środa, 22 października 2025

Po Konkursie Chopinowskim

      A więc po trzech tygodniach słuchania konkursowych zmagań można, jak planują niektórzy, pójść na dłuższy urlop od muzyki Chopina. Obliczono, że całość wystąpień uczestników to aż 105 godzin muzyki. To wymagało dużej wytrwałości, aby rzeczywiście z równie niezmąconą uwagą słuchać i oceniać na bieżąco wszystkich. Dlatego jurorom należy się podziw. Moje słuchanie było dużo krótsze, nie wysłuchałam wszystkich wykonawców we wszystkich etapach. Nie miałam presji, że muszę akurat w tym momencie odciąć się od świata i skupić tylko na tym. Wciąż mam na liście do uzupełnienia konkretne nazwiska i repertuar. Na szczęście jest możliwość powrotu do nagrań czy to na YouTube, czy na oficjalnej stronie Konkursu Chopinowskiego. 

       Dotrwałam czuwając z poniedziałku na wtorek do 2:30 w nocy w oczekiwaniu na wyniki i.... padłam. Napięcie opadło, zmęczenie wzięło górę do tego stopnia, że wczorajszego koncertu laureatów już do końca nie wysłuchałam. Toczące się dyskusje oczywiście znam, niezadowolenie, wręcz frustrację i żale z powodu werdyktu widziałam, czytałam w pisanych na bieżąco komentarzach, omówieniach, na forach i czatach, słuchałam w radiowej Dwójce i w.... telefonicznych rozmowach ze znajomymi. 

        No cóż, ja się na muzyce nie znam, ale nie pamiętam, żeby podczas któregokolwiek konkursu jakichś kontrowersji nie było. No może w 2005 roku, gdy wygrał Rafał Blechacz było ich najmniej, bo akurat my, Polacy, mieliśmy z czego się cieszyć i wszystkich opanowała euforia. Od poprzedniej zaś XVIII edycji w 2021 roku i podczas obecnej XIX kwestia zróżnicowania ocen i gustów przybrała na sile, ponieważ tysiące słuchaczy ma możliwość komentowania na bieżąco w mediach społecznościowych i na czacie otwieranym podczas bezpośredniego streamingu na YouTube. Udzielają się na nim słuchacze z całego świata. Z jednej strony pozytywne i budujące było widzieć, że wystąpienie finałowe Shiori Kuwahary oglądało na żywo ponad 71 tysięcy słuchaczy. Niektórzy z nich przy tej okazji po raz pierwszy dowiadywali się o konkursie, muzyce Chopina, pytali o szczegóły, o to, gdzie się konkurs odbywa, jakie są zasady itp. Z drugiej jednak strony tak wielka liczba komentarzy jest nie do ogarnięcia i przekracza możliwości percepcyjne, zwyczajnie nie nadąża się z czytaniem, reagowaniem czy próbą podjęcia rozmowy, nawet zwyczajnej wymiany wrażeń. 

        Toczą się burzliwe dyskusje nad pominięciem znacznie lepszych pianistów od tych uhonorowanych najwyższymi nagrodami, nad zasadami regulaminu i wprowadzeniem nowego systemu punktowania, nad rozbieżnością między oczekiwaniami i ocenami jurorów a sympatią publiczności. To, że tak wiele osób z grona - nazwijmy to - ekspertów, ale i tysięcy zwykłych słuchaczy publicznie ujawnia swoje niezadowolenie z werdyktu, nie jest niczym nowym, tylko dzięki Internetowi zasięg zjawiska jest znacznie większy niż kiedyś. Pisał o tym Stefan Kisielewski w felietonie Postęp i przemijanie, charakteryzując odbiorców muzyki jako "współtwórców konsumpcyjnych", którzy generują gigantyczne powodzenie takich imprez jak Konkurs Chopinowski, gdzie każdy czuje się jurorem, gdzie element takiego czy innego odbioru, takiego czy innego napięcia psychicznego, unoszącego się niejako w powietrzu, stanowi organiczny, z góry wkalkulowany składnik całego przedsięwzięcia. Tu publiczność czuje się panem, a w każdym razie kompetentnym współrządzącym - kto zaś nie chciałby współrządzić? 

          Na szczęście jurorem się nie czuję. Moje - nazwijmy to - uczestnictwo w konkursie to tylko przyjemność słuchania. Przez trzy tygodnie obcowałam z przepiękną muzyką i wszyscy wykonawcy dostarczyli wiele powodów do wzruszeń i zachwytów. Jurorzy komuś nagrody musieli przyznać, jakoś je przydzielić, coś tam  tych arkuszach kalkulacyjnych powstawiali, bo to było ich zadanie. Zwykli słuchacze dzięki konkursowi poznali wielu nowych pianistów, wirtuozów, których - być może  - będą chcieli słuchać dalej, śledzić ich karierę. Aczkolwiek tutaj jestem realistką: spora część, a może nawet większość obecnych niezadowolonych z werdyktu, zaperzonych w krytyce, wkrótce zapomni o konkursie, o wykonawcach i całym zamieszaniu. Kolejne ożywienie zainteresowania, gdy - mówiąc słowami Kisielewskiego - publiczność poczuje się "znawcą i sędzią" tonacji dur-moll, dopiero za pięć lat. 

     A tymczasem wyniki:

I nagroda - Eric Lu (USA)

II nagroda - Kevin Chen (Kanada)

III nagroda oraz nagroda z najlepsze wykonanie sonaty - Zitong Wang (Chiny)

IV nagroda ex aequo - Tianyao Lyu (oraz nagroda za najlepsze wykonani koncertu, Chiny) i Shiori Kuwahara (Japonia)

V nagroda ex aequo - Piotr Alexewicz (oraz nagroda publiczności, Polska) i Vincent Ong (Malezja)

VI nagroda - William Yang (USA)

nagroda za najlepsze wykonanie mazurków - Jehuda Prokopowicz (Polska)

nagroda za najlepsze wykonanie poloneza - Tianyou Li (Chiny)

nagroda z najlepsze wykonanie ballady - Adam Kałduński (Polska)

wyróżnienia za udział w finale - David Khrikuli (Gruzja), Tianyou Li (Chiny), Miyu Shindo (Japonia)

czwartek, 16 października 2025

oczekując na werdykt po III etapie

W oczekiwaniu na werdykt po III etapie. Innego wpisu nie będzie. 


Proszę słuchać, panowie i panie,

Mistrz zasiada przy fortepianie.

Już pod wieczór, nastrojowo,

koncert się zaczyna nokturnowo.

Będzie mrocznie i rubato,

wszak się ceni Mistrza za to,

romantycznie i jesiennie,

wierzbowato mgielnie...

(Bo jak Polska, to i wierzby,

wszyscy wiedzą, że nad miedzą

w Polsce wierzby siedzą

na plakacie Tarkowskiego.)

Trochę presto, trochę lento, 

bo w tym całe piękno.

I nie koniec na tym: Poloneza

zacząć czas. Dokąd zmierza

nasz wirtuoz? Te mazurki, te sonaty,

z głębi serca uczuć kwiaty.

To nie koniec jeszcze!

(O, tu nie wiem czy się zmieszczę

w przepisowym rozmiarze notatki

zanim zabrzmi takt ostatni)

W tej sonacie znaleźć trzeba

maestoso i molto vivace,

a tu jesień i fortepian płacze.

Jakiś wirtuoz nowy

w ton uderzył minorowy...

...wszyscy płaczą,

ale przecież mu wybaczą,

może i nagrodzą, chyba że jury zaskoczy,

tego nie przepuści, tamtego przeoczy

i zostaną sami nowicjusze.

Kto ukoi nasze skołatane dusze?

sobota, 11 października 2025

Zachwyty i rozterki

      Tytuł poprzedniego wpisu nadal aktualny. Słucham i płaczę.  Płaczę, bo lista do III etapu mi się zamknęła, a oni wciąż grają. I gdzie ich zmieścić? Nie mam pojęcia jak z tego wybrnie jury. Już nawet nie komentuję na czacie, bo to nie ma sensu. Nie słucham wszystkich, bo ogarnia mnie żal, gdy wiem, że przecież nie wszyscy przejdą dalej. 

        Mam propozycję dla NIFC, żeby od II etapu wydać na płytach wszystkie występy tak, jak grali. W takiej samej kolejności i bez wycinania. Chętnie bym wracała do tych nagrań. Z reguły wydawane są płyty z nagraniami pojedynczego wykonawcy, w dodatku raczej tych już z nagrodami po finale. A ja bym chciała, żeby tak leciało jak teraz słucham, kolejnych wykonawców często z tymi samymi utworami, żeby wkraczać z nimi w kolejne muzyczne światy. Bo niby podobne, a za każdym razem całkiem inne. 

