czwartek, 25 czerwca 2015

Kwintesencja :-)

        Po ostatnich wzlotach do stratosfery należy się coś odmiennego, wyciszającego. Jest taki utwór, który godzi wszelkie najbardziej skrajne upodobania muzyczne. Nie mogę napisać za wiele, bo nie będzie niespodzianki ;-) Prawykonanie miało miejsce w 1952 roku. Trzeba się przygotować, usiąść wygodnie z filiżanką kawy lub kieliszkiem ulubionego wina. Pełne skupienie, ale bez nerwowego niepokoju, że oto obcujemy z dziełem współczesnym, co wielu napawa obawami. Nieuzasadnionymi! No więc wygospodarujmy parę minut na załączone nagranie, ulokujmy się gdzieś wygodnie, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Absolutnie NIE WOLNO słuchania przerwać! Warto uważnie oglądać ;-)
        I ostatnia uwaga: proszę nie regulować głośników! To naprawdę TAK brzmi ;-)

niedziela, 21 czerwca 2015

Głos ze stratosfery

       Która to noc była? Poprzednia czy jeszcze wcześniejsza? I czy w ogóle NOC to była, skoro słońce z jednej strony zachodzić nie chciało, a już na wschodzi zorza świtała? Czas się pokiełbasił, rozlazł, albo skumulował, czort jego wie. Tylko Małgorzacie nie dał rady. Czort, znaczy Mefistofeles. W wersji Berlioza Faust został bezapelacyjnie potępiony, cokolwiek niezgodnie z tekstem dramatu Goethego. Toteż kompozytor nie tylko zmienia tytuł na Potępienie Fausta, ale nawet wysyła bohatera na Węgry. Dlaczego? No bo jakże inaczej uzasadniłby wstawienie do utworu Marsza Rakoczego?! Ale Małgorzata... Małgorzata kocha, cierpi i zostaje zbawiona. Dawno już nie słuchałam głosu Joyce DiDonato, gdy w tę noc nie noc, dzień dłuższy niż zwykle, wzruszyłam się przy D`amour l`ardente flamme




Jakże to inna DiDonato niż ta, którą pamiętam jako wiedźmę Sykoraks:


     
        No i ja tu sobie we wspomnienia popadłam, gdy nagle - niemożliwe! - wywołałam! Tej samej nocy, a może już następnej znalazłam się na wyspie Prospera. A właściwie Kalibana, tylko Prospero tam wylądował i wprowadził swoje porządki. Spóźniłam się. Już się zdążyła burza uspokoić, gdy ze stratosfery odezwał się głos Ariela. Głos? Ten głos? Znam, tylko jedna osoba tak śpiewała. Audrey Luna - pierwsza wykonawczyni partii Ariela w Metropolitan Opera w 2012. Wcześniej, w innych realizacjach, śpiewała ją Cyndia Sieden. Ale to głos Luny kojarzę i ją usłyszałam pewnej dziwnej krótkiej nocy w transmisji z Wiener Staatsoper. Dyrygował kompozytor - Thomas Ades. Ooo, znalazłam informację, że 24 czerwca o 19:00 będzie transmisja na żywo z Wiednia : -) TUTAJ będzie można sobie obejrzeć.

      A tymczasem głos ze stratosfery:-)

środa, 17 czerwca 2015

O tym, że zmiana władzy nie zmienia niczego

         


        Kolejna - po Mąż zmarł, ale już mu lepiej - groteskowo-satyryczna sztuka Izabeli Degórskiej już w pierwszych słowach anielskiego Chóru wprowadza tematykę polityczną. Niebiańska sceneria tylko pozornie przenosi widza w sferę metafizyczną. Podobnie jak dalsze zmagania anielsko-szatańskich bohaterów.
        Zdemoralizowany Archanioł Vitas, czerpiący korzyści z zajmowanego stanowiska na wysokim szczeblu anielskiej hierarchii, inwigilowany i zdemaskowany przez innego anioła agenta Dołęgę, zostaje karnie zesłany na Ziemię z misją nawracania na dobrą drogę radnego Baranka, wyjątkowego oportunisty. Przeciwnikiem Vitasa jest równie bezczelny i nieprzebierający w środkach Agent Piekła - Boryga. Na skutek podszeptów obu niewidzialnych duchowych opiekunów radny Baranek popada w "metafizyczny" obłęd: prorokuje przyszłość bez polityki, bez sejmu i senatu, bez handlu i bez perfum. Anioł i diabeł - Vitas i Boryga - zostają wezwani z powrotem przez swoje wyższe duchowe władze, gdyż tutaj na Ziemi wyczerpali możliwości działania. Vitas, co prawda wraca do Nieba, ale na podrzędne stanowisko i teraz dopiero ze zgrozą dowiaduje się, jak bardzo nienawidzili go jego dawni podwładni. Na dawnym swoim archanielskim stanowisku zastaje Dołęgę, wypisz wymaluj identycznie zdemoralizowanego władzą, jakim kiedyś był on sam. W zarządzaniu Niebem nic się nie zmieniło: nepotyzm, karierowiczostwo, donosicielstwo, lizusostwo. A nade wszystko przekonanie o własnej misji, nieomylności, wszechwładności, jak śpiewa anielski Chór:

Nieomylna władza
w niebie sobie chadza
ma głowę w obłokach
aureoli blask
taka absolutna
taka niezachwiana
jak monolit poprzez wieki trwa.

