poniedziałek, 8 grudnia 2025

Z głębi renesansu

            Tabulatura Jana z Lublina to największy zbiór rękopisów muzyki renesansowej w Polsce - zawiera ponad 230 utworów i wciąż stanowi przedmiot badań muzykologów. Wśród dzieł muzycznych zbioru znajdują się zapisy nutowe - zapisywane w różny sposób, przy użyciu odmiennych notacji, co dodatkowo stanowi trudność dla badaczy - motetów, pieśni religijnych, poszczególnych części mszy, chorały oraz pieśni świeckie. Tajemniczy autor uwzględniony w łacińskim zapisie tytułu zbioru jako Ioannis de Lyublyn Canonic. Regulariv. de Crasnyk należał do zakonu kanoników regularnych laterańskich najpierw Krakowie, a następnie w Kraśniku, gdzie w latach 1537 - 1548 zbiór powstawał. Do 1535 roku Jan z Lublina działał w Krakowie jako organista,  być może nawet w kościele Mariackim. Następnie znajduje się już w Kraśniku, dokąd właśnie z Krakowa kanonicy regularni zostali sprowadzeni w 1468 roku. Tam powstała większa część zapisów Tabulatury Jana z Lublina. Przypuszcza się, że pierwsze teksty autor zaczął gromadzić jeszcze w Krakowie. Nie wiadomo kiedy i gdzie Jan z Lublina się urodził, znana jest tylko data jego śmierci - 14 listopada 1552 roku. Na marginesie dodam, że o innym organiście znanym mi osobiście z zakonu Kanoników Regularnych pisałam TUTAJ  na swoim zamkniętym już poprzednim blogu. 

         Od ubiegłego roku Towarzystwo Muzyczne im. Henryka Wieniawskiego realizuje cykl koncertów z polskimi i zagranicznymi wykonawcami popularyzującymi utwory z Tabulatury Jana z Lublina. Miejscem koncertów są akustycznie doskonałe wnętrza bazyliki oo. Dominikanów i  archikatedra lubelska pod wezwaniem św. św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Dzięki koncertom można zapoznać się z utworami bardzo znanymi, największymi kompozytorami epoki renesansu, ale i mniej znanymi chociaż wybitnymi. Rękopis Jana z Lublina zawiera bowiem utwory pochodzenia polskiego, włoskiego, francuskiego, flamandzkiego i niemieckiego; od Giullaume`a Dufaya, przez Palestrinę, Josquina des Pres i Monteverdiego, po Gorczyckiego i Schütza. Są kompozycje jednogłosowe i polifoniczne, pieśni transkrybowane na organy czy inne instrumenty klawiszowe, jak klawesyn, który w renesansie zyskał ogromną popularność. 

        W sobotnim (6 grudnia) koncercie w bazylice Dominikanów wystąpił warszawski chór Mus Arietes, który w tym roku świętuje piątą rocznicę założenia. Dyrygował Jakub Siekierzyński. Mus Arietes ma już w swojej historii sukcesy takie jak I miejsce w 44. Międzynarodowym Festiwalu Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej w maju tego roku. Wspaniałe kompozycje renesansowe i barokowe (jako ostatni zabrzmiał Bach) wzbudziły aplauz licznych słuchaczy.  Większość kompozycji i kompozytorów już znałam i słuchałam, znałam prezentowane utwory. Rzecz jednak w tym, że dotychczas znałam je raczej z nagrań płytowych, z radiowych transmisji czy internetowych streamingów. I tutaj pojawia się - dla mnie naturalna, choć może nie dla wszystkich tak oczywista - konstatacja, że nie ma żadnego porównania między słuchaniem jakiegokolwiek nagrania a słuchaniem na żywo z absolutną wyższością tego ostatniego. 

         Na przykład taki Josquin des Pres (stosowana jest także pisownia des Prez) - twórca fenomenalnej polifonii chóralnej, o którym pisałam TUTAJ  - ma utwory tak wielopiętrowo wielogłosowe, ze potrzeba naprawdę dużych umiejętności, żeby to zaśpiewać. Dlatego rzadko udaje się na żywo słuchać chóru, który to potrafi. Mus Arietes potrafi, i to jak!  W sposób absolutnie perfekcyjny zostało wykonane Stabat Mater właśnie Josquina des Pres.  Melodia, frazowanie, harmonia głosów, płynność ... Ogromne, ogromne wrażenie, którego nie można doświadczyć słuchając nagrań.  Niestety, nie ma w Interencie wykonania tej kompozycji przez Mus Arietes, załączam więc inne, żeby pokazać, na czym w ogóle ten utwór polega. 