         Długie pięćdziesięciominutowe wystąpienia w II etapie to już jak małe recitale. Pianiści mają swoje koncepcje widoczne już w doborze repertuaru, w kolejności utworów, w nastroju. Fascynujące jest odczytywanie ich sposobu na ogarnięcie Chopina. Ja nie ogarniam, więc idę za nimi, za ich propozycjami. 

(Oooo, Eric Lu właśnie gra Marche funebre z Sonaty b-moll, op 35, środkowa część - delikatnie i przejmująco, coś pięknego, ależ on skupiony!)

          Niektórzy wędrują gdzieś w inne światy, w inny wymiar rzeczywistości. Nie wiem, gdzie był Gruzin David Khrikuli, ale gdy skończył, wyglądał, jakby właśnie wrócił z podróży do granicy kosmosu. Genialny szesnastolatek z Chin, Zihan Jin wcale nie ustępuje wirtuozerią starszym i bardziej doświadczonym pianistom. Jego Preludium Des-dur nr 15 melancholijne i jakby poza czasem. A Preludium d-moll nr 24 w wykonaniu Hyo Lee (18 lat, Chiny) - absolutnie mistrzowskie. Zresztą, całe Preludia op. 28 jest według mnie sprawdzianem umiejętności budowania zmiennych nastrojów, lecz jakby w ramach tej samej opowieści. Podziwiam tych uczestników, którzy grają pełny cykl 24. Preludiów. Mordercze! Samo w sobie wystarczyłoby na recital, a oni grają jeszcze do tego jakiś polonez, albo sonatę, albo scherzo. Tak zrobił Yang (Jack) Gao, który po wykonaniu cyklu 24. preludiów wstał i się ukłonił i dopiero potem zagrał jeszcze Polonez As-dur op.53. W jego wykonaniu Preludia zabrzmiały jak jeden utwór z dramatycznymi zwrotami akcji. Z kolei Scherzo b-moll i Sonata b-moll, op. 35 (ta z Marszem żałobnym) w wykonaniu Hyuka Lee (starszego brata Hyo) to w pełni mistrzowskie wykonania, wciągające emocjonalnie, nastrojowe, dramatyczne. 

        Jeśli chodzi o piątkowe wystąpienia to mam wyrzuty sumienia z powodu Tianyou Li - kolejnego Chińczyka, który grał w piątek jako ostatni. Byłam już zmęczona i postanowiłam sobie odpuścić. Nie sądziłam, że czymś mnie zaskoczy, że jeszcze wysłucham coś fascynującego. Mea culpa! Był wspaniały. Emanował taką energią, taką radością, taką wirtuozerią i takim głębokim odczytaniem utworów, że zrobiło mi się wstyd, że zwątpiłam. 

          Występ Erica Lu - przez niektórych może zostać odebrany jako dziwny lub kontrowersyjny -  dla mnie niezwykle skupiony, medytacyjny. Eric Lu to już ukształtowany artysta, ma propozycję, której albo można się poddać, albo ją odrzucić. Wybieram to pierwsze. Walc cis-moll op. 64 taki właśnie medytacyjno-nokturnowy, aż człowiek zapomina o upływie czasu. I mimo nierówności - wiadomo, stres czy chwilowa dekoncentracja - Andante spianato w wykonaniu Kwanwooka Lee z Korei Południowej też tak cudowne, przepiękne, aż żal, gdy się skończyło. 

          Wszyscy oni tacy młodzi, do podziwiania za umiejętności, wrażliwość, techniczną biegłość, miłość do Chopina. Dodatkowe sympatyczne gesty chwytają za serce. Hyo Lee ujął mnie niewymuszoną radością okazywaną w trakcie występu. On po prostu czerpie przyjemność z tego, że gra dla słuchaczy. Młodziutki Zihan Jin po Preludium nr 15 ocierając chusteczką twarz sprawiał wrażenie jakby ocierał łzy. 

(Ojejejej! Piękne! Dramatyczne! Jakże inne Preludium Des-dur nr 15 w wykonaniu Lynova... i teraz As-dur nr 17 - jak lekko, wspaniale!)

          Jutro zakończą się przesłuchania II etapu. Jury do etapu III dopuści połowę z obecnych, czyli 20 osób. Jak to zrobią? Jakim cudem wybiorą tych lepszych? 

         I właśnie kolejny raz Andante spianato - Philipp Lynov, cudownie, elegancko, duszeszczipatielno...

         Dopisek z godz. 19:00 - Muszę tu jeszcze wspomnieć o wielkiej damie fortepianu - Nathalii Milstein z Francji. Jak kilkoro innych uczestników zagrała w II etapie - właśnie teraz po południu - cykl 24. Preludiów op. 28.  Zagrała przepięknie. W ogóle jej prezencja przy fortepianie jest elegancka i niewymuszona. 

       Dopisek godz. 19:40 - Kolejna pianistka, Yumeka Nakagawa - właśnie zakończyła występ cyklem preludiów. Dynamit, po prostu dynamit! Ostatnie Preludium d-moll nr 24 - ogień i gejzer. Albo odwrotnie... Wszystko jedno. Oklaski!

Uwaga, wszystkie nagrania z każdego dnia pod nazwiskami uczestników można znaleźć na stronie Konkursu Chopinowskiego w zakładce Multimedia - Filmy: TUTAJ

wtorek, 7 października 2025

Jak dobrze nie być w jury

      Oj, bo wybór byłby trudny. Zapewne jurorzy mają swoje sposoby, mają kryteria, mają regulamin oceniania. Podziwiać zresztą można szanowne Jury za wytrwałość siedzenia w Filharmonii Narodowej i wysłuchiwania z uwagą nie tylko kolejnych wykonawców (84. w I etapie), ale i tych samych utworów z regulaminowej listy. Dlatego nawet nie dziwię się ożywionej dyskusji na czacie i w różnych miejscach Internetu na temat wyboru fortepianu przez uczestników. Obok najbardziej znanego i najczęściej wybieranego Steinwaya oraz Yamahy, pojawia się też Fazioli (na Faziolim wygrał w 2021 roku Bruce Liu), Kawai oraz koncertowy Bechstein - nowość  w tej edycji. 

       Na szczęście nie muszę się do żadnego regulaminu stosować, a i kryteria mogę mieć dowolne. I nie czuję ciężaru presji ani odpowiedzialności za swoje oceny. Aczkolwiek są one dosyć mgławicowe i ograniczają się do większych lub mniejszych zachwytów. Gdyby zaś czytać, co wypisują internauci na czacie prowadzonym na żywo w trakcie wystąpień uczestników, zabrakłoby złotych medali, gdyż przyznano je absolutnie wszystkim. Każdy wykonawca kogoś zachwyca i każdy znajduje grono zauroczonych słuchaczy, którzy szafują medalami, a co najmniej miejscami w finale. Niestety, miejsc w finale jest tylko dziesięć. W tej chwili ważą się losy 40. pianistów dopuszczonych do etapu drugiego. Kto się znajdzie w tej grupie szczęśliwców? 

       Wyręczać jurorów nie będę, tym bardziej, że nie słuchałam wszystkich. Co prawda, można odsłuchać występy uczestników, nawet wybierając osobno poszczególne grane utwory (wszystko znajduje się na stronie Konkursu Chopinowskiego - tu link: Chopin Competition w zakładce Multimedia - Filmy), ale... właśnie! Ale dźwięk jest różny w zależności od tego, z czego się słucha. Dwójka Polskiego Radia wprowadziła w swojej transmisji dźwięk binauralny. Można go włączyć podczas bezpośredniej transmisji na stronie internetowej Dwójki. Dźwięk binauralny uzyskiwany jest dzięki dwóm mikrofonom ustawionym tak, że mają naśladować przestrzenny sposób odbierania przez ludzkie uszy. Faktycznie, jest różnica między dźwiękiem z głośników czy nawet przez słuchawki z laptopa w streamingu, a odsłuchem z funkcją binauralną. Czy pomaga to wyłapać niuanse, które słyszą także jurorzy na żywo w sali koncertowej? 

         W każdym razie jak któregoś dnia coś gruchnęło na widowni w trakcie koncertu, to aż w Internecie wszyscy podskoczyli i zaczęły się domysły, co się stało. Sugestie były równie interesujące jak wykonywany utwór. Najbardziej fantastyczne przypuszczenie głosiło, że to jakiś słuchacz spadł z krzesła, ponieważ zasnął z nudów. Skłaniałabym się raczej do bardziej racjonalnego upuszczenia smartfona na podłogę. Tylko po co trzymać w rękach smartfon, skoro jest zakaz korzystania, nagrywania, filmowania? Nie rozumiem. 

