Olga Boznańska (1865 - 1940) jako jedna z pierwszych kobiet w czasach, kiedy studiowanie malarstwa było dla nich niedostępne, która świadomie poświęciła się sztuce zarezerwowanej dotąd dla mężczyzn. Córka Polaka i Francuzki (o czym nie wiedziałam) szybko zyskała sławę i międzynarodowe uznanie właśnie za sprawą portretów, których stałą się wielką mistrzynią. Toteż jest ich na wystawie najwięcej, w tym najbardziej rozpoznawalne, wielokrotnie powielane, publikowane, reprodukowane portrety dzieci, zwłaszcza złotowłosych dziewczynek, jak tej z chryzantemami czy w czerwonej sukience. Osobną serię tworzą autoportrety. Na zmieniającej się twarzy dostrzegamy ślady upływu czasu, a zarazem pozostaje wciąż to samo charakterystyczne odchylenie głowy i zagadkowe spojrzenie.
Trudno skupić się na detalach portretowych dzieł, gdy jest ich aż tyle, a w dodatku, patrząc na twarze i podane w podpisach nazwiska, które absolutnie nic mi nie mówią. Po prostu nie znam tych ludzi. Dlatego chyba większe wrażenie wywarły na mnie portrety osób anonimowych, bez nazwisk. Uderzały skondensowaną, przemyślaną kompozycją, jakąś taką logiczną, symetryczną kolorystyką. Postać jest tylko pretekstem do ułożenia barw. Nazwisko nieważne, bo kwintesencja obrazu nie kryje się w pytaniu KTO, ale JAK.
W siedmiu salach wystawowych twórczość Boznańskiej ułożono w zasadzie chronologicznie, ale z podziałem tematycznym na portrety, portrety dzieci, autoportrety, macierzyństwo, pejzaże miejskie, wnętrza pracowni, martwe natury. W jednej sali odtworzono klimat pracowni artystki, umieszczając w w niej biurko, sztalugi, palety, pędzle, fotografie, duży szafowy zegar, notatniki, listy... Wśród portretów odrębny cykl stanowią inspiracje malarstwem japońskim, widoczne w stroju, akcesoriach i ukośnej kompozycji. Obrazów miasta i miejskiego pejzażu jest mało. Zdecydowanie ten temat malarki nie fascynował tak bardzo.
Wśród martwej natury dominują kwiaty, przejrzałe, omdlewające płatki róż w ozdobnych wazonach, bukiety, które zapomniano podlać (?). Na całej wystawie zastosowano ciekawe rozwiązanie artystyczne, zestawiając obrazy Boznańskiej z jakimś odpowiednikiem malarstwa europejskiego, ze światowym arcydziełem czy po prostu równolegle rozwijającym się artystycznym nurtem. Komentarzem do Boznańskiej są więc dzieła Velazqueza, Maneta, Carriere`a, Fantin-Latoura, Vuillarda, Whistlera. Taki obraz z różami Latoura błyszczał z daleka jak posypany brokatem. U Boznańskiej tego nie ma, jej kwiaty są naturalne, płatki opadające, jakby zmęczone. Chyba prawdziwsze ;-) Były też moje ulubione nasturcje, obraz jak płonący krzew, ale zdjęcie wyszło mi nieostro. Dlatego tylko trzy wybrane, o których mogę powiedzieć, że naprawdę przyciągnęły moją uwagę znacznie dłużej niż inne.
Autoportret
Portret kobiety w białym szalu
Ze spaceru