A tak brzmi chór Mus Arietes w utworze kompozytora współczesnego


Ale znalazłam też nagranie z kompozycją  Dufaya, którą chór wykonywał podczas sobotniego koncertu. Hymn Maryjny - Ave Maris Stella - Witaj, Gwiazdo Morza


       Cały koncert zakończony został trzyczęściowym motetem Bacha Signet dem Herrn ein neues Lied. Zgodnie z założeniem kompozytora wykonywano go z podziałem na dwa czterogłosowe chóry, które wchodzą z sobą w muzyczny dialog. Tutaj w  środkowej części miałam wrażenie, że w linii melodycznej przebijają się pewne reminiscencje z Buxtehudego, co nie jest dziwne, bowiem Bach pobierał u niego nauki, ćwicząc się w kompozycji. 
         W repertuarze koncertu znalazły się także utwory polskich kompozytorów: Wacława z Szamotuł,  Mikołaja Zieleńskiego, Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. Jan z Lublina, mało znany kanonik regularny laterański wiedział, co i jak należy grać i umiał w swoim zbiorze zgromadzić najcenniejsze muzyczne perły muzyki swoich czasów. 

wtorek, 2 grudnia 2025

Polskie niematerialne dziedzictwo kulturowe

       Jest tych kulturowych tradycji wiele. Właściwie każdy region ma swoje. Jednak niektóre są szczególnie cenne. Właśnie przeczytałam, że w grudniu podczas 20. sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości zostanie podjęta decyzja o wpisaniu na Listę UNESCO polskiej tradycji plecionkarskiej. Konferencja odbędzie się w New Dehli w dniach 8 - 13 grudnia. Zabiegi o wpisanie plecionkarstwa na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości trwają zwykle kilka lat. Poprzedza je wpisanie danej tradycji na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, na której obecnie znajduje się 118 tradycji. 

       Na światową listę UNESCO do tej pory wpisanych zostało sześć polskich tradycji.

2018 r. - szopkarstwo krakowskie. Krakowskie szopki to tradycja, kultura, cierpliwość i praca. W corocznym konkursie na szopkę przyznawane są nagrody w kilku kategoriach, a następnie szopki można oglądać w różnych miejscach Krakowa oraz na specjalnej wystawie. Tradycje szopkarskie kultywowane są z pokolenia na pokolenie. W zasadzie wywodzi się ona ze średniowiecza, jeśli za początek przyjąć pierwszą żywą szopkę w naturalnej scenerii zorganizowanej w 1223 roku przez św. Franciszka. Oczywiście szopki krakowskie to już zupełnie inna historia związana z wędrownymi przedstawieniami jasełkowymi. Do dzisiaj natomiast można co roku podziwiać nowe pomysły, ruchome postacie, wielopiętrowe konstrukcje, odwzorowanie detali architektonicznych i obyczajowych, a także szopki miniaturowe, które trzeba oglądać z lupą.  


Fragment przedwojennej pocztówki z szopką krakowską

2020 r. - kultura bartnicza. Jest to tradycyjna forma pszczelarstwa polegająca na hodowli pszczół w barciach - dziuplach żywych drzew lub kłodach. Siedemsetletnią tradycję bartniczą kultywuje się do dziś na Kurpiach. Bartnictwo występowało dawniej na wielu obszarach Polski. Jeszcze w połowie XX wieku można było spotkać tradycyjne ule wydrążone w pniu drzewa. Dzikie pszczoły same zaś szukają miejsca i zakładają gniazda w naturalnych dziuplach. 

Bartnik przy pracy, ilustracja z książki o pszczelarstwie z 1925 roku

Na 16. sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości w 2021 roku w Paryżu aż dwie polskie  tradycje zostały wpisane na Listę UNESCO.

- kwietne dywany w Spycimierzu układane na procesję Bożego Ciała. Niezwykle kolorowe, w wielorakich wzorach. Tradycja kwietnych dywanów w Spycimierzu ma 200 lat. Samo układanie kwiatowych dywanów staje się coraz bardziej popularne także w innych miejscowościach. 