        Przyznaję, są momenty wzruszające, a gdy dotyczą muzyki Chopina i tego, co z nim związane, trudno się oprzeć. Przede wszystkim Nokturn Des-dur op. 27 nr 2 - mój ulubiony. Wspaniale, że kilkoro uczestników go wybrało. I każde wykonanie świetne, choć moje ulubione to Ewy Pobłockiej, tegorocznej jurorki.  Kolejne wzruszenie - powroty. Jest kilkoro uczestników, którzy powrócili na konkurs po czterech latach (od 2021 - gdy przesunięto konkurs o rok z powodu pandemii) i po dziesięciu latach - od 2015. Powrót takiego Erica Lu aż po dekadzie jest wzruszający. W 2015 roku znalazł się w finale, zdobył IV nagrodę. Miał wtedy 18 lat. Teraz jest dwudziestoośmioletnim dojrzałym pianistą z licznymi sukcesami, nagraniami. Jego występ mnie wzruszył całkowicie bez oceniania, jak wypadł na tle innych. To nieważne. To już dojrzały pianista i przyjechał zaproponować coś od siebie, swoje rozumienie muzyki Chopina. Można się temu poddać i po prostu posłuchać, co ma do powiedzenia. 

       Było, jest takich powrotów więcej, po czterech i po dziesięciu latach. W 2021 roku był na przykład Hyuk Lee z Korei Południowej. W tym roku ponownie występuje nie tylko on sam, ale jeszcze jego młodszy brat - obecnie osiemnastoletni Hyo. I - ciekawostka - obaj mieszkają w Polsce,  świetnie mówią po polsku. Przeprowadzili się do ojczyzny Chopina z powodu miłości do jego muzyki. 

       Oczywiście są wzruszenia, gdy grają Polacy, ale nie tylko oni. Świetnie czują Chopina uczestnicy z Chin, Japonii, wspaniale, dojrzale grała Shiori Kuwahara z Japonii, absolutnie mnie zniewoliła cudowną eteryczną grą Xuanyi Mao z Chin. 

    I nie wiem, jak zdecydować, kto przechodzi dalej, kto nie...

       

czwartek, 2 października 2025

Zaczyna się dzisiaj!

        XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. Zaczyna się dziś koncertem inauguracyjnym, laureatów poznamy 21 października. Koncerty laureatów 22 - 23 października. 

Oficjalna strona konkursu z biogramami i zdjęciami uczestników oraz kalendarzem przesłuchań TUTAJ

Wśród twarzy dominują rysy azjatyckie. Do uczestników z Japonii, Chin, Korei Południowej już się przyzwyczailiśmy, ale jest w tym roku pianista z Malezji. 

       Trzy tygodni z muzyką Chopina! 

        Nie bądźmy ponurzy. Tak o Konkursie Chopinowskim przy zupełnie innej okazji wspomniał ironicznie Antoni Słonimski w roku 1934 w książce Heretyk na ambonie.


        Wyjaśnienie: Tasiemka to przedwojenny gangster, Łukasz Siemiątkowski, który stojąc na czele gangu ściągał haracz od handlarzy z warszawskiego targowiska na Kercelaku. Jedno trzeba przyznać, język Słonimski miał cięty. 
        Jarosław Iwaszkiewicz w zbiorze felietonów Ludzie i książki natomiast tak pisał:


O konflikcie miedzy jurorami konkursu a krytykiem muzycznym komentującym eliminacje pisał Jerzy Waldorff w Ciach go smykiem! (1972):

I na koniec Jerzy Kisielewski o Zbigniewie Drzewieckim:

niedziela, 28 września 2025

160 lat temu świat usłyszał najpiękniejszą polską arię

     Najpierw usłyszeli Polacy w Warszawie. I to tak usłyszeli, że po trzech przedstawieniach władze carskie zdjęły operę z afisza. 28 września 1865 roku miała miejsce premiera Strasznego dworu Stanisława Moniuszki. Stefan Kisielewski pisał w Gwiazdozbiorze muzycznym, że chociaż Halka zyskała większy rozgłos, jako całość ustępuje ona niewątpliwemu arcydziełu, którym okazał się Straszny dwór. Z błahego libretta Jana Chęcińskiego wyczarował tu Moniuszko istny kalejdoskop polskości: niczym snop światła w ciemności popowstaniowej błysnąc musiał ten muzyczny pas słucki, szereg nanizanych jak perły scen z "polskiego, arcypolskiego" dworu. 

      Do muzycznych pereł zalicza się Aria Stefana z III aktu, czyli Aria z kurantem. Jak wygląda ów kurant, możemy zobaczyć w partyturze.


       Czy trzeba przypominać, jak Polacy świeżo po upadku powstania styczniowego rozumieli motyw matki w tej arii? I dlaczego zegar wybija rytm poloneza? Po słowach śpiewaka "Matko moja miła" podczas premiery w 1865 roku zerwały się gwałtowne oklaski, część widowni wstała z miejsc, a po zakończeniu opery, ludzie manifestacyjnie wyszli na ulice. Były to entuzjastycznie przyjmowane czytelne aluzje patriotyczne. Symbole ze Strasznego dworu weszły do kanonu kultury polskiej, o czym świadczy chociażby pisany w czasie wojny, a wydany w 1945 roku w Nowym Jorku emigrancki tomik poetycki Jana Lechonia Aria z kurantem. Tytułowy wiersz był publikowany w emigracyjnej prasie polskiej jeszcze przed ukazaniem się całego tomiku. "Wieści Polskie" wydawane w Budapeszcie opublikowały utwór w listopadzie 1943 roku.




Smutek taki mnie chwycił, ze zda się, aż skomli,
Ani przed kim się żalić, kto wie, kiedy minie,
Gdybyż to było można usiąść przy kominie
I czytać sobie stare wiersze Syrokomli!

I marzyć, jakbyś pocztą wędrował podróżną,
O owych lasach, rzekach, tych dworach, tym zdroju,
I myśleć, że są wszyscy w przyległym pokoju,
Od których ciągle listów wyglądasz na próżno.

Cóż znajdę, jeśli wyjdę takiego wieczoru?
Tu wszyscy przecież obcy i każdy gdzieś spieszy,
Ach, żadna mnie muzyka dzisiaj nie pocieszy,
Chyba "Aria z kurantem" ze "Strasznego Dworu".

     Wypada więc na koniec posłuchać. Śpiewa największy i najlepszy aktualnie polski tenor liryczny o światowej sławie - Piotr Beczała.

środa, 24 września 2025

Piękna kobieta - Claudia Cardinale

W wieku 87 lat zmarła Claudia Cardinale. Ten film i ta muzyka... Pewnego razu na Dzikim Zachodzie, reż. Sergio Leone, muzyka Ennio Morricone. Wszystko w tym filmie jest doskonałe. 




wtorek, 23 września 2025

Gdy Kasprowicz pisał "Jestem..."

Jestem!

Jestem i płaczę...

Biję skrzydłami,

jak ptak ten ranny,

jak ptak ten nocny, 

któremu okiem kazano skrwawionym

patrzeć w blask słońca...

A u mych stóp

samotny kopią grób...

a czarna wrona,

na Bożej męki usiadłszy ramiona,

bez końca 

kracze i kracze

i dziobem zmarłe rozsypuje próchno...

A ci się wloką,

świetlistych mgieł sierpniowych odziani powłoką,

jak cienie,

do wielkiej się wloką mogiły...

Za nimi dziewanny 

z piaszczystych wydm się ruszyły,

z miedz się ruszyły krwawniki,

spoza zapłoci bez się ruszył dziki,

tatarak zaszumiał w wądolcach

i, z mułu otrząsnąwszy korzenie,

idzie wraz z nimi...

Z mokradeł kępy rogoży,

z przydroży

osty o żółtych kolcach,

szerokolistne łopiany,

senne podbiały,

fioletowe szaleje,

cierniste głogi

wstały 

i idą...

Liśćmi miękkimi

wierzb zaszeleścił rząd

i w cichej, rozpaczliwej sunie się żałobie

śladem ich drogi...

Całe rżyskami zaścielone łany

oderwały się w tej dobie

od macierzystej ziemi

i, niby olbrzymie ściany,

wzniosły się w górę i płyną,

tą wielką żalu godziną...



