środa, 29 lipca 2015

Krople rosy na płatkach róż

        27 lipca w wieku 84. lat zmarł Ivan Moravec, czeski pianista, niezrównany wykonawca muzyki Chopina. Najpiękniej grał Nokturny. Jego delikatne interpretacje wprowadzają w stan zadumania. Świat i jego sprawy zwalniają tempo, człowiek przestaje się spieszyć. Nie sprawdzałam, ale jestem przekonana, że nawet serce zaczyna wolniej bić, dostrajając się do muzycznego rytmu. Nie będąc nigdy na jego koncercie na żywo, mogę sobie tylko wyobrażać, jakby w zwolnionym tempie (jego Nokturn Des-dur jest prawie minutę dłuższy niż w wykonaniu innych pianistów), jak kolejne dźwięki spływają spod dłoni pianisty zatrzymując się jak krople rosy na płatkach róż. Tak słyszę, tak widzę, tak czuję. Podobne wrażenia mam czasami słuchając Nelsona Freire, obecnie już 70-letniego pianisty brazylijskiego. Może to właśnie jest sedno doskonałej interpretacji: wiek i doświadczenie, upływ czasu, który pozwala artyście usunąć się w cień, wydobywając na światło samą muzykę. Mając 70, 75 i 80 lat nie potrzebuje się już czegokolwiek udowadniać, pokazywać swoją osobowość. Można z dystansem patrzeć na swoje życie i zagrać bez żadnego konkretnego celu. Ot, jak delikatny deszcz osiadający kroplami na płatkach róż. Nic więcej. Nic mniej.

Fryderyk Chopin, Nokturn Des-dur, op. 27 nr 2 - gra Ivan Moravec, miał wtedy 75 lat


piątek, 24 lipca 2015

Może zaśpiewać poezję?

Dawny wywiad; zawsze wart przypominania:

Muzyka uszczęśliwia

No to poezja. Verlaine: Spleen



Nie, nie podoba mi się. To jest lepsze, takie słodko zadumane;-)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Taka muzyka chodzi za mną


        To miała być ta aria. Wciąż nie mogę znaleźć właściwego wykonania. Może kiedyś... może mam za mało czasu na szukanie. Ale jest i to niezłe. 
         Jedna z moich ulubionych oper: Ariodante (1735)  Haendla.  Ginewra oskarżona o spowodowanie samobójczej śmierci ukochanego, Ariodanta, odtrącona przez ojca, zostaje skazana na śmierć. Ale to nie śmierć własna jest dla niej najbardziej przerażająca, lecz bezpodstawne oskarżenie, za którym stoi potworna intryga jednego z najbardziej ohydnych operowych bohaterów, Polinessa.

Il mio crudel martroro
crescer non puo di piu,
morte, dove sei tu,
che ancor non moro?

Vieni, de` mali miei,
no, che il peggior non sei,
ma sei ristoro.
___________________________
Jakże wielkie moje umęczenie (udręczenie?)
 (chyba najlepiej byłoby: mój okrutny losie...)
nic nie może być gorszego,
śmierci, gdzie jesteś,
że wciąż nie umieram?

Przyjdź,  w moim bólu
nie jesteś najgorsza, 
jesteś wybawieniem.

Mój okrutny...

Cudowna instrumentacja, instrumenty w służbie emocji, wielkiego dramatu duszy. A jednak muzyka mimo to niesie ukojenie.




PS Ariodante żyje :-) Ma do zaśpiewania jedne z najpiękniejszych arii w dziejach opery. Wszystko się wyjaśni. 

sobota, 18 lipca 2015

Koniec epoki

     14 lipca, w święto narodowe Francji  kto śpiewa w Dwójce? Rozpoznaję, aczkolwiek z niepewnością: Jaroussky?  Jakżeby inaczej, tylko tej płyty jeszcze nie mam, więc nieosłuchana. A zaraz potem, oooo! znam ten głos.  Piotr Beczała? Świetnie, doprawdy świetnie! Tak, to Beczała. Aria z Białej damy Eugene Scribe`a do muzyki Francois Adriena Boieldieu :-) A potem słuchamy  koncertu Saint-Saensa z Gautierem Capuconem jako wiolonczelistą.  Gautier to młodsza połowa arcyzdolnego muzycznego rodzeństwa: starszy brat Renaud jest skrzypkiem. 
      15 lipca wieczór o Alanie Curtisie, który zmarł tego dnia we Florencji.  Amerykanin z pochodzenia, Europejczyk z wyboru, klawesynista z talentu,  zakochany w muzyce barokowej, czego dowodem założona przez niego orkiestra Il Complesso Barocco. Kończy się pewna epoka odkryć w muzyce dawnej. Jakiś Haendel, jakiś Rameau, jakiś Bach. Teraz już inni będą nam ich odkrywali. Inaczej. 
       