- polskie sokolnictwo. Sokolnictwo jako sztuka polowania z ptakami zostało wpisane na Listę UNESCO  już w 2010 roku. Ponieważ jest to tradycja wielu narodów i krajów, najpierw wpisano sokolnictwo w jedenastu krajach, następnie dołączyły kolejne dwa, potem następne pięć, a ostatni wpis z 2021 roku powiększył grono do 24 krajów, w których tradycja sokolnicza znajduje się na Liście Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości. Tradycja układania ptaków drapieżnych do polowania ma kilka tysięcy lat. Obecnie ułożone sokoły używa się także do innych celów, nie tylko do polowań.. Na przykład przy ich pomocy płoszy się niepożądane ptactwo na lotniskach. 


Henri-Emilien Rousseau, Jeździec arabski z sokołem, obraz olejny, 1926


Pocztówka z ok. 1906 r. - Józef Brandt - Sokolnik

2022 r. - flisactwo zostało wpisane na wspólny wniosek Polski, Austrii, Czech, Niemic, Łotwy i Hiszpanii. Polskie flisactwo nadal jest kontynuowane na Podkarpaciu, w Ulanowie u ujścia Tanwi do Sanu. Ulanów był ważnym ośrodkiem, gdzie szkolono flisaków, naprawiano tratwy. Stąd spławiano zboże i drewno Sanem, Wieprzem, Bugiem, Narwią, Wisłą aż do Gdańska. Ulanowscy flisacy po powrocie musieli przez miesiąc przebywać na kwarantannie. Tradycje flisackie najsilniej rozwijały się w XVII wieku. Nawiązał do nich Stanisław Moniuszko w operze Flis. 



Ilustracja z 1929 roku - Wisłą do Gdańska - życie flisaków

2023 rok - polonez. Znany od XVI wieku jako chodzony, a jako polonez od wieku XVIII. Polonez tańczono, polonezy komponowano. Chopin uczynił go jednym ze swoich sztandarowych  gatunków muzycznych, choć oczywiście nie są to kompozycje do tańczenia. Ale Polonez "Pożegnanie Ojczyzny" Michała Kleofasa Ogińskiego czy słynna kompozycja Kilara do ekranizacji Pana Tadeusza jak najbardziej są grywane i tańczone często na studniówkach. Moniuszko też tu ma swój udział, opera Hrabina zaczyna się polonezem, polonez weselny jest też w  Halce.  


Reklama nutowego zbioru melodii polonezów z 1890 roku


Brzmi polonez Trzeciego Maja - ilustracja Elwiro Andriollego do Pana  Tadeusza

No i rok 2025 - siódma polska tradycja - plecionkarstwo, koszykarstwo - wyplatanie koszyków, tradycja związana z wodą i wikliną. Do każdego wniosku należy dołączyć film ilustrujący daną tradycję. Jest i nasz:

Video: Basketry traditions - UNESCO Intangible Cultural Heritage

         Na zakończenie trochę prywaty.  Mam ule i mam koszyki. Mój dziadek i ojciec hodowali pszczoły. Oczywiście nie w barciach, tylko nowocześniejszych ulach. Ale pamiętam jeszcze ule wydłubane z pni grubych drzew stojące w starym sadzie. Jeden kryty słomą, jak za dawnych czasów. Ja sama kilka lat temu miałam przygodę z dzikimi pszczołami, które zajęły pusty ul i całe lato z niego korzystały. Druga prywata to tegoroczna nominacja plecionkarstwa. Mój ojciec wyplatał koszyki. Co prawda nie z wikliny, lecz z łoziny. mam je do dzisiaj, Cała kolekcja. Od wielkich, że gdybym w nie coś włożyła, z trudem mogę unieść, do małych i całkiem malutkich, służących jako schowki na różne drobiazgi. Nie są to tak wymyślne koszyki, jak te z Rudnika (Rudnik to wiklinowe zagłębie), większość ma podobny kształt, ale żałuję, że nie miałam czasu się wyplatania nauczyć. 

sobota, 29 listopada 2025

Bohaterki powstania listopadowego

        Gdy się wspomina o kobietach biorących udział w powstaniu listopadowym, na myśl przychodzi Emilia Plater utrwalona przez Adama Mickiewicza w wierszu Śmierć pułkownika. Co prawda bohaterka nie miała stopnia pułkownika, niemniej powstała legenda i wzór kobiecej odwagi, poświęcenia życia w walce o wolność. Emilia Plater nie przeżyła powstania, tym bardziej jej postać nadawała się na legendę. Były jednak inne kobiety również walczące z bronią w ręce, na koniu, na polach bitew. W 1906 roku zostały one przedstawione w serii portretów Kajetana Saryusza-Wolskiego na pocztówkach nieznanego wydawcy.