1 sierpnia minęła setna rocznica śmierci Jana Kasprowicza; fragment pochodzi z hymnu Święty Boże, Święty Mocny  z tomu Ginącemu światu wydanego w 1901 roku; 


wtorek, 16 września 2025

Urodziny i śmierć

       Kilka dni temu (11 września) 90. urodziny obchodził Arvo Pärt, a dzisiaj  w wieku 89. lat zmarł Robert Redford. Obaj wielcy, obaj legendarni, obaj wyjątkowi. Jednak cóż może łączyć ascetycznego kompozytora z Estonii, tworzącego wyciszającą muzykę "dzwoneczków" (tintinnabuli), ze "złotym chłopcem Kalifornii", jak nazywano Redforda? Być może nic, być może niewiele poza bliskością daty urodzenia. A może właśnie bardzo wiele, gdy się popatrzy z perspektywy wieku, z perspektywy epok i pokoleń. 

         Niewątpliwie Redford to światowej klasy filmowa legenda. Zna go wielu, wielu oglądało filmy. Pärt takiej sławy nie ma, bo muzyka klasyczna wzbudza raczej niszowe zainteresowanie. Znamienne, że gdyby pokusić się o uogólnienie, można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że ci, którzy znają muzykę Pärta, znają też Redforda i jego filmy, natomiast ci, którzy znają Redforda niekoniecznie znają estońskiego kompozytora i jego muzykę. Czy o czymś to świadczy?

     W olbrzymim dorobku Redforda chyba nie ma słabych ról. Oczywiście każdy ma swoje ulubione, a filmoznawcy będą kruszyć kopie o niuanse pozwalające na układanie rankingów. W tym jednak przypadku wszelkie rankingi są zbyteczne. Filmografia Redforda jest tak bogata i tak za każdym razem doskonale wciągająca, że wyliczanki zostawmy czytelnikom Wikipedii. Jasne, że podziwiałam wiele jego ról; jasne, że niektóre filmy oglądałam po kilka razy. Na przekór czytanym dzisiaj na wielu portalach omówieniach chcę powiedzieć o filmie, który rzadko się wymienia. W zasadzie nigdzie dzisiaj nie zauważyłam, aby go wspomniano. Bo jest tyle bardziej znanych, bardziej nagradzanych, a to taka sobie prosta, zabawna, urocza historia z amerykańskiego Południa. W dodatku Redford w nim nie grał, bo był reżyserem. Fasolowa wojna z 1988 roku to film na podstawie powieści Johna Nicholsa. Powieści nie czytałam i nie wiem, czy chciałabym przeczytać. Film stwarza taką oryginalną aurę, że nie chcę jej konfrontować z literackim utworem i porównywać. Zauroczyła mnie w nim zwyczajność, codzienność bohaterów zmagających się z pewnymi trudnościami i przeszkodami życiowymi, o których tu pisać nie będę. Z drugiej strony jest to film niezwykle poetycki i jednocześnie humorystyczny. Można pokusić się o takie podsumowanie, że niby nic niezwykłego, a bardzo przyjemnie się ogląda. A ostatnia scena, ach ta ostatnia scena filmu! Czysta poezja. I słucha się świetnie. Bo muzyka jest cudowna. Zresztą, chociaż za reżyserię Redford tutaj Oscara nie dostał  (jak za Zwyczajnych ludzi), to został nagrodzony Dave Grusin za muzykę. No to posłuchajmy.


      A teraz Arvo Pärt - największy mistyk wśród kompozytorów i największy kompozytor wśród mistyków. Słucham jego muzyki od dawna, ale właśnie uświadomiłam sobie od jak dawna, gdy spojrzałam na ścieżkę filmową starego filmu, jeszcze z czasów ZSRR. Otóż właśnie, to film, a właściwie muzyka filmowa połączyła mi pamięć o Redfordzie z Pärtem. W 1978 roku powstała polsko-radziecka (dziś powiedzielibyśmy: polsko-estońska) ekranizacja opowiadania Stanisława Lema Rozprawa pod filmowym tytułem Test pilota Pirxa. Nowoczesną, dynamiczną muzykę skomponował Arvo Pärt we współpracy z polskim twórcą muzyki elektronicznej Eugeniuszem Rudnikiem. Powstała ścieżka dźwiękowa wyprzedzająca tamte czasy, a w symbiozie z fabułą przypomina późniejszy o kilka lat znany filmowy przebój Ridleya Scotta Łowca androidów. W obu filmach chodzi o metodę identyfikacji androidów do złudzenia przypominających ludzi - bo taki też w istocie jest główny motyw opowiadania Lema (w tym przypadku tekst literacki jest mi dobrze znany). Ścieżka dźwiękowa Testu pilota Pirxa pochodzi z czasów, gdy Pärt tworzył jeszcze muzykę awangardową, choć stworzył swój rozpoznawalny styl tintinnabuli. Może być więc szokiem słuchanie jej dziś, gdy od całych dekad kompozytor przyzwyczaił nas do czegoś zupełnie innego. 
      Wkrótce po skomponowaniu tej muzyki, w 1980 roku, Pärt wraz z rodziną wyemigrował ze Związku Radzieckiego, mieszkając najpierw w Wiedniu a później w Berlinie. Do Estonii wrócił na przełomie XX i XXI wieku. Ponieważ film powstał w czasach Związku Radzieckiego, istnieją trudności ze zdobyciem ścieżki dźwiękowej. Wiele nagrań zostało usuniętych z Internetu. Niemniej można ją zdobyć, to znaczy zakupić. Poniższy klip zawiera oprócz samej muzyki elementy dialogu bohaterów filmu w języku rosyjskim. 

poniedziałek, 15 września 2025

Muzyczne efekty poszukiwań i niespodzianka

       Jak większość świąt, także i Podwyższenie Krzyża Świętego ma swoją muzyczna oprawę, a w zasadzie oprawy skomponowane przez różnych kompozytorów. Pierwsze teksty o relikwii Krzyża Świętego powstały wkrótce po jego odnalezieniu przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna (272 - 337), która podobno podzieliła relikwie na trzy części dla trzech stolic ówczesnego chrześcijaństwa: Jerozolimy, Konstantynopola i Rzymu. Konstantyn wznosi w Jerozolimie Bazylikę Krzyża, której poświęcenia dokonano 14 września 335 roku. Dla przechowywania relikwii Krzyża w Konstantynopolu wybudowana została Hagia Sophia, a w Rzymie powstaje Bazylika Krzyża Świętego Jerozolimskiego. W Polsce również znajdują się relikwie Krzyża, najsłynniejszym miejscem jest Sanktuarium Relikwii Krzyża Świętego w Górach Świętokrzyskich. Jeden z najsłynniejszych kawałków Świętego Krzyża znajdował się w bazylice OO. Dominikanów w Lublinie, ale w nocy z 9 na 10 lutego 1991 roku został skradziony i do dzisiaj go nie odnaleziono. (Inna rzecz, że jak mówił pewien mądry zakonnik, na świecie tyle się "odnalazło" kawałków krzyża z Golgoty, że gdyby je poskładać do kupy, powstałby nie jeden krzyż, a cały las.)

      W każdym razie 14 września jest wielkim świętem, a Święty Krzyż inspirował kompozytorów, poetów i malarzy. Historyczne postacie św. Heleny i Konstantyna (oboje w koronach, stoją po prawej stronie) odnajdujemy na dziewiętnastowiecznej ikonie anonimowego autora z Podlasia.


        Na święto komponowano też muzykę, a zwłaszcza msze. Autorem pięciogłosowej mszy ku czci Świętego Krzyża ze specjalnym uwzględnieniem święta Podwyższenia  (In Exaltatione Crucis) jest renesansowy francusko-flamandzki kompozytor Pierre de la Rue (data urodzenia nieznana, zmarł w 1518 r.).  Z kolei ośmiogłosową Mszę Odnalezienia Świętego Krzyża (Missa Inventionis Sacrae  Crucis) skomponował barokowy niemiecki kompozytor Johann Caspar Ferdinand Fischer (1656 - 1746). Być może najbardziej znana jest natomiast kompozycja Haydna. Uwaga! Chodzi o Johanna Michaela, młodszego brata słynnego kompozytora Josepha Haydna. Johann Michael Haydn (1737 - 1806) skomponował 40 mszy, w tym Missa Sanctae Crucis (1762 r.) Ponad sto lat później, we wrześniu 1882 roku Mszę G-dur "Santa Crucis" skomponował Josef Gabriel Rheinberger (1839 - 1901), kompozytor niemiecki pochodzący z Liechtensteinu. Muzyki zaczął się uczyć w wieku 5 lat, a mając lat 7 występował już publicznie grając na organach i fortepianie. W tym czasie zaczął też samodzielnie komponować. Pierwsze kroki zawodowe stawiał jako organista, ale zasłynął jako pedagog: był profesorem fortepianu i organów oraz inspektorem klasy instrumentalnej i teorii w Königliche Musikschule w Monachium. 
         Tyle klasyki, natomiast dzisiaj zamieszczę rzecz współczesną. Współczesna kompozycja współczesnego autora. Alfredo Luigi Cornacchia komponuje, dyryguje, aranżuje. Ukończył studia muzyczne w zakresie fortepianu, kompozycji i dyrygentury chóralnej. Zdarza mu się nawet komponowanie muzyki filmowej. Ale dzisiaj Hymnus Sanctae Crucis.

