muzyka w orkiestrze tak zadowolonego ze swojej roli ;-)
      Zbierając wszystko razem do kupy, muszę przyznać, że Beethoven był porywający, Dussek interesujący i całkiem przyjemny,  Andreas Staier mistrzowski, orkiestra rewelacyjna, ale najwięcej emocji wzbudził dyrygent - Michael Güttler. To nie jest tylko podziw, zachwyt sposobem dyrygowania, sympatia dla osobowości. Jestem absolutną jego fanką.
      On naprawdę wygląda młodziej  i przystojniej bezpośrednio na scenie niż na nagraniach ;-)
Poniżej cała gama dyrygenckich gestów ;-) Nieważne, co to jest, czym dyryguje, bo dźwięk słaby, ale patrzenie na Michaela Güttlera to niezwykłe wrażenie.


12 komentarzy:

  1. Słuchałam wczoraj Bacha solo na wiolonczeli. Po 15 minutach pomyślałam o Tobie - że pewnie umiałabyś to skomentować. Ja nie umiałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może, być może, ale to wcale nie jest takie pewne ;-) Gdzie i kogo słuchałaś?

      Usuń
    2. Zupełnie prywatnie. Wiolonczelistka u mnie nocowała. Mogłam słuchać i słuchać, ale w pewnym momencie stwierdziłam, że sąsiedzi może niekoniecznie. A strasznie daje po garach taki instrument, jak się go już do chałupy przyciągnie. W filharmonii jakoś zawsze się rozchodzi w eter ta moc.

      Usuń
    3. Ależ świetnie! Też bym słuchała :-) A wyobrażasz sobie taki kontrabas? Bo ja po dwóch ostatnich koncertach jestem zauroczona kontrabasem :-)

      Usuń
  2. Notario, ekspresja twarzy i całego ciała jest u muzyków wprost niebywała, szczególnie w orkiestrze. Kiedyś byłam zafascynowana nieruchomością sfinksową przepięknej waltornistki. Oraz wężową gibkością (siedzącej) skrzypaczki. Dawana kilka utworów Panufnika i pewnej młodej laureatki i aż sobie na byle czym porobiłam szkicyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, przecież nie mogą siedzieć jak mumie. Tylko jedni wyrażaja mniej, inni więcej. A już soliści prezentują całą gamę ekspersywnych min i gestów. Nie wspomnę o dyrygentach, bo to już zupełnie inna kategoria :-)))

      Usuń
  3. Jednym słowem - tym razem zakochałaś się w dyrygencie:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jakby, ale nie do końca. W zakochaniach jestem bardziej stała - dotyczy tylko śpiewaków ;-)

      Usuń
  4. A jak ty widziałaś minę dyrygenta? Przecież on tyłem stoi do publiczności.:) A, już kiedyś o tym pisałam, że lubię kiedy ruchy dyrygenta pokrywają się z taktowaniem muzyki. A niektórzy machają tymi rękami zupełnie niezależnie, jakby im muzyka w dyrygowaniu zupełnie nie przeszkadzała:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siedziałam w odpowiednim miejscu ;-) Z boku, w pierwszym rzędzie, a poza tym odwracał się do grupy skrzypiec i wszystko było widać, nawet jak dmuchał

      Usuń
  5. Biję się w piersi, bo dwie noce temu słuchając proponowanej przez Ciebie muzyki zasnęłam. Chyba jednak nie jestem fanką Twojego ulubieńca. Ale to zapewne była wina ogromnego zmęczenia. Dzisiaj wysłuchałam w całości. Może się jednak skuszę i zapiszę do fanklubu Michaela? Zastanowię się. Aromatka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, jak znajdę lepsze nagranie, nie będziesz miała takich wątpliwości ;-)

      Usuń