Na początek oczywiście Emilia Plater (1806 - 1831), której postać utrwaliła się w historii i literaturze, więc nie będę tu jej biografii prezentować.


            Emilia Plater była wzorem i inspiracją dla Antoniny Tomaszewskiej (1814 - 1883), która do walki o wolność przystąpiła mając 16 lat. Walczyła na Żmudzi. Szybko nauczyła się jazdy konnej i władania bronią. Brała udział w bitwie pod Mankuniami, a bohaterstwo wykazane w bitwie pod Szawlami przyniósł jej stopień  podporucznika. Po upadku powstania udała się na emigrację, mieszkała najpierw Prusach, później w Belgii, a od 1837 roku we Francji. Powróciła do kraju w 1857 roku i zamieszkała z rodziną (na emigracji wyszła za mąż) pod Płockiem. 



            Emilia Szczaniecka (1804 - 1896) pochodził z Wielkopolski. Na wieść o wybuchu powstania najpierw zaangażowała się materialnie, wspierając finansowo ochotników, którzy z Wielkopolski wyruszyli do Warszawy. Następnie sama tez udała się do Warszawy i podjęła służbę w szpitalu w pałacu Łubieńskich. Pracowała jako pielęgniarka w lazarecie, a potem w Szpitalu Wolskim. Podjęła też działalność organizacyjną i zaopatrzeniową. Po upadku powstania zaczęła nosić czarną suknię, stąd nazywano ją "czarną panią".  Popowstaniowe represje dosięgły także jej majątek, a ona sama otrzymała zakaz opuszczani Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Mimo to utrzymywała kontakt ze środowiskami emigracyjnymi, kolportowała nielegalne druki, organizowała pomoc materialna dla żołnierzy internowanych na terenie Prus. W czasie powstania styczniowego organizowała lazarety i szpitale dla rannych powstańców, ponownie przyjmując na siebie ciężar zaopatrzeniowca. Organizowała ochronę dla rannych przed aresztowaniem. 


            Maria Raszanowicz  (1809-?) była adiutantką Emilii Plater. Dała się poznać jako dziewczyna energiczna z poczuciem humoru. Doskonale jeździła konno i władała bronią. Przed powstaniem pracowała jako nauczycielka. Pisała też wiersze. Mianowana na porucznika próbowała przedostać się przez rosyjski kordon do warszawy. Nie znalazłam informacji o dalszych jej losach i dacie śmierci. 

            Oczywiście to nie wszystkie kobiety bohaterki powstania listopadowego. Przy okazji dzisiejszej 195. rocznicy wybuchu powstania listopadowego warto poczytać o dzielnych kobietach. A ponieważ na tym blogu króluje w zasadzie muzyka, pocztówka z 1905 roku z nutami powstańczej pieśni Walecznych tysiąc. 


           Słowa pieśni napisał niemiecki poeta Julius Mosen na cześć 4. Pułku Piechoty Królestwa Polskiego, tzw. czwartaków, którzy wsławili się między innymi w walkach o Arsenał i bitwie pod Olszynką Grochowską. Autorem melodii jest według jednych badaczy Joseph Denis Doche, a według innych - Gustaw Albert Lortzing.  Tekst pieśni odwołuje się do wydarzenia z 5 września 1831 roku, gdy zdziesiątkowany i wykrwawiony w wyniku walk pułk przekroczył pruską granicę. Przekładu tekstu z języka niemieckiego dokonał Jan Nepomucen Kamiński. 