      Jako się rzekło w tytule tego wpisu - czas na niespodziankę. BARDZO WIELKĄ NIESPODZIANKĘ. Przyznaję, że zapewne nie dla wszystkich, a tylko dla niektórych będzie to gratka nie lada. Odnalezienie drzewa Krzyża stanowiło inspirację także, a właściwie najpierw - dla poetów. Jednym z utworów jest średniowieczny anglosaski poemat mniej więcej z VIII - IX wieku The Dream of the Rood (Sen Krzyża). Znalazłam ten utwór w TAKIM wykonaniu: Uwaga, uwaga! David Suchet!

środa, 10 września 2025

Legendarny i niezapomniany duet

        Marek i Vacek - fortepianowy duet - Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski. Kochałam ich. Nadal słucham stare winylowe krążki. Grali klasykę i własne utwory. Teraz nagrania można znaleźć w Internecie. Mam je wszystkie na czarnych płytach... Kisielewski zmarł 12 lipca 1986 roku na skutek obrażeń w wypadku samochodowym. Duet przestał istnieć. A ja nadal ich kocham. 






I nadszedł Ten Czas...


I ten sam utwór z oryginalnym teledyskiem... Tańcząca na końcu teledysku Zuzia to córka Wacława Kisielewskiego.

niedziela, 7 września 2025

Muzyka, śpiew i modlitwa - na Siewną

         

Piotr Stachiewicz, Matka Boża Siewna, pocztówka z 1933 r.

         Czy w tej akurat kolejności? Niekoniecznie, aczkolwiek nie wymieniłam wszystkiego. Był orkiestra dęta, był zespół śpiewający, były występy pań z koła gospodyń wiejskich, była msza w parafialnym kościele, były ciasta, słomiane "rzeźby" i artystyczne ekspozycje plonów i oczywiście dożynkowy wieniec. Kultywowanie tradycji dożynek należy do kultury lokalnej, mimo że obchodzone właściwie w całej Polsce wiejsko-sołeckiej, mające swoje ponadlokalne wydania w postaci dożynek wojewódzkich i ogólnopolskich na Jasnej Górze. Swego czasu w okresie PRL-u nagłaśniane ogólnopolskie dożynki z udziałem najwyższych przedstawicieli partyjnych były transmitowane w telewizji, służąc jako propagandowa narracja władzy komunistycznej kształtująca świeckie państwo.  Propagandowe funkcje  ogólnokrajowych dożynek w okresie PRL omawia Monika Milewska (Ukradzione święto. Dożynki w PRL, "Zeszyty Wiejskie", 2020). Ich organizacja corocznie odbywała się w innym mieście wojewódzkim, co podyktowane było względami ideologicznymi, np. w 1954 roku ogólnokrajowe dożynki odbyły się w Lublinie jako uczczenie 10. rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN. Przygotowywane z wielką pompą obchody gromadziły do 200 tysięcy uczestników z całej Polski (przodowników pracy i działaczy), a tylko niewielka część dożynkowego pochodu wywodziła się z ludowej tradycji (wieniec dożynkowy, tradycyjne stroje ludowe|). Bezpośrednią bowiem funkcję propagandową pełniły niesione w długim pochodzie portrety przywódców politycznych (np. Bieruta, Stalina, Mao-Tse-tunga, Kim Ir Sena...), Ludwika Waryńskiego, sztandary PZPR, ZSL, ZMP, transparenty ("Cześć chłopom, przewodnikom polskiej wsi...", "Niech żyje Związek Radziecki..." itp.). Wzory wieńców dożynkowych poszczególnych województw były z góry określone przez Zarząd Główny ZSCh.  Obchodom towarzyszyła idea mechanizacji wsi, stąd prezentacje traktorów, kombajnów, maszyn rolniczych. Paradoks komunistycznych dożynek polegał na tym, że miały służyć wychwalaniu klasy robotniczej, stąd uczestniczyły w nich delegacje z fabryk, kombinatów chemicznych, stoczni, hut, stalowni, kopalni, a w efekcie chodziło o marginalizowanie znaczenia obszarów wiejskich na rzecz wzmocnienia rozwoju przemysłu i nadrzędnej roli robotników (szczególną rolę odegrała tutaj historia powstania Nowej Huty). Włączanie do dożynkowego święta rzesz robotników z fabryk i organizowanie dożynek w największych miastach mimowolnie nabierało aspektu humorystycznego, gdy z ludowego, wiejskiego obrzędu plonów powstawała wielkomiejska manifestacja pod hasłem "Tradycyjne, Ogólnomiejskie Dożynki Wsi". Jednocześnie chodziło o pozbawienie dożynek akcentów religijnych, co - nota bene - było trudne, ponieważ tradycyjne pieśni dożynkowe są wyrazem wiary w Boską opiekę nad urodzajem.

       W latach 90. XX wieku i na początku wieku XXI rozwój idei "małych ojczyzn" przywrócił dożynkowej tradycji wymiar lokalny, skupiając wokół obrzędu lokalną społeczność, aktywizując najczęściej działania tradycyjnych kół gospodyń wiejskich i ochotniczych straży pożarnych. Samoorganizacja środowisk wiejskich wokół tradycyjnych form świętowania, odnoszących się do specyfiki pracy na roli, jest jednym z elementów zasobów kulturowych wsi. Obyczaj dożynkowy powstał około XVI wieku, ewoluując przez kolejne wieki aż do wieku XIX i początku XX, gdy utrwaliła się forma dziękczynienia za plony i święcenia wieńca dożynkowego w święto Narodzenia Matki Bożej, czyli 8 września. Jeszcze w latach międzywojennych dożynki urządzano właśnie podczas tego święta. Dziś jest inaczej, ponieważ parafie, gminy i powiaty urządzają święto plonów w różnych terminach, od połowy sierpnia aż do września. W wielu miejscowościach zachowuje się nadal tradycyjny termin Matki Bożej Siewnej, jak tradycyjnie nazywa się święto Narodzenia NMP. Dożynki bowiem oznaczają zakończenie zbierania plonów i przygotowanie ziemi pod nowy zasiew. W wiejskiej społeczności lokalnej tradycyjne dożynki zachowały sakralny charakter, a centralnym wydarzeniem jest poświęcenie wieńca dożynkowego przez kapłana w kościele. Stałym punktem jest tradycyjna pieśń dożynkowa "Plon, niesiemy plon" (zapisana przez Oskara Kolberga), niemniej ma ona liczne warianty i każdy region ma swoje własne wersje. 

       Uroczystości towarzyszą temu liczne atrakcje przygotowane przez lokalne grupy, jak wspomniane koła gospodyń wiejskich i ochotnicza straż pożarna oraz zaangażowani mieszkańcy. Uwidacznia się w tym jeszcze inna rola dożynek - poza sakralną funkcją dziękczynienia za plony - mianowicie integracja społeczności wokół wspólnych wartości: pracy, gościnności, tradycji, pobożności, zabawy, kształtowania specyficznej ludowej estetyki. Wszystko to obserwowałam właśnie dzisiaj, w dniu święta Matki Bożej Siewnej. W uroczystym korowodzie z udziałem pań z koła gospodyń wiejskich oraz orkiestry dętej do kościoła został zaniesiony wspaniały wieniec. Bezpośrednio do świątyni korowód z wieńcem został wprowadzony przez kapłana. W trakcie nabożeństwa wieniec został poświęcony, orkiestra grała (jak orkiestra huknęła na Podniesienie, to aż posadzka zadrżała), a panie z zespołu (o zespole pisałam TUTAJ) śpiewały specjalnie przygotowane pieśni. I to na dwa głosy. Przepięknie! Słowa pieśni dożynkowych wysławiają ciężką pracę na roli i zarazem sławią Boga za "dobrodziejstwa, którym nie masz miary", jak wspomniał kapłan w homilii. 

        W tradycji dożynkowej od dawnych czasów wykształcił się też element satyryczny. Także do tego było nawiązanie w postaci żartobliwego skeczu, na którego odegranie w kościele ksiądz się zgodził. Nawet zachęcał, żeby zostać i obejrzeć. Gestem gościnności było zaproszenie wszystkich obecnych  na poczęstunek. I nie chodziło tylko o to, że  można było wziąć kawałek dożynkowego chleba, lecz o całkiem przyjemne delektowanie się słodkimi wypiekami. Co najmniej kilkanaście pań piekło ciasta, aby dla nikogo nie zabrakło.  