Czy czegoś nam to nie przypomina??
         W każdym razie dość trywialne scenki składające się na całość sztuki, podlane sosem komicznych suspensów i humorystycznych dialogów, stanowią uniwersalny komentarz do marzeń o władzy z ludzką twarzą. Wniosek nie jest jednak optymistyczny: zmiana osób na świeczniku niczego nie zmienia. Wszystko zostaje po staremu. Władza z samej swej istoty jest zjawiskiem niebezpiecznym i demoralizującym. Sztuka Degórskiej Jako w niebie to komedia polityczna, aczkolwiek gdy się w życiu codziennym tak dosłownie na naszych oczach sprawdzają stare wyświechtane metody politycznej rywalizacji, partyjnych układów, szemranych interesów i podejrzanych karier, jakoś do śmiechu nam nie jest. Tytuł można rozumieć też jako diagnozę samopoczucia przedstawicieli władzy, rozkosznie zadowolonych ze swoich stanowisk, z których czerpią nie tylko materialne profity, ale i zaspokajają ich próżność, megalomanię, żądzę dominacji nad innymi.
        Szczerze mówiąc, mimo akcji złożonej z siedmiu różnej długości scen, bliżej jest temu utworowi do rozbudowanego kabaretowego skeczu niż dzieła dramaturgicznego. Czyżby anomalie świata społęczno-politycznego tak nam spowszedniały, że nawet dramaturgom brakuje inwencji na ich opisanie i tylko w kabaretowej konwencji można je wykpić?


czwartek, 11 czerwca 2015

Koncertowy trans

       Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Tymczasem pozytywna energia wykonawców i transowej muzyki etnicznej o cygańsko-ukraińskich korzeniach porwała widownię do gromkich oklasków od pierwszej nuty. Mnie akurat w zapowiedziach skusiła wizja posłuchania na żywo kontrabasu ;-) Uwielbiam te niskie transowe dźwięki. Oprócz kontrabasu ponadto: flety małe i większe, klarnet, skrzypce, akordeon, gitara akustyczna, perkusja i... uwaga, uwaga - piła do cięcia drewna, na której grał wicemistrz świata gry na tym instrumencie. Rewelacja! Nigdy nie słyszałam na żywo gry na pile, choć wiedziałam, że takowe koncerty się odbywają. W programie tej atrakcji nie zapowiedziano, toteż dla wszystkich była to atrakcja dodatkowa. Podobnie jak granie na flecie nosem (!), to znaczy muzyk dmuchał w ten flet nosem, jednocześnie na drugim flecie grając normalnie, przez usta. Obiema umiejętnościami: podwójnym graniem na flecie i grą na pile popisywał się Piotr Trojanowski, z wykształcenia klarnecista, na co dzień muzyk Orkiestry Symfonicznej im. Karola Namysłowskiego w Zamościu. Nota bene jest to nastrasza orkiestra symfoniczna w Polsce, założona w 1881 roku, 20 lat przed Filharmonią Narodową.

Próbka gry na pile:


       Zespół Bonum Voces powstał kilka lat temu i ze zmiennym składem od samego początku prezentuje muzykę etniczną narodów południowo- i wschodniosłowiańskich: Ukrainy, Bułgarii, Rumunii, Mołdawii, Serbii, a także Ormian, Romów, Żydów.  Utwory zebrane na ich pierwszej płycie Romanian Train to autorskie aranżacje kompozycji tanecznych typu hora, np. B-minor hora, Hora from Bucovina czy absolutnie medytacyjna Moldavian hora. Obecny skład zespołu, poza wspomnianym wyżej Piotrem Trojanowskim, to:
Jarosław Kloc - akordeon, nauczyciel w szkole muzycznej;
Michał Budzyński - kontrabas,
Remigiusz Kozak - instrumenty perkusyjne, członek Orkiestry Symfonicznej im. K. Namysłowskiego
Dariusz Bielański - gitara akustyczna
Sławomir Niemiec - skrzypce (laureat - w raz z zespołem Melodia w Polsce - III nagrody na Festiwalu Nowa Tradycja 2013)

Znalazłam teledysk z porywającym rytmem Whistling hora:


      
       
       Ale moim absolutnym faworytem jest Moldavian hora, tylko szkoda, że nie ma nagrania.  W przeciwieństwie do wyżej zamieszczonego, jest to utwór o wolniejszym tempie, bardziej wyciszony, medytacyjny, nastrojowy. Najbardziej transowy właśnie :-) Na razie jest tylko na płycie, ale nawet nagranie nie oddaje niesamowitego mistycznego wrażenia, jakie było udziałem słuchaczy podczas wczorajszego koncertu. Ja przynajmniej dałam się ponieść wyobraźni słuchając niezwykłych rzewnych melodii z ukraińskich stepów, mołdawskiej zadumy, iskrzenia migotliwych dźwięków jak ze środka gwarnych bazarów Besarabii. Było fajnie!