Jedna z wersji dostępnych na YouTube

środa, 26 listopada 2025

170. rocznica śmierci Adama Mickiewicza

 


Pocztówka z 1903 roku przedstawiająca dom w Konstantynopolu, w którym 26 listopada 1855 roku zmarł Adam Mickiewicz


    Pocztówka z 1906 roku - Mickiewicz w panteonie pisarzy polskich - idąc od góry i potem w prawo: Zygmunt Krasiński (1812 - 1859), Juliusz Słowacki (1809 - 1849), Joachim Lelewel (1786 - 1861), Eliza Orzeszkowa (1841 - 1910), Klementyna Hoffmanowa (1798 - 1845), Deotyma (1834 - 1908), Stanisław Staszic (1755 - 1826), Wincenty Pol (1807 - 1872)


Pocztówka z 1920 roku - Piotr Stachiewicz: hasło wieszcza "Spólna moc tylko zdoła nas ocalić"

sobota, 22 listopada 2025

A jednak Korea

      Zakończyły się koncerty finalistów i jury ogłosiło werdykt. Pierwsze miejsce przyznano pianistce z Korei Południowej - Roh Hyunjin, miejsce drugie zajął Włoch Cecino Elia - który grał jako ostatni i w trzeciej części Koncertu nr 1 - Rondo: Allegro non troppo Brahmsa zagrał tak, że prawie odleciał w kosmos a słuchacze razem z nim. Trzecie - Lin Pin-Hong z Tajwanu. Miejsce czwarte - Kim Jiyoung oraz miejsce piąte - Aoshima Shuhei.

       Biorąc pod uwagę kreację artystyczną, interpretację w koncertach finałowych - werdykt jest adekwatny. Rzeczywiście przyznane miejsca oddają siłę przekazu artystycznego poszczególnych finalistów. Ja przynajmniej nie widzę tutaj powodów do polemizowania z werdyktem jury. 

       Może w późniejszym czasie załączę klipy. Jutro koncert laureatów. 

Dodatek - nagrania

Fragment recitalu w półfinale - Elia Cecino gra Sonatę nr 1 fis-moll Robera Schumanna, część środkowa


Hyunjin Roh - finał Koncertu nr 5 Es-dur Beethovena

czwartek, 20 listopada 2025

Przed nami finały

      W 13. Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. I. J. Paderewskiego w Bydgoszczy pozostały już tylko występy finałowe. Wczoraj Jury pod przewodnictwem Piotra Palecznego ogłosiło finalistów, którzy wykonają wielkie koncerty:

Aoshima Shuhei z Japonii - I koncert fortepianowy Es-dur Ferenca Liszta

Kim Jiyoung z Korei Południowej - Koncert fortepianowy nr 3 c-moll Beethovena

Roh Hyunjin z Korei Południowej - również Beethovena Koncert fortepianowy nr 5 Es-dur

oraz dwaj ostatni uczestnicy wykonają ten sam Koncert fortepianowy nr 1 d-moll Johannesa Brahmsa:

Lin Pin-Hong z Tajwanu 

Cecino Elia z Włoch

       W półfinałach wystąpiło dziesięcioro pianistów, w tym Polak Michał Oleszak. Niestety, nie wszedł do ścisłego finału, podobnie jak ulubieńcy publiczności Takuma Onodera (przyznaję, także mój faworyt) z Japonii i Ivan Szemczuk z Ukrainy.  Wielu słuchaczy kibicowało także Michelle Candotti, która nie weszła nawet do półfinału. Widać tutaj, jak rozmijają się sympatie słuchaczy i decyzje jury. Rozbieżność  raczej nie do pogodzenia. Publiczność oczekuje od artystów - bo chyba nie dotyczy to tylko muzyków - czegoś innego niż profesjonalni jurorzy. Mniej mnie fascynuje ścisłe wykonanie właściwych ćwierćnutek, ósemek i szesnastek, a bardziej obserwuję całość prezentacji, osobowość, emanowanie muzyką w całej postawie. Takim właśnie wykonawcą jest moim zdaniem Onodera i liczyłam, że wejdzie do finału. Jednak jurorzy ocenili, że jest mniej fascynujący niż inni. Moje nieprofesjonalne oceny pozostają dla mnie, one zdecydują, czyje płyty chciałabym mieć do słuchania w przyszłości. 