sobota, 11 lipca 2015

Raport z nieistnienia

       Jak we środę, 8 lipca, Kroke dali koncert na oficjalną inaugurację Festiwalu  Etnokraków, to chyba... kupię ich płytę. Co jeden utwór, to lepszy i wprost wessało mnie w słuchanie. Część z tych rzeczy znałam, ale zabrzmiały jakoś inaczej, jak nowe. Naprawdę kawał dobrej, nawet bardzo dobrej muzyki. I nawet niezbyt chętnie nastawiłam się na słuchanie kolejnych muzyków, tym razem egzotycznych, z Indii. Nie chciałam psuć sobie wrażenia. Bo że teraz będzie to całkiem coś innego, było do przewidzenia. Mimo wszystko pewien zwyczaj prezentowania utworów,  określone ramy czasowe poszczególnych utworów, to jest nam znane, podobne w całej zachodniej kulturze. A tam, na Dalekim i Środkowym Wschodzie czas mierzy się całkiem inaczej. Toteż gdy wyszło dwóch: Zakir Hussain i Rakesh Chaurasia, nie należało się dziwić, że jak ten drugi zaczął dmuchać w te swoje flety, to wstęp trwał i trwał, i trwał ponad 15 minut. Wtedy dołączył ten pierwszy na tabli, czyli dwóch indyjskich bębnach. I co? Myślałby kto, że będzie jeden utwór, potem drugi i trzeci. Nic z tego. Przerwa była  coś dopiero po godzinie. Co prawda kilkanaście razy były momenty, w których wydawało się, że własnie skończyli, zrywały się oklaski, a tu następny wściekły rytm i flecik ;-) W pewnym momencie wydawało się, że oni tak specjalnie robią, aż się widzowie zaczęli śmiać ze swoich omyłek. W końcu naprawdę była przerwa, a po niej bis. Czym on się różnił od utworu prezentowanego w koncercie głównym, trudno mi powiedzieć, ale był krótszy ;-) O Zakirze Hussainie do dziś na okrągło mówią w radiu: że genialny, że rewelacyjny, że niesamowity i mistrz. Słuchałam z nim wywiadu. Jedno zapamiętałam. Gdy ojciec zaczął go uczyć gry na tabli, jego dzień zaczynał się o trzeciej nad ranem. Pod okiem ojca uczył się rytmu, jeszcze nie grania, tylko poprzez śpiew, głos, recytowanie. Potem szedł do szkoły, a po powrocie powtarzał to, czego uczył się rano z ojcem. To się nazywa droga do mistrzostwa!
        Za to wczoraj znowu czekałam właściwie na występy Polaków: Adam Strug, Kwadrofonik i Pianohooligan, czyli Piotr Orzechowski. Tak czekałam, że w końcu Adama Struga przegapiłam, czego przeboleć nie mogę. Potem była Maria Kalaniemi z Finladndii, a ja czekałam znowu na Pianohooligana i kiedy już nastroił ten swój fortepian to... prawie mnie uśpił. Piano to było bez wątpienia, ale hooligana za grosz :-( No cóż,  spodziewałam się chyba większego szaleństwa ;-) Taki niewyrobiony ze mnie słuchacz niestety. 

Kroke




Zakir Hussain i Rakesh Chaurasia

sobota, 4 lipca 2015

Przestrzenie lata

        Usłyszałam piosenkę. Jak zwykle w radiu. Wchodzę do pokoju, padam na łóżko, a radio gra. W środku jakiejś audycji, ni w pięć, ni w dziesięć zaczyna się śpiew. Zapominam, gdzie jestem, bo głos przenosi mnie bardzo daleko, w jakieś stepy, co pod konia pędem łkał. Nie rozumiem słów, a widzę ogromną przestrzeń, czuję wiatr, jakaś tęsknota i żal. Wspomnienia z pastwiska. Tak, to nie żart. Próbuje oswoić nieznany mi głos i śpiew, więc szukam, szukam, może to z Vincenza, może huculskie konie, może połoniny, może malarstwo Nikifora, może nie tak dawno oglądany na wystawie fotografii świat Bojków...... Coś w ten deseń. Dlaczego to? Nie wiem, nie wiem, po prostu w tę stronę to leci. Nie znam pieśniarki, nie rozumiem słów. Nie mogę tego tak zostawić. Tego konia z pędzącym Farysem ;-) No to teraz czas na poszukiwania. Po zakończeniu audycji nie przypomnieli mi niczego, ani nazwiska, ani tytułu. Tylko jeden trop: pieśniarka współpracowała z polskim zespołem KROKE. czy to wystarczy?
         Wystarczyło. Szukałam półtorej godziny tej jednej pieśni. No tak, rzeczywiście stepy, tylko trochę dalsze. Z Mongolii. Urna Chahar Tugchi - pieśniarka mongolskich stepów. Z rodziny mongolskich pasterzy. Samorodek. Śpiewać uczyła ją babcia. Potem studiowała muzykę już bardziej profesjonalnie, ale ogromna przestrzeń nomadów pozostała. W głosie i w pieśni. Zakochałam się w tym śpiewie. 

       Urna Chahar Tughi - pieśniarka mongolskich stepów




A tutaj jest naprawdę niesamowita, można posłuchać, jak wieloma głosami Urna potrafi śpiewać. 

 
 Na koniec coś na dobre sny. Śliczne. i rzecz szczególna, kojarzy m się z piosenkami w stylu fado, z zupełnie drugiej strony euroazjatyckiego kontynentu ;-) Bo wrażliwość jest chyba podobna.