        Muszę wspomnieć jeszcze o orkiestrze. Była to orkiestra dęta z Zaburza - powiat zamojski. Orkiestra oczywiście Ochotniczej Straży Pożarnej - wszyscy w strażackich galowych mundurach. . Dlaczego to ważne? Ponieważ jest to orkiestra ze stuletnią tradycją, powstała w 1926 roku, jedna z najstarszych orkiestr na Roztoczu. Występuje w całej Polsce na przeglądach i festiwalach. Jeszcze dekadę temu była to jedna z największych orkiestr dętych na Zamojszczyźnie. Grają w niej muzykanci z Zaburza i okolicznych miejscowości: Chłopkowa, Latyczyna, Gorajca, Radecznicy, Mokregolipia. 

Znalazłam nawet kilka nagrań, chociaż niewielki to przedsmak tego, co orkiestra potrafi.


Powinnam na koniec napisać: "I ja tam byłam, miód i wino piłam", albo co najmniej "ciastka jadłam". Otóż nie, byłam, ale nie jadłam, nie piłam, tylko podziwiałam. 

czwartek, 4 września 2025

Urodził się 4 września

         Tak rocznicowo dzisiaj, choć to ani okrągła, ani specjalna jakaś rocznica. 4 września 1809 roku w Krzemieńcu urodził się Juliusz Słowacki. Nie doczekawszy 40. urodzin, zmarł w kwietniu 1849 roku w Paryżu. Ile trzeba mieć talentu, żeby w tak krótkim czasie napisać kilkanaście dramatów (które zresztą zrewolucjonizowały polską literaturę), kilkanaście poematów, powieści poetyckich i mnóstwo wierszy, a przy tym stworzyć nową oryginalną filozofię genezyjską. Jak na romantyka przystało, wyruszył też w podróż do źródeł europejskiej kultury: do Grecji i na Bliski Wschód. Świetnie też malował, w osobistym notatniku utrwalał podczas podróży oglądane pejzaże. Dandys i natchniony wieszcz, a zarazem twardy gracz, jeden z pierwszych, który umiejętnie i z sukcesami inwestował na giełdzie. Poeta, a jednak umysł precyzyjny i prawniczy: studia prawnicze  ukończył w wieku 20 lat. Poliglota znający dziewięć języków, w tym francuski, niemiecki, rosyjski, łacinę i grekę (tłumaczył m.in. Homera), przy czym francuskim posługiwał się tak samo biegle jak polskim.

        Wszyscy miłośnicy poezji, a nawet czytelnicy sporadyczni, mają swój ulubiony wiersz Słowackiego. Wybór jest ogromny. Najczęściej powtarzane są... przypominane... wiersze te najbardziej znane, rzekłabym nawet: dostojnie-posągowo-łzawe (Smutno mi, Boże itp.) Tymczasem pamiętać warto, bo i znać warto utwory o niesłychanym finezyjnym dowcipie. Słowacki był bowiem człowiekiem, poetą piekielnie inteligentnym. On pierwszy potrafił (no, może drugi, bo szlaki przetarł Ignacy Krasicki w Monachomachii) pisać dowcipnie o samym swoim pisaniu, przełamując granicę między światem wewnętrznym utworu a światem rzeczywistym, zacierając różnice między narratorem a autorem. I jeśli pewne raperskie poradniki językowe służą pomocą w poszukiwaniu oryginalnych rymów, jak te na żyrafę, to Słowackiego można uznać za prekursora raperów. 

       Dzisiaj przypada 216. rocznica jego urodzin - Juliusz Słowacki: prekursor raperów:

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę

Wlazła przed okrutnych wrogów pogonią,

Jakie tam miało być z niej auto-da-fe,

Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. - 

( O! horror! trzeci rym jest na żyrafę!

Muzy żałośne łzy nade mną ronią,

Bo muzy wiedzą jakie do łez prawo

Ma wieszcz piszący poemat oktawą).

niedziela, 31 sierpnia 2025

Gdzie i kto?

        31 sierpnia 1945 roku zmarł Stefan Banach - najwybitniejszy polski matematyk, twórca lwowskiej szkoły matematyki. Klasyk analizy funkcjonalnej i teorii mnogości. Bywalec kawiarni, nałogowy palacz, wielki patriota. Doktor matematyki, fizyki i filozofii. Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Przyjeżdżali do niego najwięksi matematycy ze świata posłuchać, co miał do powiedzenia. Planetoida jego imienia krąży wokół Słońca.

         Gdzie i kto w Polsce dzisiaj obchodzi rocznicę jego śmierci? Kto i gdzie upamiętnia jego imię i dokonania? Kto i jak potrafi o nim opowiadać? Ilu Polaków wie, że z jego dokonań możemy być w świecie dumni? 





piątek, 29 sierpnia 2025

Dwie piosenki o wojnie

Obu panów słyszałam na żywo... te piosenki też... i wciąż je słyszę.

Mirosław Czyżykiewicz


 Słowa Josif Brodski, tłum. Roman Kołakowski

W chwili, kiedy przy kolacji
bronisz niedorzecznych racji
żal za głupstwem topiąc w wódzie - 
giną ludzie. 

W przecudownych starych miastach
strach w codzienny pejzaż wrasta
śniąc o ocalenia cudzie - 
giną ludzie.

W wioskach, których wcale nie ma,
bo śmierć przez nie przeszła niema,
wierząc swej nadziei złudzie
giną ludzie.

Giną ludzie, gdy głosujesz
za spokojem i próbujesz 
bunt sumienia zbyć doktryną -
"obcy giną".

W chwili, gdy rozrywki żądasz,
w telewizji mecz oglądasz
lub się pławisz w słodkiej nudzie - 
giną ludzie.

Oto nowa jest idea:
jeszcze ludzkość nie zginęła,
chociaż w kainowym trudzie
giną ludzie.

Wielbiąc każde przykazanie,
zapis świętych praw w Koranie,
Ewangelii i Talmudzie - 
giną ludzie.

Wśród wyznawców każdej wiary
są mordercy i ofiary -
twe milczenie wskaże teraz
kogo wspierasz.
_________________________________________________________________

Jan Kondrak


Słowa Kazimierz Grześkowiak

Stepem, stepem szli na bój kazaki,
w stepie, w stepie oszalały ptaki.
Matka, matka cała zapłakana,
wzięli synka, wzięli, z samiuśkiego rana.

Stepem, stepem garbią się kurhany,
w stepie, w stepie kazaki i pany.
Matka, matka cała żegnająca,
żegna, żegna syna, jak żegnała ojca.

Stepem, stepem rozkrwawione głogi,
w stepie, w stepie toczy się bój srogi.
Matka, matka ma zmęczone oczy,
a jej syn już krwią z krwi, krwią z krwi jej broczy.

Stepem, stepem wiatr pochyla trawy,
w stepie, w stepie skończył się bój krwawy.
Matka, matka Matce, co w ikonie,
daje syna, daje w malowane dłonie.


wtorek, 26 sierpnia 2025

Jeden utwór - kilka wersji

       Najbardziej znany utwór Astora PiazzoliLibertango ma milionowe odsłony, nie podejmuję się policzyć, ile w sumie milionów, jeśli zsumuje się wszystkie dostępne wersje, a jest ich multum. Mam swoje ulubione i mam absolutny hit. Ale wybór pozostawiam każdemu indywidualnie. Tylko spośród kilku...  

Na początek wersja z prawie sześćdziesięcioma pięcioma (prawie 65 mln) milionami osłon, do posłuchania i oglądania:


"Tylko" trzy i pół miliona - wersja wiolonczelowa z orkiestrą:


Wersja tylko na ludzkie głosy - bez instrumentów, trzy miliony sześćset tysięcy:


Koreański kwartet - cztery miliony siedemset tysięcy odsłon:


I jeszcze wielu innych wysłuchałam, ale chyba nie zmieszczą się wszystkie tutaj... 

piątek, 22 sierpnia 2025

I ten głos pozostał już tylko w nagraniach

 Wczoraj w wieku 66 lat zmarł Stanisław Soyka. Głos miał niesamowity. Potrafił zaśpiewać wszystko.

To jedna z moich  ulubionych piosenek w jego wykonaniu:

Omnia nuda et aperta sunt oculos Eius... - wszystko nagie i otwarte jest przed Jego oczami

sobota, 16 sierpnia 2025

Wciąż mam w uszach

On mnie zaraził miłością do muzyki organowej. Wciąż mam w uszach muzykę w jego wykonaniu.  Przechowuję do dzisiaj malutkie kartonikowe programy sprzed niemal czterdziestu lat koncertów, na które chodziłam, aby posłuchać jak gra.