         Spośród finalistów chętnie posłucham Włocha, jedynego Europejczyka w finale. Bo i w tym konkursie, podobnie jak w Chopinowskim, Azjaci są w większości. W finale tegorocznego Konkursu Chopinowskiego jedynym Europejczykiem był polski pianista Piotr Alexewicz. Pozostali to Azjaci, a jeśli Amerykanie, to przecież jeden nazywa się Lu, drugi Yang, a Kanadyjczyk to Chen - wszyscy z azjatyckimi korzeniami. Czy to właściwe zwracać uwagę na narodowość i pochodzenie, gdy ocenia się kunszt artystyczny? Być może nie, ale to przyjemny oddech, gdy nieraz po akrobatycznych wręcz popisach technicznej biegłości pianistów z Chin czy Japonii posłucha się "europejskiego" wykonania. Coś w tym jest, że nawet w porównaniu z wykonaniem Onodery, (który jest według mnie fenomenem), Mozart pod palcami pianisty Ukraińskiego zabrzmiał bardziej "mozartowsko", tworząc atmosferę XVIII-wiecznej europejskiej muzyki salonowej. 

         Ekwilibrystyką pianiści mogli się też popisać w utworze skomponowanym przez Krzysztofa Herdzina na specjalne zamówienie Konkursu. W zakończonym wczoraj półfinale każdy uczestnik obowiązkowo wykonywał zamówiony utwór: Arrectis auribus. Co, ciekawe, ten jeden utwór wykonywali z partyturą na fortepianie, tylko zdaje się dwóch uczestników grało go z pamięci, a byli to Onodera i Szemczuk. Jak widać, nie miało to wpływu na ocenę jury. Kompozycja Herdzina wydaje mi się trudna technicznie, niemniej im więcej razy jej słucham, tym bardziej mi  się podoba, zwłaszcza pierwsza część, dosyć dynamiczna, z mocnym wejściem. Nie mam pojęcia, co to takiego, o czym i jak powinno być zagrane, bo nikt wcześniej, przed konkursem tego nie grał. Które więc wykonanie będzie można uznać za wzorcowe? Może powinien zadecydować kompozytor? A może bawił się po prostu słuchając różnych interpretacji?  

         Posłuchajmy tej kompozycji w wykonaniu finalisty. Nie ma fragmentów nagrań pojedynczych wykonawców, wiec załączam transmisję z wczoraj od środka, pierwszy utwór, na którym się otwiera klip, to właśnie kompozycja Herdzina. Cecino Elia gra z partytury na tablecie. 

sobota, 15 listopada 2025

Listopadowe wypominki

        Wypominki to - według najnowszego Uniwersalnego słownika języka polskiego pod red. Stanisława Dubisza -  modlitwy za duszę zmarłych, których wymienia się z imienia lub z imienia i nazwiska. Zwyczaj praktykowany  w wielu parafiach w listopadzie. Czasem w pierwszej oktawie od 1 do 8 listopada, czasami przez cały miesiąc odmawia się różaniec za zmarłych z wyczytywaniem ich imion. A ponieważ listopad to także miesiąc ważnych rocznic w historii Polski, wypominki nabierają charakteru patriotycznego. A forma modlitwy? Cóż, może być różna, o czym poniżej.

        11 listopada rano w mojej miejscowości w kościele parafialnym po mszy za ojczyznę zespół śpiewających pań wystąpił z koncertem pieśni patriotycznych. Zespół, o którym pisałam wcześniej (TUTAJ), powiększył się o dwie panie. Obecnie jest ich dziewięć. Jest też pan akompaniujący na gitarze do niektórych pieśni. Frekwencja nad podziw dopisała. Pełny kościół ludzi. Aż księdzu komunikantów zabrakło i musiał wyjmować drugi kielich. 

      Były sztandary z orłem w koronie, wójt zawitał we własnej osobie, wielu ludzi z biało-czerwonymi kotylionami, jak pewien kombatant, były górnik, który po pacyfikacji protestu w kopalni "Wujek" był internowany. Zespół śpiewający również z patriotycznymi kotylionami. Zabrzmiały pieśni aż zadrżały mury świątyni. Zresztą od samego początku mszy ludzie mocno śpiewali, bo przyszli zapewne tylko ci, którzy faktycznie niepodległość chcą celebrować, świętować i się nią cieszyć. Później koncert chóru rozczulił wielu, aż się popłakali niektórzy. Pieśni rzewne, nostalgiczne, w hołdzie walczącym, poległym i zwycięskim. 