niedziela, 7 czerwca 2015

Gorzka prawda teatru

       Nie pamiętam już teraz, kiedy po raz pierwszy oglądałam ten spektakl. Musiało to być jeszcze w dobrych czasach poniedziałkowego Teatru Telewizji. Na tej ogólnopolskiej scenie teatralnej oglądało się najlepszych aktorów i najlepszych reżyserów. Przedstawienie "Hamleta" we wsi Głucha Dolna w reżyserii Olgi Lipińskiej z Januszem Gajosem i Adamem Ferencym było tak swojsko tutejsze, tak przejmująco prowincjonalno-polskie, że z zaskoczeniem odkryłam prawdziwego autora sztuki, dziś powiedzielibyśmy - chorwackiego, a wówczas był jeszcze jugosłowiański. Ivo Bresan chyba nie przypuszczał, że za sprawą swojej sztuki stanie się na pewien czas najczęściej granym autorem w krajach demoludów.
        Dbająca o rozwój kultury i oświaty władza ludowa w osobie przewodniczącego spółdzielni i sekretarza miejscowej organizacji partyjnej postanawia wystawić Szekspirowskiego Hamleta. Na reżysera spektaklu zostaje wybrany miejscowy nauczyciel, a obsada aktorska zostaje zapewniona również siłami miejscowymi. Pierwotny tekst sztuki był kilkakrotnie przerabiany przez samego Ivo Bresana, a w tłumaczeniu Stanisława Kaszyńskiego również daje wiele możliwości adaptowania do sytuacji, możliwości aktorów, sceny i czasów. Mimo ewidentnych odniesień do jedynie słusznego minionego ustroju i wiodącej roli władzy ludowej, która zwalczyła burżuazję trzymającą naród w ciemnocie, istota dramatu pozostaje niezmienna, jak niezmienne są mroczne zakamarki ludzkiej natury.
        Oryginalne postacie chorwackiej tragikomedii dostały spolszczone nazwiska lub imiona jak Mietek Bukara (Mate Bukara), Stacho Pulik (Mile Puljo), Hanka, Jasiek Maciejak (Macak), Franek Skokowicz (Joca Skoko) i inne Zośki, Felki,  Józki. Odmiennie niż w pierwowzorze przerabianiem sztuki Szekspira na miarę oczekiwań powiatowej władzy ludowej tak, aby Hamlet okazał się naszym człowiekiem, zajęła się nauczycielka Anna Skunca, a obrazową relację  z wizyty w stołecznym teatrze na spektaklu o Omlecie i Omelii zdaje Bronka Jakubowa. Efekt jest przerażająco tak samo aktualny. Pieniądze z powiatowej kasy zginęły, niewinnie oskarżony ponosi karę, jego syn jak Hamlet miota się między chęcią zemsty a bezradnością i bezcelowością walki z kliką miejscowych prominentów, chciwość, szantaż i układy zwyciężają. Wszystko zostaje po staremu.
        Widownia odbierała treść gorzko aktualnie. Sceniczna defraudacja pieniędzy z kasy spółdzielni znalazła bezpośrednie odniesienie do afer jakie wybuchły w ostatnim czasie w tutejszym Urzędzie Starostwa. Urzędnik bezpośrednio zamieszany w łapówkarstwo postawiony przed sądem, a jego bezpośredni wyżej postawiony pracodawca bryluje w świetle powiatowych fleszy. Jeszcze raz okazuje się, że teatr karmi się życiem codziennym, rzeczywistością, mówi prawdę o ludziach.
          Gorzka to prawda, a widownia jest pełna. Elementy komiczne ułatwiają przyjęcie prawdy, aby po spektaklu nie wyjść z niesmakiem i przerażeniem. Większość opinii po przedstawieniu słyszałam właśnie takich: gorzkie, prawdziwe, nic się nie zmieniło, tak właśnie jest. Widzowie umieli też docenić grę amatorskiego zespołu. Słyszałam pochwały pod adresem aktorki odtwarzającej rolę nauczycielki, a była to jednocześnie reżyserka całego przedstawienia. Wielu chwaliło odtwórcę przewodniczącego spółdzielni, postać negatywną i jak tak popatrzeć z perspektywy ponadczasowej aktualności, w sumie przerażającą. Młody Franek w roli powiatowego Hamleta również zasługuje na uwagę. I najciekawsze, po wyjściu z domu kultury, gdzie grano spektakl, sporo ludzi zebrało się w niewielkie gromadki. Nie widać było pospiesznego powrotu do domu i swoich spraw. Ten i ów stanął zadumany i zaciągając się papierosem rozmyślał o tym, co zobaczył. Inni żywo dyskutowali. Słychać było opinie, wyrazy zachwytu grą aktorską i smutne refleksje o współczesnej rzeczywistości.