Dzisiaj w wieku 90. lat zmarł prof. Joachim Grubich - Wielki Mistrz Organów. 

Triada doskonała: Joachim Grubich - organy Filharmonii Lubelskiej - muzyka Messiaena


Oraz przepiękne połączenie delikatności, medytacji i organowej wirtuozerii w muzyce Cesara Francka

piątek, 15 sierpnia 2025

Barokowa wirtuozeria skrzypcowa - Assumptio Beatae Mariae Virginis

         Heinrich Ignaz Franz von Biber (1644 - 1704) jest autorem czternastu sonat różańcowych, inaczej misteryjnych, z których każda odpowiada kolejnym wydarzeniom z życia Chrystusa znanym z tajemnic różańca. Tak więc w części pierwszej Radosnej są Sonaty I - V: Zwiastowanie, Nawiedzenie św. Elżbiety, Narodzenie Pana Jezusa, Ofiarowanie Jezusa w świątyni i Odnalezienie Jezusa w świątyni; w części drugiej Bolesnej Sonaty VI - X: Modlitwa Jezusa w Ogrójcu, Biczowanie, Ukoronowanie koroną cierniową, Droga krzyżowa,  Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa; w części trzeciej Chwalebnej Sonaty X - XV: Zmartwychwstanie Jezusa, Wniebowstąpienie Jezusa, Zesłanie Ducha Świętego, Wniebowzięcie NMP i Ukoronowanie NMP.

       Niemniej nie należy doszukiwać się w kompozycjach Bibera dosłownej ilustracji różańcowych wydarzeń. To muzyka w wysokim stopniu medytacyjna, coś na kształt pozasłownej modlitwy.  Kompozytor nie pozostawił żadnych wskazówek interpretacyjnych ani komentarza. Wiadomo, że w 1670 roku Biber rozpoczął służbę w dworze arcybiskupa Salzburga i tam powstały Sonaty Różańcowe.

       Głównym instrumentem Sonat są skrzypce, których Biber był niezrównanym wirtuozem. Jak pisał o nim Charles Burney: ze wszystkich skrzypków ubiegłego wieku (czyli XVII - bowiem Burney żył w wieku XVIII) Biber wydaje się najlepszy a jego solówki są najtrudniejsze i najbardziej pomysłowe. Owa pomysłowość wirtuozerii skrzypcowej polega na zastosowaniu specjalnego strojenia skrzypiec zwanego scordaturą, dzięki której dźwięk nabiera cech polifonicznych. Każda z sonat - poza pierwszą - zakłada inne strojenie, inną scordaturę, a od wykonawcy wymaga niezwykłej wirtuozerii. Stąd też jeśli skrzypek chce wykonać całość piętnastu sonat, powiedzmy, na jednym koncercie, raczej nie dałby rady zrobić tego na jednym instrumencie, bo przestrajanie trwałoby za długo. Jeden z najwybitniejszych wykonawców utworu, Dmitry Sinkovsky używa skrzypiec barokowych wykonanych w 1675 roku przez Francesca Ruggieriego z Cremony oraz kilku innych wykonanych przez współczesnego wybitnego lutnika Aleksandra Rabinowicza. 

       Co ciekawe, Biber nie opublikował swojej kompozycji i została ona na wiele lat zapomniana. Wzmianki o tym, że taki utwór istnieje pojawiły się ok. 1889 roku. Po odnalezieniu rękopisu autorstwo ustalono na podstawie zamieszczonej dedykacji. Kompozycja na skrzypce i basso continuo po raz pierwszy została opublikowana dopiero w 1905 roku w Wiedniu, czyli 230 lat po jej powstaniu i dwieście lat po śmierci autora. Dzisiaj należy do kanonu barokowej wirtuozerii skrzypcowej. 

środa, 6 sierpnia 2025

Transfiguratio Domini - 6 sierpnia

       Franz Liszt skomponował In festo transfigurationis Domini nostri Jesu Christi na fortepian. To jeden z ostatnich utworów kompozytora, należący do tych o charakterze medytacyjnym i uduchowionym. Piękny początek wyraźnie nawiązuje do Beethovena, ale i sam utwór Liszta stał się inspiracją do dalszych nawiązań i niejako kontynuacji. Włoski kompozytor Francesco Marino z Neapolu w 2022 roku skomponował również na fortepian rozwinięcie utworu Liszta. 

       Obie kompozycje jak najbardziej do słuchania, zamyślenia, medytacyjne, wyciszające, choć kompozycja Włocha wyraźnie zawiera elementy bardziej współczesne. Jednakże i tak najbardziej nowatroska kompozycja jest dziełem Oliviera Messiaena (1908 - 1992), francuskiego kompozytora o niezwykłej wrażliwości na dźwięki natury, na śpiew ptaków. W monumentalnej kompozycji La Transfiguration de Notre-Seigneur Jesus Christ występuje stuosobowy chór mieszany podzielony na dziesięć partii, siedmiu solistów instrumentalnych oraz różne charakterystyczne dla kompozytora instrumenty orkiestrowe, jak na przykład duża sekcja perkusyjna. Całość trwa prawie półtorej godziny i odnajdujemy w kompozycji fragmenty o wybitnie duchowym, medytacyjnym nastroju. Muzyka Messiaena nie jest dla każdego ze względu na nietypowe połącznia instrumentalne, wprowadzanie dźwięków imitujących głosy ptaków, co było zresztą jego specjalnością. 

        Na początek więc Liszt:


oraz nawiązujący do niego w swojej kompozycji Francesco Marino:


Messiaen - ostatnia część kompozycji, Światła Chwały o charakterze chorałowym:


I na koniec pieśń liturgiczna z obrzędu prawosławnego na święto Przemienienia Pańskiego:

piątek, 1 sierpnia 2025

1 sierpnia

 



Tadeusz Gajcy, Wczorajszemu (fragment)

[...]
Klechda z omszałych lat
- świty w klechdzie powiewały krwawe -
do snu kołysała dzieci.

Taka klechda przełamał się dzień
walczącej
Warszawy.

Wtedy -
rozwiodły się nad miastem ornamenty łun
na złotych kolcach wieżyc i bełkocie Wisły,
muzyka - lecz nie nieba - krążyła jak sen,
dziś wiesz: 
to skowyt strzałów na brukach się wił,
otaczał, chodził wokół jak zbłąkany zwierz.

A tobie - dni wczorajsze w oczach nie ostygły,
ufałeś...
Księżyc sierpem zmrużone rzęsy kosił,
wśród krzyży zwijał świata purpurową nitkę;
żołnierze nieśli drżące, spokorniałe oczy
na sfruwającą powietrzem
białą Nike.

Falował spokój w ciepłej darni,
kiedy młodzi plecami wsparci o wieczność
odchodzili w głębokie posłania.
Więc nakryły ich obłoki podobne kulistym mleczom
i wiatr, któremuś wierzył  - składał pocałunki umarłym.

[...]


Ps. Autor wiersza, Tadeusz Gajcy zginął w wysadzonej przez Niemców kamienicy 16 sierpnia 1944 roku w wieku 22 lat.

poniedziałek, 28 lipca 2025

lipcowe pasieki

 Na początek wiersz Tadeusza Śliwiaka



Oraz ilustracje:


pocztówka przedwojenna

pocztówka przedwojenna

starodawne ule w formie leżących kłód - wydrążonych pni drzew


Przedwojenna pasieka z ulami kłodami stojącymi


poniedziałek, 21 lipca 2025

Gdzieś poza granicami tego świata

Bez światłocienia


znalazłam się w kraju

gdzie każdy dzień

staje się nagle

bez uprzedzenia


i bez uprzedzenia 

nastaje noc


dzień ograbiony ze świtu

i zmierzchu

skrzykuje kolory

obłoków

wiodących słońce na tron


a kiedy wyroją się gwiazdy

i księżyc

ogniste słońce nagle

wygasza światło


Wczoraj zmarła Urszula Kozioł, poetka wybitna. Miałam nadzieję, że jeszcze zdążę zdobyć jej autograf w ostatnim tomiku Raptularz, uhonorowanym Nagrodą Nike w ubiegłym roku. Niestety, nie zdążyłam. Wszystkie wiersze w tym ostatnim tomiku są jak pożegnanie. 


Tempus fugit


Czas zawczasu

pogrążyć się w sobie


czas

zdążyć na czas


czas mieć czas

zanim

strąci nas w bezczas


bo poniewczasie

będzie za późno na cokolwiek




poniedziałek, 7 lipca 2025

Borowina i siarka

        Uzdrowisko Horyniec borowiną stoi, o czym wiedzą bywalcy sanatoriów z całej Polski.  Niemal wszyscy przyjeżdżają wytaplać się w czarnym ciepłym błocku. Ciepłym, ponieważ do zabiegów borowinę podgrzewa się do 40-42 stopni. Są rzecz jasna przeciwwskazania, kiedy borowiny stosować nie można, ale o tych tutaj pisać nie będziemy, gdyż - patrz zdanie pierwsze: Horyniec borowiną stoi. Właściwie nie sam Horyniec, lecz wioska nieopodal - Podemszczyzna. To tam wydobywana jest borowina do zabiegów leczniczych. 