       Jednym z ojców polskiej niepodległości był Ignacy Paderewski, o czym szeroko piszą różne źródła historyczne, których tutaj nie będę przytaczać. Tak się jednak w tym roku złożyło, że w Bydgoszczy odbywa się właśnie 13 Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Ignacego Paderewskiego. Od wczoraj trwa II etap, w którym uczestnicy mają między innymi obowiązkowo wykonać dwa krótkie utwory patrona konkursu. Toteż listopad stoi pod znakiem muzyki Paderewskiego. Jego zasługi w popularyzowaniu idei wolnej Polski i zabiegi o zwrócenie uwagi światowych gremiów politycznych na polskie dążenia do wolności są nie do przecenienia. A było to możliwe dzięki renomie i uznaniu jakie zdobył jako światowej sławy pianista i wirtuoz.

        W II etapie Konkursu występują dwaj Polacy: Michał Oleszak i Mikołaj Sikała. Wczoraj bardzo dobrze, z wielką kulturą, wirtuozerią i muzykalnością zaprezentował się pierwszy z nich, wykonując Ignacego Paderewskiego z Humeresques de concert utwór nr 2 Sarabande, z Miscellanea też fragment nr 2 Melody oraz cykl 10 Pieces from Romeo and Juliet Prokofiewa. 

Tu fragment występu Michała Oleszaka

                  

          A skoro mają być wypominki, to chociaż nie wymienię nazwiska, dodam, że podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku mój dziadek służył w wojskowej intendenturze. Ponieważ biegle znał nie tylko rosyjski (chodził przecież jeszcze za caratu do rosyjskiej szkoły), ale także jidysz i niemiecki, otrzymał funkcję zaopatrzeniowca. W czasie II wojny światowej przeprawiał się konnym wozem przez bagienne lasy, gdzie ukrywali się partyzanci. Co tam woził pod sianem, można się domyślać. Za bardzo się tym nie chwalił. Mówił tylko o zmęczeniu: jest taka granica wytrwałości, gdy żołnierz potrafi ze zmęczenia zasnąć maszerując. Szli więc dniem i nocą, najczęściej nocą, a jednocześnie zasypiali, nie wiedząc kiedy, nie wybijając się z marszowego rytmu. 

       W ostatnim dziesięcioleciu przed II wojną światową, - w 1931 roku w Rakówce koło Biłgoraja urodziła się Urszula Kozioł, wybitna poetka, która zmarła 20 lipca tego roku we Wrocławiu. Pochodziła z rodziny nauczycielskiej, sama też po studiach polonistycznych pracowała przez pewien czas jako nauczycielka. Zasłynęła w poezji jako odnowicielka kulturowych mitów, w których człowiek staje się uczestnikiem i kontynuatorem dialogu z tradycją. Wzbogaciła język polskiej poezji o niezwykłe i pojemne znaczeniowo neologizmy: nadnagość, przedpowitanie, przedpamieć, śpiewozieleń i inne. Wczoraj, 14 listopada uczestniczyłam w poetycko-muzycznym spotkaniu upamiętniającym jej osobowość i twórczy dorobek. Zupełnie jak w tradycyjnych modlitewnych wypominkach wspominaliśmy Wielką Damę Polskiej Poezji z imienia i nazwiska, zanurzając się w jej poetyckie słowo opiewające Biłgorajszczyznę, Zamojszczyznę, "sito sosny rozstrzelanej" i głoszące uniwersalne humanistyczne wartości. 

       Czy wspomnienie wymarłych gatunków można zaliczy do wypominków? Może nawet nie całkiem wymarłych, bo to dopiero wykażą szczegółowe badania genetyczne. Prawie rok temu, w grudniu 2024 r. media donosiły o sensacyjnym odkryciu w pniu starego drzewa. W tartaku pod Leżajskiem odkryto bowiem prawdopodobnie najstarszą barć na świecie. W bartniczej dziupli znaleziono doskonale zakonserwowane plastry z resztkami miodu oraz truchła pszczół, dzięki czemu będzie można przeprowadzić badania nad gatunkiem i dietą pszczół sprzed stuleci. Pierwsze wyniki badań wskazują, że drzewo przestało rosnąc ok. 680 roku naszej ery, co oznacza, że barć pochodzi z VII w. ma więc ponad 1300 lat. Materiał biologiczny został pobrany do dalszych badań. Obecnie fragment pnia z zakonserwowaną barcią można oglądać w Muzeum Kultury Bartniczej w Augustowie

Tu filmik z Muzeum