Szukając ilustracji do majowego nabożeństwa śpiewanego tradycyjnie przy kapliczkach, znalazłam niezwykły obraz nieznanego mi malarza. Malarz niemiecki, a kapliczka wenecka, a więc w wodzie, trzeba podpłynąć łódką i tak też przedstawił to Georg Richard Falkenberg. Poniżej skan z majowego numeru "Przewodnika Katolickiego" z 1938 roku. (W podpisie pomyłkowy inicjał imienia malarza)
Klik! - O czym piszę gdzie indziej - okolice książek
środa, 30 kwietnia 2025
Litania Loretańska - obraz i muzyka
wtorek, 22 kwietnia 2025
Muzyka jezuicka Ameryki Południowej
Koncentrując się na nauczaniu i spuściźnie zmarłego wczoraj Jorge Maria Bergoglia, zwłaszcza w kontekście imienia Franciszek, które wybrał jako papież, oczywistym nawiązaniem do świętego Franciszka z Asyżu, łatwo zapomnieć, że był jezuitą. Co prawda, w każdej biografii i we wszelkich notatkach zawsze jest to podawane, ale, jak to często bywa, ludzie pomijają informacje według nich nieistotne lub niewygodne, albo z innych względów marginalizowane. Może więc umknąć, że za jego formacją stoi kilkusetletnia działalność Towarzystwa Jezusowego, czyli zakonu jezuitów w Ameryce Łacińskiej. Pomijam tutaj zawiłości tej obecności, historyczno-polityczne zawirowania, ponieważ nie jest to blog historyczny ani religijny. Moim zamiarem jest wspomnieć jak zawsze o aspekcie muzycznym.
W zakładanych przez jezuitów a Ameryce Południowej misjach i tzw. redukcjach (osiedlach) rdzenni mieszkańcy, między innymi Indianie Guarani (działalność takiej misji przedstawia film "Misja" z muzyką Ennio Morricone), uczyli się także rzemiosła i sztuk artystycznych, w tym muzyki. Muzyka była sposobem ewangelizacji, toteż wielu jezuitów muzyków komponowało utwory religijne specjalnie dla społeczności misyjnych. A ponieważ przybycie i rozkwit działalności jezuitów przypadły na druga połowę XVI w. oraz wieki XVII i XVIII, była to muzyka przeważnie w stylu barokowym z właściwymi dla niej polifoniami, przenikaniem się sacrum z profanum, motety, msze, nieszpory, koncerty, muzyczne miniatury... Spuścizna muzyczna jezuickich misji i jezuickich kompozytorów musiała być ogromna, skoro w latach 60. i 80. XX wieku podczas renowacji kościołów jezuickich misji Indian Chiquito na terenie Boliwii i Paragwaju znaleziono ponad pięć tysięcy manuskryptów z utworami muzycznymi. Kolejne sześć tysięcy odkryto w 2006 roku z dawnych misji Indian Moxo. Stąd też jeszcze w latach 90. XX wieku pod patronatem UNESCO zrodził się pomysł zorganizowania Festiwalu Muzyki Renesansu i Baroku Amerykańskiego " Misiones de Chiquitos". Trwałym śladem festiwalu pozostały nagrane płyty. W ubiegłym roku podczas XIV edycji Festiwalu trwającego w kwietniu występował między innymi Chór Kameralny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Spośród kompozytorów jezuickich, którzy tworzyli dla misji w Ameryce Południowej wybrałam dwóch. Martin Schmid (1694 - 1772), jezuita szwajcarski, przebywał na misjach od 1729 roku, kiedy to przybył do Buenos Aires. Następnie działał w San Javier, San Rafael, Conception oraz San Juan. Muzyką interesował się jeszcze przed wstąpieniem do zakonu. Przebywając na misjach uczył miejscowych Indian budowy instrumentów, tworzył kompozycje dla budowanych kościołów. Jedną z takich kompozycji jest Si bona suscipemus.
czwartek, 17 kwietnia 2025
Wielkanocne malarstwo mniej znane
poniedziałek, 14 kwietnia 2025
Czasem "chodzi" za mną piosenka...
Chodzi i znika. Potem znowu wraca. Ostatnio ta właśnie. Dawno temu, przed wielu laty, gdzieś w 1990 roku słyszałam ją wykonywaną przez Agatę Budzyńską na żywo podczas koncertu.
piątek, 11 kwietnia 2025
Przygotowanie operowe robi różnicę
Ogromną! Widać, a właściwie słychać od razu, czy ktoś ma glos poprawnie ustawiony. Słychać różnicę w emisji głosu, we frazowaniu, oddechu. No i ta głębia. Można mieć piękną barwę i śpiewać płasko, płytko, na podniebieniu, jak - nie przymierzając - sroka. Gdy na scenę wychodzi ktoś po profesjonalnej edukacji, słychać i chce się słuchać. Pytają mnie nieraz czy ten czy inny wykonawca mi się podoba, czy podoba mi się jego wykonanie, piosenka. Nie jestem zawodową znawczynią, ale przyznaję, często się zdarza, że współczesnych piosenkarzy, piosenkarek po prostu nie mogę słuchać. Żadnej piosenki nie mogę wysłuchać do końca. (Nie)święte oburzenie fanów danego wykonawcy (nie podam nazwisk) będzie mi zarzucać lekceważenie czyjegoś talentu, umiejętności i nie wiem, czego jeszcze. A ja nie mogę wysłuchać, bo wydaje mi się to zwyczajnie nudne, albo wzbiera we mnie irytacja tak słabą techniką śpiewu, że aż uszy bolą. Często powtarzam, że miarą profesjonalizmu jest słyszalność i zrozumiałość tekstu. Jeżeli muzyka zagłusza wokalistę robiąc show, nie dając się wsłuchać w słowa, w tekst, to po co śpiewać? I po co słuchać? Mówił o tym kiedyś w wywiadzie Wiesław Ochman, że w polskich wykonaniach chóralnych często nie rozumie słów. Są to efekty niedostatecznej czy nieumiejętnej pracy nad emisją głosu, nad artykulacją. Z kolei polski śpiewak Piotr Beczała na całym świecie zbiera pochwały między innymi za doskonałą artykulację i to we wszystkich językach, w których śpiewa. A jest już na szczycie od wielu lat i nadal starannie dobiera partie do śpiewania, stosownie do swojego głosu. Żartuję sobie czasem, że nie wiedziałam, jak piękną muzykę tworzył Moniuszko, dopóki nie posłuchałam, jak śpiewa go Beczała. Bo czasem młodzi potrafią przeszarżować i glos szybko się wyczerpuje, niszczy.
Abstrahując od rozważań teoretycznych, powrócę do tytułu wpisu: przygotowanie operowe słychać od razu nawet, gdy nie jest to typowa operowa aria. Można i zwyczajne piosenki zaśpiewać porywająco, zaśpiewać tak, że chce się słuchać do samego końca. Ale nie będzie tu dzisiaj Beczały. Będzie ktoś inny, kto śpiewa znane piosenki (i pieśni), a robi to tak, że robi różnicę. No i jest zawodowym śpiewakiem operowym - Andrzej Lampert.
Nagranie najstarsze - 2007 rok