         Złoża w Podemszczyźnie obejmujące 36 ha mają grubość do 2 - 2,5 m,  objętościowo ocenia się na 1000000 mᶾ (milion metrów sześciennych). Aktualnie eksploatuje się 18 ha. Są to największe złoża w Polsce. Ile wydobyto do tej pory, nie wiem, ale codziennie na zabiegi zużywa się od 3 do 4 ton. Dlaczego borowina leczy, trudno laikowi zrozumieć. Ważny jest skład organiczny, mineralny, chemiczny... Bowiem borowina to określony rodzaj wysoko przetworzonego torfu.  

         W przedwojennym informatorze zdrojowym, kiedy Horyniec należał do województwa lwowskiego,  podano skład tutejszej borowiny. 



        Borowina jest naturalnym peloidem organicznym (pelos - błoto) typu niskiego. Zawiera resztki roślinne. W wyniku próchnienia przez tysiące lat wytworzyły się czynne substancje humusowe mające działanie przeciwzapalne, przeciwwirusowe, przeciwbakteryjne. Okłady z borowiny mają też działanie przeciwbólowe i rozkurczowe. "Czarne złoto" Horyńca-Zdroju (z Podemszczyzny) stwarza okazję do tzw. turystyki uzdrowiskowej, będącej ogólnoświatowym trendem polegającym na łączeniu leczenia z wypoczynkiem. Sprzyja on rozwojowi turystyki w małych i peryferyjnych czasami miejscowościach, a z kolei sanatoria wykorzystują go konstruując ofertę dla osób przyjeżdżających bez skierowania na zasadzie pełnopłatnego pobytu. Mieszczą się w nim wybrane zabiegi lecznicze - oczywiście ordynowane przez lekarza - a czas wolny kuracjusze mogą spędzać na poznawaniu atrakcji regionu. "Turystyka uzdrowiskowa staje się w szybkim tempie wyspecjalizowaną, odrębną formą turystyki zdrowotnej. Jej specyfika polega przede wszystkim na  celu i motywie wyjazdu do miejscowości uzdrowiskowej. Do najważniejszych powodów zalicza się tu m.in. poprawę zdrowia, odzyskanie sił witalnych, polepszenie samopoczucia, czyli ogólnie regenerację całego organizmu" - piszą autorzy opracowania Atrakcyjność i preferowanie wybranych form turystyki na obszarach wiejskich Polski Wschodniej - w badaniu opinii i wyborów turystów ("Wieś i Rolnictwo", nr 2/2022).

        Horyniec - Zdrój jest jednym z pięciu uzdrowisk na terenie województwa podkarpackiego pozostałe to: Iwonicz-Zdrój, Polańczyk, Rymanów-Zdrój oraz Latoszyn). Jego specyfiką są także wody siarczkowe i siarkowodorowe stosowane do kąpieli leczniczych. Wszystkim zabiegom ordynowanym kuracjuszom towarzyszy zalecenie picia leczniczych wód: źródlanej "Horynianki" i siarkowej z ujęcia "Róża".  Skład wody z "Róży" według przedwojennego informatora:



       Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego współczesne informatory i zamieszczone na stronie Uzdrowiska Horyniec liczne zakładki nie zawierają składu borowiny i wody. Można znaleźć setki informacji: o turnusach, o zabiegach, o cenach, układzie budynków, atrakcjach dodatkowych, kawiarniach, sali gimnastycznej i wielu zupełnie niepotrzebnych - jak np. ile modułów ma główny budynek uzdrowiskowy z częścią hotelowo-leczniczą - a rzeczy najważniejszej nie ma. A mnie interesuje roślinny skład borowiny, czyli botaniczny. Przeczytałam tylko w jakimś opracowaniu bardzo, bardzo pobieżnym, że na terenach tych w trzecio- czy czwartorzędzie rosła roślinność typu atlantyckiego. No i co dalej? Jakie rośliny wytworzyły tę niesamowita borowiną, którą dzisiaj możemy wykorzystywać?  
       
          Coś więcej można znaleźć o źródłach siarczkowych (oczywiście nie na stronach sanatorium, tylko gdzie indziej w publikacjach). Specyficzne horynieckie wody mineralne występują tylko w okolicach rzeczki Glinianiec. Znajdujące się wewnątrz ziemi skały złożone z iłów trzeciorzędowych nie dopuszczają do przenikania wód głębiej i te, które znajdują się pod trzeciorzędowymi skałami maja charakter artezyjski i to właśnie one tworzą horynieckie źródła. Złoża siarki związane są z wykształceniem się utworów ewaporatowych (cokolwiek to znaczy!) - są to gipsy, anhydryty i sole kamienne o niewielkiej miąższości. W Horyńcu znajduje się 14 źródeł wód mineralnych o charakterze trojakim: siarczkowo-wodorowym, wodorowo-węglanowym i wapienno-sodowym. Piłam wodę z "Róży", którą niektórzy kuracjusze nazywają śmierdziówką. No cóż, nazwa adekwatna. 

sobota, 28 czerwca 2025

Hymny i kwiaty

      Hymny i kwiaty to wyróżniki święta Bożego Ciała i oktawy po nim zakończonej, podobnie jak pierwszego dnia, procesją do czterech ołtarzy. Zwłaszcza sypanie kwiatów, strojenie ołtarzy, układanie kwietnych dywanów wpisało się w polską tradycję, chociaż - jak się zaraz okaże - nie tylko u nas. Niemniej to polskie słynne kwietne dywany w Spycimierzu znajdują się na liście niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO. Inne miejscowości pozazdrościły Spycimierzowi i czytam właśnie, że i gdzie indziej również układa się dywany, na przykład w Goraju ułożono dywan w świątyni. Tradycja spycimierska ma już 200 lat, tymczasem Maria Paciorkowska w swojej relacji Wrażenia z podróży do Rzymu i Włoch Południowych w roku jubileuszowym (Anno Santo) 1925 wspomina, że w Mediolanie, gdzie akurat przebywała w czasie święta Bożego Ciała, nie urządzano procesji po mieście.  Czy Mediolan był tu wyjątkiem? A może nie, to Turyn był wyjątkiem, gdzie - jak pisał Józef Sebastian Pelczar w opracowaniu Pius IX i jego pontyfikat wydanej w 1897 r. - procesje na oktawę Bożego Ciała urządzano od 1453 roku.

       Procesje w polskie opisywało wielu autorów, znanych i mnie znanych. Cyprian Norwid opisywał w liście z 1842 roku wrażenia z procesji krakowskiej, w której wierni brali udział w strojach kontuszowych, bractwa cechowe z chorągwiami, a towarzyszyły jej głośne śpiewy i bębny. Uzupełnieniem krakowskich tradycji może być zamieszczona w gazecie "Nowa Reforma" z 1901 r. iście teatralna relacja z harców "Konika zwierzynieckiego", którego harce zakończyły obchody oktawy Bożego Ciała.


 Z kolei anonimowy autor listu zamieszczonego w "Przeglądzie Lwowskim" z 1874 roku opisuje uroczystą procesję w Poznaniu. Przybyli na nią, poza poznaniakami, liczni mieszkańcy okolicznych wsi. Dramatycznie natomiast rozwinęły się okoliczności największej procesji warszawskiej w 1890 roku, o czym pisano w "Kurierze Warszawskim" i w "Słowie Polskim" Otóż w czasie procesji zerwał się gwałtowny wicher i ostatni ołtarz ustawiony przy pomniku Kopernika został przewrócony i przypisany do niego fragment ewangelii został odśpiewany już po wejściu do świątyni. 

     Tradycyjne wicie wianków zilustrował Elwiro Andriolli w monografii Zygmunta Glogera Rok polski w życiu, tradycji i pieśni. 


Ludzie związani z wodą, z rzekami, mieli swoje obyczaje, polegające na okadzaniu sieci, co widzimy na współczesnym rysunku Roberta Sawy.


Zestaw hymnów śpiewanych podczas Bożego Ciała i oktawy zawiera zbiór wydany w 1633 roku, w którym zamieszczono teksty ułożone między innymi przez Tomasza z Akwinu.


Na samym początku Pangue, lingua, gloriosi corporis mysterium, który ma liczne wersje muzyczne, od chorałowych po współczesne.